– Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu, doktorze Reidy – powiedziała Katie, kiedy opuścili terminal.
– Ha! Miałem nadzieję, że wyjadę na dwa dni do Killarney pograć w golfa. Tymczasem wylądowałem w Cork, żeby babrać się w kościotrupach.
– Do tej pory wykopaliśmy jedenaście czaszek. Zakładamy więc, że natrafiliśmy na szczątki jedenastu osób. Ich kości są kompletnie wymieszane.
– Dzięki czaszkom policzyliście trupy. Dobre i to.
– Na razie nikogo o nic nie podejrzewamy. Wiele się dowiemy, kiedy poznamy okoliczności śmierci tych ludzi. I czas zgonów.
– A więc jak zwykle. Czekacie, aż ja rozwiążę za was zagadkę.
– Jest pan wspaniałym patologiem, doktorze Reidy.
– A pani, moja droga, powinna być wspaniałą matką i niańczyć teraz dzieci w domu.
Kiedy zjeżdżali ze wzgórza w kierunku Kinsale Roundabout i Cork, Katie patrzyła przez okno samochodu. Na ostatnią uwagę doktora mogła zareagować bardzo różnie. Mogła zbyć go uśmiechem, skrzywić się z niechęcią albo opowiedzieć mu o pewnym chłodnym styczniowym poranku, kiedy przyszła nakarmić Seamusa i znalazła go martwego. Powiedziała jednak coś zupełnie innego:
– Zarezerwowaliśmy dla pana ten sam pokój co zazwyczaj w Arbutus Lodge. Muszę pana jednak ostrzec… Od pańskiej ostatniej wizyty trochę się tam zmieniło. Jest nowy właściciel. I jedzenie nie takie jak dawniej.
– Zaryzykuję, pani komisarz.
Wjechali do centrum i Katie wysiadła przy Anglesea Street.
– Dam pani znać o rezultatach badań natychmiast, kiedy do czegoś dojdę – powiedział doktor Reidy. – Mimo wszystko mam zamiar chociaż dwa dni pograć w golfa.
Katie bez słowa zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu i przez chwilę patrzyła jeszcze, jak auto odjeżdża, kołysząc się i podskakując na dziurawym asfalcie. Przeszła przez jezdnię i po chwili była w budynku komendy Gardy. Szła z pochyloną głową i nie uniosła jej nawet wtedy, gdy funkcjonariuszka Maureen Dennehy powiedziała: „Szuka pani komendant O’Driscoll.
* * *
Kiedy weszła do pubu Dana Lowery’ego na MacCurtain Street, Eamonn „Lisek” Collins już na nią czekał. Pub był mały, na ścianach wisiały lustra i plakaty reklamujące murphy’s stout, a na półkach poustawiano pamiątki i wazony z zasuszonymi kwiatami. Eamonn Collins lubił to miejsce częściowo z powodu jego związku z teatrem (znajdowało się w pobliżu teatru Everyman Palace), ale głównie dla kolorowych witraży w oknach. Witraże pochodziły z kościoła w Killarney, a ich zaletą, docenioną przez Eamonna, było to, że nikt, kto przechodził obok ulicą, nie był w stanie zobaczyć przez szyby, co się dzieje w środku.
Eamonn siedział w niewielkiej sali w takim miejscu, że mógł jednocześnie obserwować drzwi wejściowe i schody prowadzące do toalet. Miejsce naprzeciwko niego zajmował potężny, milczący mężczyzna o ogolonej głowie, odstających uszach i z wytatuowanym pytonem wystającym spod kołnierza swetra. Sam Eamonn był szczupły i elegancki. Jego włosy, starannie zaczesane do tyłu, zaczynały siwieć na czubku głowy, co wyjaśniało jego ksywę. Ubrany był w doskonale skrojony dwuczęściowy szary garnitur, czarną kamizelkę, a na nogach miał lśniące czarne oksfordki.
Katie usiadła naprzeciwko niego, celowo zasłaniając mu widok na drzwi frontowe.
– Ma pani ochotę na drinka? – zapytał.
Nie musieli wymieniać wstępnych uprzejmości. Jego oczy wyglądały jak dwa szare kamienie leżące na zimowej plaży.
– Wystarczy szklanka wody.
– Jerry – powiedział Eamonn, a milczący olbrzym wstał i podszedł do baru.
– Ostatnio nie przepracowujesz się – zauważyła Katie. – Pięć dni wędkowania w Sligo… Dwa tygodnie na polach golfowych Karoliny Południowej…
– Miło wiedzieć, że ktoś za mną tęskni.
– Tęsknię za tobą tak bardzo jak za żółtaczką typu A.
– Jest pani bezkompromisową młodą kobietą, pani komisarz. Trochę więcej tolerancji i życie byłoby piękniejsze.
– Narkotyki nie mają nic wspólnego z tolerancją i pięknym życiem.
Eamonn wzruszył ramionami.
– Zawsze twierdzę, że niecne uczynki powinni popełniać tylko wybrańcy. Wtedy zbrodnie nie byłyby takie wstrętne. Świat przestępczy musi być czysty.
– Czy właśnie coś takiego czystego odbyło się na farmie Meagherów? Ktoś oczyszczał świat przestępczy?
– Nie wiem, co się stało na tej farmie, mówię to z przykrością. W ostatnich miesiącach w Cork było bardzo spokojnie. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie na dwutygodniowe wakacje. Jedno mogę pani powiedzieć z całą pewnością. Ja nie mam z tym nic wspólnego, podobnie jak żadna spośród znanych mi osób.
Eamonn był jedynym znanym jej człowiekiem, który podczas rozmowy akcentował przecinki. Wysuwał przy tym język do przodu i cicho mlaskał. Katie zawsze uważała tę jego drobiazgowość za wysoce niepokojącą cechę. Prowadził jeden z najbardziej dochodowych interesów narkotykowych w mieście i osobiście odpowiadał za brutalne zamordowanie przynajmniej pięciu ludzi. Tymczasem cała jego garderoba była szyta na miarę w Dublinie, a on potrafił rzucać cytatami od Yeatsa po Moore’a.
– Jadła już pani dzisiaj? – zapytał. – Wiem, że wy, detektywi, często jesteście zbyt zajęci, żeby pamiętać o jedzeniu. A kanapki z wołowiną są tutaj wyjątkowo smaczne. Albo zupa rybna według przepisu z Kinsale.
– Jadłam już dzisiaj lunch, dziękuję – skłamała Katie. – Chciałabym się dowiedzieć od ciebie, kto zaginął w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Chodzi mi o tych jedenaście zamordowanych osób, to mnóstwo zwłok. Jeśli to zwłoki twoich ludzi, jestem pewna, że pałasz żądzą zemsty. Jeśli nie, nie mam wątpliwości, że równie gorąco pragniesz, aby jeden z twoich konkurentów po prostu otrzymał to, co mu się należy.
– A jeśli to ja ich pozabijałem? – zapytał Eamonn. – Przecież nie powiem pani tego, prawda?
– Nie sądzę, żeby to była twoja sprawka. Ty poczynasz sobie bardziej ekstrawagancko. Kiedy już się z kimś rozprawisz, lubisz, żeby cały świat się o tym dowiedział. Pamiętasz, jak podpaliłeś Jacky’ego O’Malleya na samym środku Patrick Street?
Eamonn prawie się uśmiechnął. Popił odrobinę whisky power i przez chwilę zimno patrzył na Katie sponad szklanki.
– Czy pani wie, jak ja odbieram tę masakrę? Wygląda mi to na robotę jakiejś sekty. Mogło też dojść do krwawych zatargów między kilkoma rodzinami. Na pani miejscu skoncentrowałbym poszukiwania wśród Wędrowców.
– Tómas Ó Conaill?
– Nie zdziwiłbym się. Zawsze był gwałtownym draniem, z głową nabitą różnymi nonsensami rodem z opowieści fantastycznych.
Zapadła długa cisza. W innej części pubu jakiś biznesmen wydzierał się do telefonu komórkowego. W końcu Eamonn pochylił się i końcem doskonale utrzymanego paznokcia zaczął kreślić na stole jakieś figury.
– Widzi pani, chodzi o sposób, w jaki to zrobiono. Wszystkie kości były wymieszane. W przypadku zbrodni o podłożu religijnym chodzi o to, żeby uniemożliwić umrzykowi pójście do nieba. Jeśli nie potrafisz odnaleźć swoich stóp, to jak przejdziesz przez bramę świętego Piotra?
– Nie wiedziałam,