– Zgwałcić cię? Oczywiście, że nie. Uważasz, że wyglądam na gwałciciela?
– Nie wiem. Ale proszę cię, zdejmij ten sznur z mojej nogi. Jest tak ciasno zawiązany…
– Wiem. Tak musi być.
– Dlaczego? Co chcesz zrobić? Patrz na moją nogę, robi się niebieska!
– To bardzo dobry znak. Dowodzi, że zatrzymałem w niej krążenie krwi.
– Proszę cię – jęknęła błagalnie. – Jeśli cokolwiek mi się stanie, moi rodzice pomszczą mnie, nie szczędząc środków.
– Ale z ciebie egoistka. Niestety, twoje przeznaczenie daleko odbiega od życzeń kochających rodziców. Ale nie są w stanie w nie ingerować.
– O co ci chodzi? Proszę, jeśli mnie wypuścisz, nikomu nie powiem, co tu się stało. Pojadę prosto do domu i o niczym nikomu nie wspomnę.
Pokiwał głową, niemal ze smutkiem.
– Oczywiście, że nie powiesz. Ponieważ będziesz martwa.
– Chcesz mnie zabić?
– To godny ubolewania, lecz niezbędny element rytuału.
– Proszę cię… Mam dwadzieścia dwa lata.
– Tak.
Niespodziewanie po jej policzkach potoczyły się łzy.
– Mam dwadzieścia dwa lata i właściwie niczego jeszcze nie przeżyłam. Widziałam Irlandię, i to już prawie wszystko. A mam tyle planów. Chcę być nauczycielką i uczyć małe dzieci.
– Masz chłopaka?
Fiona skinęła głową. Cicho popłakiwała.
– Ma na imię Richard. Poznałam go, kiedy miałam czternaście lat.
– Będzie za tobą tęsknił, co?
– Proszę, nie zabijaj mnie. Proszę, nie zabijaj. Zrobię dla ciebie wszystko.
– Nie zarzekaj się. Jutro nad ranem będziesz błagała, żebym cię zabił.
– Proszę.
Popatrzył na zegarek i nieznacznie pokręcił głową.
– Zostawię cię teraz na pewien czas. Na jakieś pół godziny… Widzisz, zaskoczyłaś mnie. Nie spodziewałem się, że tak szybko natrafię na kogoś odpowiedniego. Muszę zrobić trochę zakupów na kilka najbliższych dni.
– Zrobię wszystko, czego zapragniesz. Mogę zadzwonić do ojca i powiedzieć mu, żeby ci przysłał pieniądze.
– Pieniądze?
– Nie wiem… Cokolwiek zechcesz. Wszystko.
– Do zobaczenia – powiedział. – I oszczędź sobie jakichkolwiek hałasów.
Rozdział 9
Popołudnie minęło niczym dziwny, nierealny sen. Fiona słyszała, jak samochód wyjeżdża przez bramę, a później do jej uszu docierało już tylko skrzeczenie wron i szept bluszczu na okiennej szybie.
Przez pierwszych pięć albo dziesięć minut z furią walczyła, żeby się uwolnić, związał ją jednak tak skomplikowanymi węzłami, że spowodowała tylko jeszcze mocniejsze ich zaciśnięcie. Mimo że jej to odradzał, próbowała wołać o pomoc, lecz wkrótce stało się jasne, że mówił prawdę. Chata stała na takim odludziu, że nikt nie mógł usłyszeć jej krzyków.
Drżała z zimna i płakała nad swoim losem. Jej prawa noga przybrała kolor bladoturkusowy, niemal zupełnie straciła w niej czucie. Próbowała mówić do matki. Miała nadzieję, że matka w cudowny sposób odbierze sygnał, że córka jest w niebezpieczeństwie, tak jak to się działo w powieściach Stephena Kinga.
Słyszała jednak tylko wrony, szum bluszczu i bicie swojego serca.
* * *
Wrócił po niecałej godzinie. Nie podszedł od razu do niej, najpierw udał się do kuchni, gdzie rzucił na stół torby z zakupami.
– Jak się czujesz?! – zawołał, nie usłyszał jednak odpowiedzi. Napełnił wodą czajnik i postawił go na starym piecyku gazowym. Następnie poukładał w kredensie puszki z fasolą w sosie pomidorowym, paczki z ciastkami i zatrzasnął drzwi. Nie mógł kupować mrożonej żywności. W kącie co prawda stała lodówka, trzęsła się jednak i kaszlała jak zastęp chorych na odmę, i panował w niej co najwyżej chłód.
Przygotował sobie kubek kawy rozpuszczalnej. Pomieszał ją łyżeczką, obijając nią niemiłosiernie o ścianki naczynia. Z sypialni dobiegał cichy płacz Fiony. Na ścianie obok kuchenki wisiał pożółkły kalendarz z 1991 roku z wizerunkiem Jezusa triumfalnie wkraczającego do Jerozolimy. Siorbiąc kawę, zaczął przeglądać karty z poszczególnymi miesiącami. Jedenastego czerwca zmarł ktoś o imieniu Pat. Czternastego czerwca Pata pochowano. Spoczywaj w pokoju, Pat, pomyślał.
W końcu opróżnił kubek, umył go i ustawił dnem do góry na suszarce. Poszedł do sypialni i włączył stojącą w kącie lampę bez klosza z bardzo mocną żarówką. Fiona drgnęła i odwróciła od niej wzrok.
– To do roboty. Przepraszam, że jest tak jasno, ale muszę widzieć, co robię.
– Proszę. – Dziewczyna załkała. – Prawie już nie czuję nogi.
– To bardzo dobrze. Naprawdę świetnie. Przynajmniej z twojego punktu widzenia.
– Chyba nie zamierzasz zrobić mi krzywdy?
Popatrzył na nią jakby w zamyśleniu.
– Zamierzam – odparł. – Prawdopodobnie zamierzam.
– To daj mi chociaż coś, co złagodzi ból! Aspirynę, cokolwiek!
– Oczywiście. Nie jestem sadystą.
– Dlaczego więc to robisz?! – zawołała histerycznie. – Dlaczego? Jeśli nie jesteś sadystą, to dlaczego?!
– Muszę dowiedzieć się pewnych rzeczy, dlatego.
– Jakich rzeczy? Nie rozumiem.
– Oprócz tego świata istnieją jeszcze inne. Inne byty. Mroczne miejsca zamieszkane przez ponure monstra. Muszę się dowiedzieć, czy można je tutaj wezwać. Muszę się dowiedzieć, czy któryś z rytuałów naprawdę działa.
– Boże, ale dlaczego musisz to robić ze mną? Dlaczego ja?
– Z żadnego szczególnego powodu, Fiono. Po prostu to ty stałaś na skraju drogi. Przeznaczenie. Kismet. Albo po prostu zwykły cholerny pech.
– Ale przecież mnie nie znasz. Nic o mnie nie wiesz. Jak możesz mnie zabijać?
– Gdyby nie ty, musiałby to być ktoś inny. Ktokolwiek.
– Niech to więc będzie ktokolwiek, ale nie ja. Proszę. Nie ja! Nie chcę umierać!
Tym razem już jej nie odpowiedział. Wyszedł z pokoju i wrócił po minucie z kubkiem wody i brązową buteleczką z tabletkami aspiryny. Wysypał tabletki na dłoń i podsunął ją pod usta Fiony, jakby karmił zwierzę, a ona wysunęła do przodu głowę i zbierała je językiem, po kilka naraz; niektóre rozgryzała, inne łykała w całości. Przez cały czas łkała, a po jej policzkach ciekły łzy.
– Wyobraź sobie, że wybierasz się w podróż – zaczął mówić monotonnym głosem, jakby chciał ją zahipnotyzować. – Wyobraź sobie, że będziesz podróżować nie przez nieodkryte kraje, lecz przez bezkresne połacie własnego cierpienia. Zamiast puszcz