– Och, mam mnóstwo zajęć, dam sobie radę.
Marie upiła łyk kawy.
– Jak się tu odnalazłaś po powrocie?
– Dobrze – odpowiedziała krótko Evie.
– Widujesz się z Brianem?
– A broń Boże. Odszedł, kiedy Clemmie była malutka, i od tamtej pory się nie odzywa.
– Nie utrzymuje kontaktu z córką?
– Nie.
– Przykre. To znaczy dla Clemmie.
– Zapewniam cię, że obu nam o wiele lepiej bez niego. Patrząc wstecz, zastanawiam się, co ja w nim w ogóle widziałam.
– Zawsze traktował cię z góry – przyznała Marie.
– Jak dziecko. Nic, co robiłam, nie było dość dobre. A ja go podziwiałam, sądziłam, że jest ode mnie o wiele mądrzejszy, lepiej zna życie, i z początku podobało mi się, że tak się mną opiekuje. – Evie wstała i wyrzuciła fusy z kawy do zlewu. – Teraz rozumiem, że zastępował mi ojca, którego wcześnie straciłam.
– Nie było ci łatwo w życiu, co?
– Może nie, ale ktoś mógłby powiedzieć, że sama się o to postarałam. Popełniłam kilka paskudnych błędów.
– Jak każdy w młodości, Evie. To część dorastania. Nie bądź dla siebie zbyt surowa. Ale, ale, czy nie powinnyśmy już ruszać?
– Tak. Skoczę na górę i zobaczę, czy Clemmie da się wyciągnąć z pokoju. Zapowiedziała mi, że nie zostanie u ciebie, kiedy my obie pójdziemy na to spotkanie z pisarzem.
– Na pewno jej się u nas spodoba – zapewniła Marie. – Powiedz, że Lucy nie może się już jej doczekać, a wujek Geoff szykuje na lunch pizzę.
Evie skinęła głową.
– Postaram się ją przekonać.
Podrzuciły naburmuszoną Clemmie do domu Marie w Reydon, sąsiednim miasteczku, szepnęły Geoffowi, żeby spróbował ją rozweselić, i wróciły do Southwold.
– O rany, ale tu ruch – zauważyła Evie, gdy mijały browar w drodze do St Edmund’s Theatre, gdzie miało się odbyć spotkanie.
– Pomyśleć, że o tej porze w przyszłym tygodniu, kiedy festiwal się skończy, a większość dzieci wróci do szkoły, będzie tu znów cicho i głucho – odparła Marie. – Patrz, już jest kolejka. Chodź, pospieszmy się.
Evie i Marie znalazły dobre miejsca pośrodku małego audytorium.
– Czytałaś tę książkę? – spytała Evie.
– Nie, ale widziałam zdjęcia autora. Tego Sebastiana Giraulta na pewno warto sobie obejrzeć, jeśli już nie posłuchać. – Marie zachichotała.
– To naprawdę świetny pisarz… O Boże! Nie! Spójrz, to Posy.
– Posy?
– Posy Montague, widzisz? Idzie po schodach, tam. – Evie wskazała dłonią.
– No tak. Jest ze swoją synową, Amy. Spotkałaś ją kiedyś? – spytała szeptem Marie.
– Przelotnie, dawno temu. Bardzo ładna, prawda?
– Tak. Znam ją, bo jej syn, Jake, chodzi do tej samej klasy co mój Josh. Jest urocza, prawdziwa z niej święta, jak możesz sobie wyobrazić, bo wytrzymała z Samem Montague’em tyle lat i cierpliwie znosi jego kolejne bankructwa. – Marie przewróciła oczami. – Mieszkają w koszmarnej budzie przy Ferry Road, a mamusia Montague rezyduje sama w swoim ogromnym pałacu kilka kilometrów dalej.
– Panie i panowie!
Publiczność ucichła, bo na scenie pojawiła się jakaś kobieta.
– Miło mi państwa powitać w imieniu organizatorów festiwalu w Southwold. Jestem pewna, że będzie to ciekawe popołudnie. Chcemy państwu przedstawić fragmenty książki Cieniste pola. Przeczyta je dla nas autor, zdobywca wielu nagród literackich, pisarz i dziennikarz, Sebastian Girault.
Rozległy się oklaski, światła przygasły i na scenę wkroczył Sebastian Girault.
– Ale przystojniak – szepnęła Marie, kiedy przeczesał palcami swoje gęste kasztanowe włosy, nim zaczął mówić. – Nic dziwnego, że na widowni są prawie same kobiety. Ile on może mieć lat? Nieco po czterdziestce?
– Nie mam pojęcia.
Amy zamknęła oczy, kiedy w sali zrobiło się ciemniej. Była wyczerpana. Sam przyszedł do domu, żeby zająć się dziećmi, dopiero o pierwszej, co oznaczało, że nie starczyło już czasu na lunch w hotelu Swan i obie pojechały prosto do teatru. Nie mogły znaleźć wolnego miejsca do parkowania, więc musiały zostawić auto po drugiej stronie miasta i potem biec, żeby się nie spóźnić.
Amy nie interesowało to, co powie Sebastian Girault o książce, której pewnie nigdy nie będzie miała czasu przeczytać, ale przynajmniej mogła przez godzinę posiedzieć spokojnie w mroku, nie martwiąc się o hotelowych gości, o dzieci czy męża. Jednak kiedy zaczął mówić, przyciągnęło to jej uwagę. W jego niskim melodyjnym głosie było coś kojącego, gdy czytał fragmenty opowieści tak przejmująco smutnej, że poczuła wyrzuty sumienia z powodu użalania się nad własnym losem.
Na koniec publiczność zgotowała mu owację. Potem pisarz odpowiadał na pytania widowni. Posy chciała wiedzieć, jak zdołał zebrać tak dokładne informacje na temat czasów pierwszej wojny światowej. Amy milczała. Po scysji w hotelu wolała nie mieć już nic do czynienia z tym panem.
Ogłoszono, że Sebastian Girault będzie podpisywał swoje książki w holu przed salą.
– Chodź, chcę poprosić go o autograf, żeby spojrzeć w te jego oczy – powiedziała Marie do Evie, gdy razem z resztą publiczności wychodziły z sali. – Później będę mogła wyobrażać sobie, że leżymy w wannie z wodą obsypaną płatkami róż i on czyta mi swoją powieść. Coś takiego nigdy nie przyszłoby do głowy mojemu mężowi. To taki sztywniak…
– Za to nie ma humorów artysty, które są nieodłącznym dodatkiem do fascynującej urody i talentu – mruknęła Evie. – Brian zawsze otaczał się pseudointelektualistami. Znam ten typ i wcale nie wydaje mi się on pociągający. Poczekam tu na ciebie.
Evie usiadła na ławce w kącie foyer i patrzyła, jak Marie staje w kolejce po książkę z autografem. Kiedy zobaczyła wychodzące z sali Posy i Amy, spuściła głowę w nadziei, że jej nie zauważą. Ale nic z tego. Posy ruszyła prosto do niej.
– Jak się masz, Evie? – zagadnęła, uśmiechając się serdecznie.
– Świetnie. – Evie skinęła głową, czując, że się czerwieni.
– Pozwól, że przedstawię ci Amy Montague, żonę Sama.
– Cześć, Amy. – Evie zdobyła się na uprzejmy uśmiech.
– Cześć. Chyba już się kiedyś widziałyśmy. Dawno temu – powiedziała Amy. – Wróciłaś tu na stałe?
– Na razie tak.
– Gdzie mieszkasz? – spytała Posy.
– W domu babci. Zapisała mi go w testamencie.
– No tak, słyszałam, że umarła kilka miesięcy temu. Wyrazy współczucia, przykro mi. – Posy nie spuszczała oczu z Evie. – Co