Ten demokrata z Teksasu naciskał, by Lindbergh odpowiedział, czy sympatyzuje ze sprawą Wielkiej Brytanii. „Sympatyzuję z ludźmi po obu stronach, sądzę jednak, że byłoby niekorzystne dla samej Anglii, gdyby dążono do decydującego zwycięstwa”, odparł. „Sympatyzuję z ludźmi, nie z ich zamierzeniami”.
Jakby nie dowierzając, Johnson zapytał Lindbergha, czy jego zdaniem brytyjskie zwycięstwo nie leży w najlepszym interesie Ameryki. „Nie, proszę pana. Sądzę, że całkowite zwycięstwo oznaczałoby, jak mówiłem, skrajne wyczerpanie Europy. Byłoby jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogłyby się wydarzyć”, oświadczył zapytany.
Lindbergh dowodził, że najlepiej byłoby doprowadzić do „wynegocjowania pokoju”, jakby ignorując to, z czym wiązałyby się wszelkie negocjacje z Hitlerem. Do tego zaś dojść mogłoby tylko wówczas, gdyby nie wygrała „żadna ze stron”, i taki wynik walk uważał za pożądany.
Odpowiadając na pytania innych kongresmenów, Lindbergh utrzymywał, że zaangażowanie Ameryki w wojnę „byłoby największą z katastrof”. Nie obwiniał też Niemiec o rozpętanie wojny, sugerując, że Wielka Brytania ponosi tu równie wielką winę. Jeśli chodzi o przemilczanie nazistowskiej brutalności, odpowiedział chłodno, że „z publicznych komentarzy nie ma żadnych korzyści”. Choć o najgorszych zbrodniach popełnianych na ziemiach okupowanych przez Niemcy wciąż jeszcze nie wiedziano, wielu Amerykanów usłyszało już wystarczająco wiele, by oburzyć się na taką obojętność. Redakcja „Richmond News Leader” napisała: „Dziś miliony zagłosowałyby za powieszeniem lub wygnaniem Lindbergha z kraju”.
Obóz izolacjonistów głosił, że Lindbergh mówi prawdę, jednak jego wersja prawdy zdawała się nie zyskiwać nowych zwolenników. Najpewniej przyniosła odwrotny skutek, osłabiając izolacjonistów. 9 lutego Izba Reprezentantów przyjęła ustawę Lend-Lease 260 głosami za przy 185 przeciw; 8 marca potwierdził to Senat stosunkiem 60 głosów za do 31 głosów przeciw.
W czasie tych zabiegów o pozyskanie wsparcia Amerykanów Churchill i jego rząd mieli wiele innych problemów. Colville, sekretarz premiera, zanotował w swym dzienniku 1 stycznia 1941 r. sensacyjną wiadomość. Działając na podstawie doniesienia, że dowódca marynarki Wolnych Francuzów admirał Émile Muselier jest wraz z innym Francuzem i dwiema Francuzkami członkiem siatki szpiegowskiej Vichy, MI5 dokonała aresztowań. „Jedną z pań zastano w łóżku z lekarzem służącym w wojsku Wolnych Francuzów”, pisał Colville z wyraźnym zadowoleniem. „W domu drugiej znaleziono drugiego sekretarza ambasady Brazylii, zupełnie nagiego. To przez ambasadę brazylijską przechodziły informacje dla Vichy. U admirała odkryto niebezpieczne narkotyki”171.
Był tylko jeden problem: doniesienie opierało się na sfałszowanych dokumentach. Choć współpraca pomiędzy generałem de Gaulle’em a Muselierem układała się źle i w końcu miało dojść do zerwania stosunków, francuski przywódca zażądał wówczas kategorycznie zwolnienia admirała. Brytyjczycy uczynili to, Churchill zaś osobiście przeprosił de Gaulle’a. Abstrahując od pikantnych szczegółów, epizod ten jasno ukazuje panujące wówczas w Londynie napięcie, zwłaszcza wśród wygnańców. Raymond Aron, członek francuskiej społeczności w brytyjskiej stolicy i wydawca „La France libre”, stwierdził dobitnie: „Emigracja uwydatnia najbardziej nieprzyjemne cechy polityki. Rojowisko intryg, donoszonych rozmów, skrywanych wrogości, powierzchownych zbliżeń”172.
Najpilniejszą sprawą pozostawały jednak stosunki transatlantyckie. Roosevelt nie czekał na formalne przyjęcie ustawy Lend-Lease, by umocnić swe więzy z Churchillem. Posłał do Londynu swego najbliższego doradcę, Harry’ego Hopkinsa, jako „osobistego przedstawiciela”173, jak to napisano w jego liście uwierzytelniającym. Hopkins był słabego zdrowia i bał się latać, ale palił się do wykonania zadania – przeprowadzenia bezpośredniej oceny Churchilla oraz przekazania osobistego zapewnienia Roosevelta, że zamierza zwyciężyć w politycznym starciu w kraju, którego stawką była pomoc dla Wielkiej Brytanii.
Churchill, gdy poinformowano go o nadchodzącej wizycie, nie wiedział, kim jest Hopkins, jednak powiadomiony o jego związkach z Rooseveltem, powitał go z honorami. Na spotkanie gościa, który po pięciodniowej podróży przybył via Lizbona do nadmorskiego Poole w południowej Anglii na pokładzie łodzi latającej linii British Overseas Airways, Churchill posłał swego parlamentarnego prywatnego sekretarza Brendana Brackena. Gdy Hopkins nie wysiadł z resztą pasażerów, Bracken wszedł do samolotu i znalazł go w fotelu „żałośnie skulonego i zbyt wyczerpanego, by odpiąć pas bezpieczeństwa”.
Bracken zabrał gościa specjalnym pociągiem do Londynu, do którego dotarli 9 stycznia. Sir Eustace Missenden, dyrektor generalny Southern Railway, wspominał później pieczołowite przygotowania: „Pan Churchill polecił, by wszystko było w najlepszym gatunku, zadbano więc, by w składzie znalazła się najnowsza salonka Pullmana. Konduktorów wyposażono w białe rękawiczki, przygotowano znakomity posiłek i napoje orzeźwiające oraz gazety, czasopisma itd. Pan Harry Hopkins był wyraźnie pod wrażeniem”.
W pierwszych spotkaniach z Amerykanami w Londynie Hopkins wyjawił swoje zamiary. Herschel Johnson, chargé d’affaires w amerykańskiej ambasadzie, był zachwycony, że Hopkins zamierza dowiedzieć się, czego Wielka Brytania potrzebuje, by przetrwać. „Harry chciał się dowiedzieć, czy prosili o wystarczająco wiele, by wytrzymać”, wspominał.
Hopkins szczególnie pragnął się spotkać z Murrowem z CBS, którego audycji słuchał, natychmiast więc zaprosił go do hotelu Claridge’s, gdzie się zatrzymał. Oświadczył reporterowi: „Myślę, że można powiedzieć, że przybyłem tutaj, by stać się katalizatorem pomiędzy dwiema primadonnami”, mając na myśli swego szefa i Churchilla. Spodziewał się, że tych dwóch potężnych mężczyzn z olbrzymim ego będzie się czasem spierać, więc musiał osobiście ocenić premiera. Przed wyjazdem z Waszyngtonu wypytywał wielu dyplomatów o Churchilla i był zmęczony słyszanymi pochwałami. „Sądzę, że Churchill jest przekonany, iż jest największym człowiekiem na świecie!”, zauważył.
Nazajutrz wysłannik Roosevelta spotkał się z premierem po raz pierwszy, na obiedzie wydanym przy Downing Street 10. Pisząc później do Roosevelta, zauważył, że rezydencja „wyglądała marnie, ponieważ sąsiedni Departament Skarbu został dość mocno zbombardowany”174. Przy zupie, zimnej wołowinie i porto Hopkins oceniał „krągłego, uśmiechniętego, czerwonego na twarzy dżentelmena”, który powitał go w Anglii. Zanim jednak Churchill przeszedł do oceny sytuacji wojennej, Hopkins wspomniał o „poglądach pewnych kręgów”, iż jego gospodarz nie lubi Ameryki ani Roosevelta. „To skłoniło go do wygłoszenia gorzkiej, acz dobrze hamowanej tyrady przeciwko ambasadorowi Kennedy’emu, który jego zdaniem odpowiada za takie wrażenia”, pisał Hopkins. Sam premier „zaprzeczył im żywiołowo”.
Nastrój poprawił się, gdy Hopkins wyjaśnił, iż celem jego wizyty jest ocena potrzeb Wielkiej Brytanii niezbędnych do wygrania wojny. Churchill omówił więc przebieg walk i perspektywy swego kraju. „Uważa, że do inwazji nie dojdzie, ale gdyby zdobyli przyczółek w Anglii stutysięczną armią, »Zepchniemy ich«”, relacjonował Hopkins. Churchill z przekonaniem wspomniał o bliskiej klęsce wojsk włoskich w Afryce, przyznał jednak, że Grecja jest niemal na pewno stracona. Hopkins dziwił się później energii i determinacji gospodarza: „Boże, ileż siły ma ten człowiek”175, powiedział. Jego wcześniejszy sceptycyzm wyparował.
Amerykański gość zrobił z kolei wrażenie na Churchillu i jego świcie nazajutrz, w Ditchley, wiejskim domu w Oxfordshire pełniącym często w czasie wojny funkcję weekendowego schronienia premiera. Lord Chandos, przewodniczący Zarządu Handlu i bywalec Ditchley, wspominał, że Churchill z całych sił starał się zrobić wrażenie na wysłanniku Roosevelta176, sięgając po swą „donośną elegancję, swe wyczucie historii,