– O zaginionych ludziach? – Pani Meagher po raz pierwszy oderwała wzrok od telewizora. – Nie, nigdy nie słyszałam, żeby ktoś zaginął. Oczywiście, kiedy byłam dziewczynką, matka często opowiadała nam historie o ludziach, których wróżki zabrały do Niewidzialnego Królestwa, ale mówiła to tylko po to, żeby nas postraszyć i zmusić do zjedzenia ziemniaków.
Katie uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Jeszcze jedna rzecz – odezwała się po chwili. – Czy widziała pani już kiedyś coś takiego? – Sięgnęła do kieszeni i wydobyła plastikowy woreczek przeznaczony do przechowywania dowodów rzeczowych. W środku znajdowała się mała, szara szmaciana lalka.
– Co to jest?
– Nigdy pani czegoś takiego nie widziała?
– To chyba nie najlepsza zabawka dla dziecka, prawda? Te wszystkie haczyki i tak dalej…
– Myślę, że to w ogóle nie jest zabawka, pani Meagher. Będę z panią szczera, nie wiem, co to takiego. Byłabym wdzięczna, gdyby pani nikomu nie opowiadała, że widziała pani ten przedmiot.
– A dlaczego miałabym opowiadać?
– Po prostu uprzedzam panią na wypadek, gdyby ktoś pytał. Nikomu ani słowa, szczególnie dziennikarzom.
Pani Meagher wzięła prawie pustą paczkę papierosów Carroll i zaproponowała jednego Katie.
– Nie? Cóż, ja także nie powinnam palić, z moimi płucami… Doktor powiedział, że mam cień na jednym.
– Dlaczego pani nie rzuci?
Zapaliła papierosa i po chwili wydmuchnęła duży kłąb dymu.
– Rzucić? Na Boga, dlaczego miałabym próbować zrobić coś, o czym wiem, że mi się nigdy nie uda?
Rozdział 3
Przed zapadnięciem zmierzchu ekipa techników odkryła jedenaście czaszek i większość należących do nich szkieletów. Wyodrębniono także dziewiętnaście kości udowych z wywierconymi otworami i zawieszonymi małymi szarymi lalkami. Na każdym etapie prac wykop wielokrotnie fotografowano. Pozycję każdej kości starannie oznaczono małą białą chorągiewką i wszystko zapisano w komputerze. Jutro rano zacznie się żmudny proces opisywania i usuwania szczątków, po czym wszystkie zostaną przewiezione na oddział medycyny sądowej w szpitalu uniwersyteckim w Cork. Tam zbada je patolog sądowy, doktor Owen Reidy, który już jutro miał przylecieć z Dublina z nieodłączną czarną torbą i swoim słynnym nieznośnym usposobieniem.
Kiedy Katie wyszła z domu, podszedł do niej Liam.
– No i co? – zapytał, rozcierając zziębnięte ręce.
– Nic. Trudno przypuszczać, żeby ojciec Johna Meaghera miał z tym coś wspólnego. Ktoś jednak zdołał wykopać dziurę w jego spiżarni i pogrzebać jedenaście szkieletów. Nie wspomnę o przewiercaniu kości udowych i ozdabianiu ich laleczkami. Nie mam pojęcia, jak ten ktoś dokonał tego w tajemnicy przed Michaelem Meagherem. Jego żona twierdzi, że wchodził do spiżarni praktycznie codziennie, wnosił albo wynosił żywność.
– Rozsądek podpowiada nam więc, że musiał wiedzieć, co się działo.
– I co z tego wynika? Że współpracował z plutonem egzekucyjnym?
– Nie sądzę, żebyśmy mieli do czynienia z egzekucjami – powiedział Liam. – Egzekucja to przeważnie strzał w tył głowy i koniec. Jak się do tego mają te laleczki? Jaki pluton egzekucyjny zajmowałby się ćwiartowaniem ofiar i drążeniem dziurek w kościach udowych? Oprawcy raczej wykopaliby groby, wrzucili do nich ciała i szybko się ulotnili. Ale nawet jeśli rzeczywiście była to egzekucja i ojciec Johna zakopał zwłoki, nie możemy z góry założyć, że zrobił to dobrowolnie. Może ktoś kazał mu trzymać język za zębami, grożąc, że coś podobnego przytrafi się i jemu?
Katie wyciągnęła chusteczkę i wytarła nos.
– Nie wiem. Chyba odpowiedzi na to pytanie będziemy musieli szukać gdzie indziej.
– Cóż, nie przesądzajmy jeszcze niczego, jeśli chodzi o naszego Michaela Meaghera. Już ci powiedziałem, w tych zapomnianych przez Boga farmach jest coś, co przypomina mi Teksaską masakrę piłą mechaniczną. Deszcz, błoto i nikt, poza świniami i krowami, komu można by się wyżalić. Człowiekowi musi odbijać palma, jeśli może sobie porozmawiać jedynie w języku świń lub bydląt.
Katie popatrzyła na zegarek.
– Dziś nie mamy tu już nic do roboty. Spotkamy się jutro punktualnie o dziesiątej i przedyskutujemy sprawę. Tymczasem każ Patrickowi sprawdzić dokładnie wszystkie zaginięcia w Okręgu Północnym Cork w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Powiedz mu, żeby szczególną uwagę poświęcił osobom, które zaginęły wraz z większą grupą, oraz wszystkim rowerzystom, autostopowiczom i pieszym wędrowcom z plecakami. Oni są najbardziej narażeni na różnego rodzaju akty agresji. Każ Jimmy’emu porozmawiać z jego przyjaciółmi, Wędrowcami… Mogą coś wiedzieć.
– A ja?
– Wiesz, o co cię poproszę. Wypij drinka z Eugene’em Ó Béarą.
– Chyba nie wierzysz, że mi coś powie?
– Jeżeli Provosi maczali w tym palce, to nie. Możesz jednak przynajmniej namówić go, żeby potwierdził, że to nie oni. To zaoszczędzi mi mnóstwa czasu, nerwów, a przy okazji trochę pieniędzy z budżetu policyjnego.
Rozdział 4
Kiedy Katie Maguire dotarła wreszcie do domu, była prawie dziesiąta wieczorem. Powoli przejechała przez bramę przed bungalowem w Cobh i zaparkowała mondeo obok pajero z napędem na cztery koła, którym jeździł Paul. Deszcz, drobny niczym szpileczki, wciąż padał z chmur sunących od zachodu. Paul nie zaciągnął zasłon. Przechodząc przez podjazd, widziała go krążącego po salonie i rozmawiającego przez telefon. Kluczem zapukała w szybę, a on, pozdrawiając ją, uniósł szklaneczkę z whisky.
Weszła do środka i natychmiast zaatakował ją Sierżant, czarny labrador. Wesoło merdał ogonem, uderzając nim w kaloryfer niczym w bęben.
– Cześć, jak się masz? Czy tatuś wyprowadził cię już na spacer?
– Nie zdążyłem! – zawołał Paul. – Przez cały wieczór rozmawiam z Dave’em MacSweenym. Uzgodniliśmy już szczegóły kontraktu z Youghalem.
– Biedne stworzenie. Jeszcze trochę i eksploduje mu pęcherz.
Katie zrzuciła buty, powiesiła płaszcz na wieszaku i przeszła do salonu. Z kryształowego żyrandola spływało delikatne światło. Łagodnie oświetlało meble imitujące styl regencji oraz różowe i białe poduszki wyszywane złotą nicią. Na ścianach wisiały reprodukcje w złoconych ramach, przedstawiające głównie morskie krajobrazy z jachtami zmagającymi się z wiatrem. W jednym z rogów stał telewizor Sony z wielkim ekranem. Na nim ustawiony był barometr w kształcie steru okrętowego. W przeciwległym kącie znajdowała się duża miedziana waza, a w niej długie łodygi trawy preriowej o różowych kwiatach.
– W porządku, Dave – rzucił Paul. – Wspaniale. Porozmawiam z tobą jutro z samego rana. W porządku. Masz na to moje słowo.
Katie otworzyła biały barek i wyciągnęła butelkę smirnoffa z czarną nalepką. Nalała szczodrze do kryształowej szklanki i zaczęła zaciągać zasłony. Sierżant podążał za nią z nosem niemal przylepionym do jej stóp.
Paul objął ją od tyłu i pocałował w szyję.