Jak oznajmił doktor Forsyth, u źródeł każdej religii leży sadyzm i masochizm. Nie ma sensu rozwodzić się nad tą chorą tezą; mogę tylko odnotować, mimochodem i z dość smętnym rozbawieniem, że ludzie wygłaszający takie opinie nigdy nie potrafią ująć ich w spójny, konsekwentny wywód. Doktorowi Forsythowi też wszystko się plącze, nawet jego mroczna psychiatryczna terminologia, bo oznajmia, że islam to sadyzm, a chrześcijaństwo – masochizm, podczas gdy chwilę wcześniej dowodził, że chrześcijańskie prześladowanie heretyków stanowi typowy przejaw sadyzmu. W każdym razie, postrzeganie ogromnych dziejowych wydarzeń, dobrych czy złych, przez pryzmat marginalnych zaburzeń psychicznych, to rozrywka w sam raz dla pacjentów szpitala psychiatrycznego. Wyobraźmy sobie, że jakiś naukowiec oznajmia: „Istnieje pewien rodzaj wariatów, którzy myślą, że są zrobieni ze szkła. Nazwę tę chorobę witriozą32. Następnie udowodnię, że każdy, kto z jakiegoś powodu miał kiedykolwiek do czynienia ze szkłem, był ofiarą witriozy. Pustynni kupcy, którzy ponoć je wynaleźli, średniowieczni rzemieślnicy, którym udało się zabarwić je na różne kolory, astronomowie, którzy jako pierwsi umieścili w teleskopach szklane soczewki, wszyscy oni przejawiali witriozę w rozmaitych stadiach chorobowych. A należy tu dodać, że witrioza ma też związek z podświadomym libido, ponieważ podglądacze nieraz patrzą przez okna, zazwyczaj szklane. Leży ponadto u podłoża alkoholizmu, bo ludzie piją alkohol ze szklanych naczyń. Królowa Wiktoria i jej mąż, książę Albert, ewidentnie cierpieli na witriozę w wyjątkowo ostrej, zaawansowanej postaci, gdyż kazali zbudować Pałac Kryształowy, cały ze szkła”. Teoria ta (równie podbudowana naukowo jak teoria doktora Forsytha) ma jedną malutką wadę. Otóż, jeśli chcemy sobie radośnie teoretyzować, od czasu do czasu przydałoby się użyć rozumu. A wtedy stanie się oczywiste, że wszyscy ci ludzie robili to, co robili, z niezliczonych innych powodów niż obsesja na punkcie szkła. Tak też i wielkie religie świata, prawdziwe czy fałszywe, miały niezliczone powody, by postępować tak, jak postępowały, nie popadając bynajmniej w obsesję na punkcie sadyzmu czy masochizmu.
Porzućmy jednak to błoto, pełne oślizgłych sadomasochistycznych wyobrażeń, i zajmijmy się czymś rzeczywistym, a mianowicie przypadkiem doktora Forsytha. Jest to przypadek ciekawy, bo wypowiedź doktora ujawnia osobliwą ignorancję w zakresie ważnego nurtu nowoczesnej myśli – a dokładniej, nowoczesnej nauki.
Przechodząc na wyższy poziom ogólności, doktor Forsyth zaprezentował następującą tezę: nauka i religia nie tylko się nie pogodziły, ale są w ogóle nie do pogodzenia, gdyż zachodzi między nimi elementarna sprzeczność. Nauka należy do sfery, którą doktor Forsyth nazwał „myśleniem realistycznym”, a my nazywamy prawdą obiektywną, religia natomiast do sfery, którą on nazwał „myśleniem przyjemnościowym”, a większość ludzi nazywa fantazjami. Nie muszę chyba mówić, że jest to podział bardzo prymitywny, przeciw któremu z miejsca nasuwa się wiele oczywistych argumentów; ot, taki chociażby, że religia nie roztacza przecież samych tylko przyjemnych wizji. Ba, to właśnie ludzie w rodzaju doktora Forsytha ciągle ją oskarżają, że straszy wizjami zbyt nieprzyjemnymi. Można też zauważyć, że cała teza to logiczne błędne koło, bo siłą rzeczy trzeba dojść do wniosku, że religia jest sprzeczna z nauką, skoro od początku się zakłada, że jest sprzeczna z prawdą. Ale mniejsza z tym; chcę jedynie powiedzieć, że teza doktora Forsytha jest nie tylko sprzeczna z prawdą, ale też całkowicie sprzeczna z poglądami współczesnej nauki.
Jeśli chodzi o bieżące relacje między nauką a religią, widać dwa fakty. Po pierwsze, nauka już nie twierdzi z takim przekonaniem, jak kiedyś, że odsłania namacalną, obiektywnie istniejącą rzeczywistość. Po drugie, religia już nie twierdzi z takim przekonaniem, jak kiedyś (w każdym razie, jak w minionych stuleciach), że jej cudowne i niesamowite mistyczne doświadczenia należą do namacalnej, obiektywnie istniejącej rzeczywistości, i że można ich naukowo dowieść. Z jednej strony, zdematerializował się atom, tracąc ową solidną formę, w jaką wierzyli dziewiętnastowieczni materialiści. Z drugiej strony, Wniebowstąpienie jest akceptowane jako lewitacja przez wielu ludzi, którzy nie chcą go akceptować jako Wniebowstąpienia. Fizyka graniczy dziś z metafizyką. Słyszymy, że świat atomowy stał się światem abstrakcyjnych formuł matematycznych, ale równie dobrze można powiedzieć, że stał się zaledwie światem algebraicznych symboli. Dzisiejsi fizycy mówią nam prosto w oczy, że to, co opisują, nie stanowi obiektywnej rzeczywistości obserwowanych cząstek, i że nie badają tych cząstek w sposób, który dziewiętnastowieczni materialiści uznaliby za badanie naukowe. Niektórzy twierdzą, że mogą obserwować wyłącznie pewne fluktuacje czy odkształcenia, wywołane tak naprawdę przez ich własną próbę obserwacji. Agnostycyzm Eddingtona wobec świata materialnego jest większy niż kiedykolwiek był agnostycyzm Huxleya wobec świata duchowego33. Doktor Forsyth wybrał więc dość niefortunny moment, by nam oznajmić, że nauka zajmuje się namacalną rzeczywistością i obiektywną prawdą.
Więcej – z perspektywy historycznej i praktycznej jest to akurat moment, kiedy religia na serio zwraca się do realizmu i obiektywnej prawdy. Kościół rzuca nauce wyzwanie Lourdes – a nauka nie jest w stanie go podjąć. Spirytyści utrzymują, że ich nowiutkiej religii można dowieść eksperymentalnie, całkiem jak twierdzeń chemicznych lub fizycznych. Rzesze niezależnych intelektualistów, nie wyznających ani katolicyzmu, ani spirytyzmu, zainteresowały się logicznymi, a nawet prawniczymi argumentami na rzecz wielkich cudów, odnotowanych w annałach historii. Na przykład, już dwie albo trzy książki poszły w tym samym kierunku, co błyskotliwa i ściśle naukowa praca pod tytułem Kto odsunął kamień? 34; i nawet bardzo zdystansowani autorzy coraz częściej przyznają, że dowody na istnienie cudów były dotąd niesłusznie lekceważone. Katoliccy apologeci, jak ksiądz Knox, pan Christopher Hollis i pan Arnold Lunn, atakują dziś głównie przy użyciu naukowej broni w postaci badań, dokumentacji i świadectw; i nikt już nie udaje, że są w tej walce z góry skazani na przegraną. Zaiste, kiepska to chwila, by ogłaszać, że religia składa się wyłącznie z przyjemnych fantazji.
Doktor Forsyth interesuje mnie o tyle tylko, że na tle jego przestarzałych poglądów wyraziście się rysują dobrze znane, aktualne informacje, które najwidoczniej nigdy nie obiły mu się o uszy. A najistotniejsza informacja jest taka, że doszło do radykalnego zwrotu w naukowym podejściu do rzeczywistości. I jest to kolejny punkt na mojej liście, gdyż w okresie, kiedy zdecydowałem się w końcu poprosić o przyjęcie do Kościoła katolickiego, ten zwrot nie w pełni jeszcze nastąpił i nie był tak publicznie znany; a znacznie wcześniej, kiedy dopiero zacząłem zastanawiać się nad nawróceniem, we wszystkich popularno-naukowych książkach i artykułach, jakie tylko były dostępne dla laika, wciąż dominował materializm w stylu Haeckla, dziś już martwy. Można więc stwierdzić zgodnie z prawdą, że owa wielka rewolucja w filozofii nauk ścisłych należy do tych wydarzeń w dziejach świata, do których doszło już po moim nawróceniu; lecz znacznie by to nawrócenie przyspieszyła, gdyby odbyła się wcześniej.
Ludzie nieraz mylnie opisują i najczęściej