– „Możesz zniszczyć, możesz wazon rozbić, jeśli tylko chcesz, ale zapach róż przylgnie do twych rąk, dobrze o tym wiesz” – zacytował.
Opuściła pub, nie tknąwszy nawet szklanki wody i nie mówiąc ani słowa na pożegnanie. Ogromny milczący mężczyzna o ogolonej głowie towarzyszył jej aż do drzwi i otworzył je przed nią.
Rozdział 7
Doktor Reidy zadzwonił do niej ze szpitala uniwersyteckiego w piątek przed południem, dokładnie o jedenastej dwadzieścia pięć.
– Dokończę raport podczas weekendu, pani komisarz. Sądzę jednak, że powinna pani zjawić się w laboratorium medycyny sądowej już teraz. Przekazałbym pani wstępne ustalenia, które, jak mi się wydaje, zaskoczą panią.
– Zaskoczą mnie? Dlaczego? – zapytała Katie, ale doktor zdążył już odłożyć słuchawkę.
Do szpitala zawiózł ją Liam Fennessy. Dzień był szary, suchy i raczej ciepły, jednak od zachodu nadciągały nad miasto ciężkie, wiszące nisko chmury. Był to jeden z tych dni, kiedy człowiek odnosi wrażenie, że już nigdy, do końca życia, nie zobaczy słońca.
– Jeśli o mnie chodzi, nie mam wątpliwości – powiedział Liam. – Z której strony by na to spojrzeć, Michael Meagher musiał wiedzieć, że pod jego spiżarnią pochowano ludzi. Wiem, że wdowa po nim zaprzecza jego związkom z republikanami, ale całkiem możliwe, że przez większość życia nie opowiadał jej o tym, co robi.
– Eugene Ó Béara powiedział jednak, że o niczym nie ma pojęcia, prawda?
– Tak powiedział, ale to chyba żadna niespodzianka.
Zaparkowali przed szpitalem. Przeszli przez podwójne wahadłowe drzwi i długim korytarzem zmierzali wprost do laboratorium medycyny sądowej. Na końcu korytarza na wózku inwalidzkim siedział starszy mężczyzna w płóciennej nocnej koszuli. Zmarszczył czoło na widok Katie. Szkła jego okularów, pomazane od ciągłego dotykania, były niemal nieprzezroczyste. Był podobny jak dwie krople wody do Samuela Becketta, ale gdyby powiedzieć mu: „Nic się nie dzieje, nikt nie przychodzi, nikt nie wychodzi, to okropne”, zgodziłby się, nie mając pojęcia, że to cytat z Czekając na Godota.
Doktor Reidy, w zielonym plastikowym fartuchu, stał w odległym kącie laboratorium. Perłowoszare światło przedzierające się przez małe szybki w oknie otaczało go aureolą. Jedenaście stołów na kozłach ustawiono w dwóch rzędach. Każdy przykryty był ciemnoszarą płachtą i leżało na nich mnóstwo kości. Wszystkie kości oznaczono papierowymi naklejkami. Kiedy Katie je zobaczyła, pomyślała, że wyglądają jeszcze bardziej bezbronnie, jeszcze żałośniej niż wtedy, gdy ujrzała je po raz pierwszy na farmie Meagherów. Rodzina sierot pozbawionych ciał.
W pomieszczeniu pracowało trzech laborantów starających się jak najdokładniej poskładać szkielety. Mieli wielką tablicę, na której wyrysowali jedenaście diagramów i notowali swoje postępy.
Doktor Reidy wydmuchał nos w dużą białą chusteczkę.
– Zidentyfikowaliśmy większość elementów składających się na te jedenaście nieszczęsnych kobiet i… Tak, wszystkie są kobietami, w różnym wieku. Dam pani listę kości, których wciąż brakuje. Proszę posłać swoich ludzi z powrotem na tę farmę, żeby ich poszukali, trochę uważniej, niż to zrobili poprzednio. Dołączę na wzór rysunki każdej kości. Nie mam złudzeń, że któryś z pani ludzi potrafi odróżnić coccyx od humerus.
– Ma pan na myśli dupę i łokieć? – zapytała Katie bez uśmiechu.
– Właśnie, pani komisarz. Widzę, że jest pani doskonałym anatomem.
Podeszła do najbliższego stołu i zatrzymała się przy czaszce leżącej u szczytu starannie złożonego szkieletu.
– Chciał mnie pan czymś zaskoczyć – przypomniała mu.
– Właśnie. To nie będzie nieprzyjemna niespodzianka, z pewnością panią ucieszy. Wykonałem kilka wstępnych testów i mogę z absolutną pewnością stwierdzić, że żadna z tych pań nie zmarła za pani życia, ba, nawet za mojego życia. Możemy więc zapomnieć o operacji Ślad. Cały szpik kostny się rozłożył, uzyskam jednak dość materiału DNA do identyfikacji. Poza tym posłałem trochę próbek do Dublina. Zostanie tam przeprowadzona pełna racemizacja aminokwasów i kiedy otrzymam jej wyniki, przekażę pani dokładniejsze dane o tych kobietach. Z pewnością jednak przyniesie pani ulgę informacja, że mamy do czynienia z mordercą, który od dawna już nie żyje.
– Jest pan pewien, że te kobiety zostały zamordowane?
– Prawdopodobieństwo wynosi dziewięćdziesiąt dziewięć procent, całkowitej pewności jednak nie mam. Oprócz otworów wywierconych w górnych częściach kości udowych i tych małych laleczek, każda miała wetknięty do oczodołu niewielki przedmiot przypominający dłuto. Wszystkie bez wątpienia zostały poćwiartowane, lecz nie uda mi się ustalić, czy ćwiartowanie rozpoczynano po, czy jeszcze przed śmiercią. Jest jeszcze coś bardzo interesującego…
– Słucham.
Doktor Reidy wziął ze stołu kość piszczelową i podał ją Katie, żeby mogła się jej dokładnie przypatrzyć.
– Co pani o tym sądzi?
– To jest kość piszczelowa.
– Oczywiście, że to kość piszczelowa, pani komisarz. Proszę jednak, żeby przyjrzała się jej pani okiem detektywa i powiedziała mi, co w niej jest godnego uwagi.
Katie niepewnie obracała kość w rękach.
– Nie wiem. A czego mam szukać?
Grubym, drżącym, brunatnym od nikotyny palcem doktor Reidy wskazał rzędy ukośnych nacięć na kości.
– Te uszkodzenia – mruknął. – Moim zdaniem, zrobiono je bardzo ostrym nożem, takim, jakiego używają rzeźnicy do oprawiania żeber.
– Co to znaczy?
– Znaczy to, że mięso nie odpadło od kości w wyniku naturalnego procesu. Przed zakopaniem kości dokładnie oczyszczono z wszelkiego mięsa.
Podniosła dłoń do ust i w milczeniu patrzyła na ludzkie szczątki porozkładane w laboratorium. Liam Fennessy włożył okulary, żeby lepiej obejrzeć kość.
– O czym my tutaj mówimy, proszę pana? – zapytał. – Dlaczego ktoś miałby obierać mięso z kości?
Doktor Reidy wzruszył ramionami pod plastikowym fartuchem, wyciągnął chusteczkę i głośno wydmuchał nos.
– Kanibalizm? – zasugerował.
– Kanibalizm? Chryste, nie jesteśmy na Fidżi!
– Inspektorze Fennessy, prezentuję panu wyniki badań, które uzyskałem jako patolog. A wyniki są następujące: oprócz tego, że do kości udowych przymocowano szmaciane laleczki, ze wszystkich szkieletów zdjęto mięso, bez wątpienia starannie i z wysiłkiem, co sugeruje, że czynności te miały szczególny, ważny cel, prawdopodobnie związany z jakimś rytuałem, obrzędem. Kanibalizm mógł być jego częścią.
– Czy może pan powiedzieć, chociaż orientacyjnie, ile lat mają te szkielety? – zapytała Katie.
– Testy, które przeprowadziłem do tej pory, wskazują, chociaż zastrzegam, że nie jest to moje ostatnie słowo, że kości mogły leżeć zakopane pod spiżarnią na farmie przez jakieś osiemdziesiąt lat, być może trochę dłużej. Czyli zakopano je, zanim posiadłość kupił dziadek Johna Meaghera, i o wiele wcześniej, nim przejął ją Michael Meagher.