Pokój motyli. Lucinda Riley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lucinda Riley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-817-3
Скачать книгу
skąd pochodzisz, Posy?”

      „Z Suffolk, ale dorastałam w Kornwalii”.

      „Z Suffolk? – powtórzył. – No to jest coś, co nas łączy…”

      – Już ci lepiej, Posy? – spytała zaniepokojona Clemmie.

      – O wiele lepiej, dziękuję, woda przywróciła mi siły. Teraz chodźmy. Znajdziemy sobie dobre stanowisko. Nałapiemy mnóstwo krabów!

      Poprowadziła Clemmie nabrzeżem jak najdalej, a potem przysiadły i Posy pokazała Clemmie, jak przyczepiać bekon do haczyka na końcu linki i zarzucać przynętę do wody.

      – Teraz opuść linkę, ale za bardzo nią nie ruszaj, bo krab musi na nią wskoczyć. Trzymaj ją blisko muru. Tam jest najwięcej kamieni, pod którymi mogą się chować kraby.

      W końcu, po kilku fałszywych alarmach, Clemmie triumfalnie wyciągnęła małego, ale żywego kraba. Posy ściągnęła go z linki i wrzuciła do wiadra.

      – Dobra robota! Skoro złapałaś pierwszego, dalej już pójdzie jak z płatka, zobaczysz.

      I rzeczywiście Clemmie złapała kolejnych sześć, zanim Posy oznajmiła, że jest głodna i chce jej się pić.

      – No dobrze – powiedziała, a serce jej podskoczyło na widok łodzi zbliżającej się do nabrzeża. – Idealny moment, żeby się napić i zjeść coś lekkiego w jakiejś tutejszej knajpce.

      Wrzuciły kraby z powrotem do wody i poszły.

      Znalazły wolny stolik w ogródku pubu Kotwica. Posy zamówiła dwie bagietki ze świeżymi krewetkami, do tego dla siebie kieliszek białego wina, tak bardzo jej potrzebny, a dla Clemmie colę. Stojąc przy barze, przypomniała sobie, że na łodzi od razu wydał się jej niezwykle atrakcyjny. A kiedy zdjął kapelusz, zobaczyła jego „artystyczną”, jak to zawsze mówiła, czuprynę. Teraz jego gęste włosy były białe, sczesane z czoła, i sięgały za uszy…

      „Przestań, Posy! – nakazała sobie stanowczo. – Pamiętaj, co on ci zrobił, jak złamał ci serce…”

      Jednak niosąc picie do stolika na zewnątrz, gdzie czekała Clemmie, ze smutkiem uświadomiła sobie, że racjonalne myślenie było na nic, przynajmniej na razie, z powodu tak silnej fizycznej reakcji jej ciała na jego dotyk.

      Zachowuj się, Posy! Masz prawie siedemdziesiąt lat! Poza tym on jest pewnie żonaty, ma gromadę dzieci, wnuki i…

      – Dziękuję – powiedziała Clemmie, gdy Posy postawiła przed nią szklankę.

      – Bagietki zaraz będą, ale przyniosłam ci paczkę czipsów, żeby nie skręcało cię z głodu. Na zdrowie! – stuknęła kieliszkiem w jej szklankę.

      – Na zdrowie – powtórzyła dziewczynka.

      – No to widzę, że nie za bardzo podoba ci się pomysł wyjazdu do tej nowej szkoły.

      – Nie. – Clemmie bojowo pokręciła głową. – Jeśli mama zmusi mnie do tego, ucieknę i wrócę. Na wszelki wypadek uzbierałam sobie z kieszonkowego na bilet i umiem dojechać stamtąd pociągiem.

      – Na pewno. I rozumiem, jak się czujesz. Ja też byłam przerażona, kiedy dowiedziałam się, że umieszczą mnie w takiej szkole.

      – Tak naprawdę nie wiem, dlaczego muszę tam jechać – poskarżyła się Clemmie.

      – Bo twoja mama chce, żebyś miała najlepszy z możliwych start w życiu. I czasami dorośli muszą podjąć decyzje, które nie podobają się ich dzieciom i wydają się im niezrozumiałe. Naprawdę myślisz, że mama chce cię wysłać gdzieś daleko?

      Clemmie, powoli pijąc colę przez słomkę, przez chwilę zastanawiała się nad tym.

      – Możliwe. Wiem, że byłam trudna, od kiedy sprowadziłyśmy się do Southwold.

      Posy zaśmiała się.

      – Twoje zachowanie, Clemmie, nie ma tu nic do rzeczy. Kiedy moi synowie pojechali do szkoły, wypłakałam morze łez. Potwornie za nimi tęskniłam.

      – Naprawdę? – Clemmie wydawała się zdumiona.

      – O tak – potwierdziła Posy. – I wiem, że z twoją mamą będzie tak samo, ale tak jak ona, podjęłam trudną decyzję, bo wiedziałam, że to dla nich najlepsze, nawet jeśli oni wtedy uważali inaczej.

      – Ale, Posy, ty nie rozumiesz, naprawdę – wtrąciła pospiesznie Clemmie. – Mama mnie potrzebuje. A poza tym… – Głos jej się załamał.

      – Tak?

      – Boję się! – Clemmie przygryzła wargę. – A jeśli będzie mi tam źle? Jeśli inne dziewczynki będą dla mnie okropne?

      – To wtedy wrócisz. – Posy wzruszyła ramionami. – Głupio nie spróbować czegoś tylko dlatego, że może ci się nie spodobać. Zresztą ta szkoła nie jest daleko. Będziesz przyjeżdżać do domu na weekendy, na ferie i święta. Skorzystasz z tego, co najlepsze i tu, i tu.

      – A jeśli mama zapomni o mnie, jak wyjadę?

      – Kochanie! Mama cię uwielbia. Ma to wypisane na twarzy. Ona to robi dla ciebie, nie dla siebie.

      Clemmie westchnęła.

      – No, skoro tak mówisz… i pewnie może być nawet fajnie spać we wspólnej sali.

      – No właśnie, przecież warto spróbować przez jeden semestr czy dłużej. Nie skreślaj tego od razu, zobacz, jak tam będzie, co? A jeśli naprawdę ci się nie spodoba, wiem, że mama pozwoli ci wrócić.

      – Każesz jej to obiecać, Posy?

      – Możemy ją o to poprosić, kiedy cię odwiozę. A teraz – Posy podniosła wzrok na kelnerkę, która przyniosła im do stolika dwie bagietki wypełnione krewetkami i chrupiącą sałatą z ostrym sosem – bierzemy się do jedzenia?

      Pół godziny później, gdy Posy uraczyła Clemmie mnóstwem zabawnych historyjek o żartach i przygodach w szkole – po części prawdziwych, ale głównie zmyślonych – poszły obie na przystań. Posy z pewnymi oporami, a Clemmie wyraźnie spokojniejsza. Na szczęście łódź była pełna i wioślarz nie miał czasu, by zagadnąć Posy, gdy usadzał pasażerów. Po przybyciu do Southwold Posy dzielnie czekała na swoją kolej, by wysiąść. Podając jej rękę i pomagając wejść na pomost, nachylił się do niej.

      – To ty, Posy, prawda? – szepnął.

      – Tak. – Lekko skinęła głową, wiedząc, że nie odpowiadać to dziecinada.

      – Mieszkasz w okolicy? Bo bardzo chciałbym…

      Ale ona była już bezpiecznie na lądzie. Nie oglądając się, ruszyła przed siebie.

      Rozdział 5

      Nick Montague patrzył przez okno taksówki na poranne mgły. Choć była dopiero siódma, na autostradzie M4, prowadzącej do Londynu, samochody jechały zderzak w zderzak.

      Przebiegł go dreszcz. Po raz pierwszy od dziesięciu lat poczuł angielski chłód. W Perth właśnie zaczynała się wiosna i temperatura przekraczała nieco dwadzieścia stopni.

      Gdy wjechali do centrum, Nick zobaczył, że wszyscy gdzieś się spieszą. Atmosfera w stolicy była nerwowa, zupełnie inna niż w Perth, gdzie panował przyjemny luz. To było ekscytujące, a zarazem budziło w nim niepokój. Dobrze, że postanowił najpierw zatrzymać się tutaj, a nie jechać prosto do Southwold. Nie podał matce konkretnej daty przyjazdu. Potrzebował trochę czasu dla siebie, nie chciał, żeby go niecierpliwie wyglądała. Wolał podjąć pewne decyzje, nim się z nią spotka.

      W ostatnich