Pokój motyli. Lucinda Riley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lucinda Riley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-817-3
Скачать книгу
ją, po czym wziął swój kubek z herbatą i podszedł do drzwi. – Idę się ubrać, a potem wychodzę.

      Amy usiadła, rozcierając obolałą rękę i nie ruszając się z miejsca, póki nie usłyszała, że Sam wchodzi na górę, a pięć minut później zbiega z powrotem. Z hukiem zamknął za sobą drzwi, aż cały dom zatrząsł się w posadach.

      Odetchnęła z ulgą i starając się powstrzymać łzy, wstała i w odrętwieniu poszła na piętro, do małej sypialni, którą dzieliła z Samem. Większy pokój oddali dzieciom – tylko tam mogły zmieścić się dwa łóżka.

      Przysiadła na zostawionej w nieładzie pościeli i zapatrzyła się w wilgotną ścianę przed sobą.

      Co się z nimi stało w ostatnich latach? W którym miejscu wszystko tak się poplątało?

      Poznała Sama w barze hotelu Swan w Southwold. Była na ostatnim roku college’u, gdzie studiowała sztuki piękne, i przyjechała tu z Londynu na wesele przyjaciółki. On wpadł na szybkiego drinka w sobotni wieczór. Jego kolega się spóźniał, a ona chciała chwilę odetchnąć od dusznej atmosfery uroczystości ślubnych. Zaczęli rozmawiać i koniec końców on potem zadzwonił do niej do Londynu i zaprosił ją na weekend do swojej rodzinnej posiadłości pod Southwold.

      Amy pamiętała, jak pierwszy raz zobaczyła Dom Admirała. Był idealnie rozplanowany, bajecznie piękny. Miała ochotę od razu ustawić sztalugi i go malować. Matka Sama, Posy, okazała się bardzo gościnna. Amy tak dobrze się tam czuła, że po powrocie do swojego małego mieszkanka w Londynie zaczęła marzyć o wielkich przestrzeniach i spokoju Suffolk.

      Sam rozkręcał właśnie firmę komputerową i sprawiał wrażenie pełnego energii wizjonera. Oczarował ją swoim entuzjazmem, miał cudowną rodzinę, był czułym i namiętnym kochankiem.

      Kiedy poprosił, by za niego wyszła i przeniosła się do Suffolk, jak tylko skończy studia, nie wahała się, co robić. Wynajęli mały szeregowy dom na jednej z typowych uliczek Southwold i zaczęli małżeńskie życie. Amy chodziła ze sztalugami nad morze, malowała krajobrazy i sprzedawała je w miejscowej galerii turystom. Ale było to jedynie zajęcie sezonowe i gdy firma komputerowa Sama upadła, Amy musiała wziąć pierwszą pracę, jaka jej się trafiła – recepcjonistki w Feathers, wygodnym, choć staromodnym hotelu w centrum miasta.

      W ostatnich dziesięciu latach bywało różnie, w zależności od tego, jak wiodło się Samowi w interesach. Kiedy szło dobrze, obsypywał ją kwiatami i prezentami i zabierał na kolacje – i wtedy Amy widziała w nim tego wesołego mężczyznę, którego poślubiła. Ale kiedy szło źle, życie wyglądało zupełnie inaczej…

      I jeśliby miała być ze sobą szczera, już od bardzo dawna szło źle. Gdy nie wypalił pomysł z produkcją filmów, Sam pogrążył się w rozpaczy i prawie nie wychodził z domu.

      Bardzo starała się go niczym nie obciążać. Choć przez cały dzień siedział w domu, rzadko prosiła, by odebrał dzieci ze szkoły albo zrobił zakupy, kiedy szła do pracy. Wiedziała, że jego szacunek do samego siebie opiera się na przekonaniu, że jest biznesmenem, i nie wolno mu tego odebrać. Doświadczenie nauczyło ją, że lepiej zostawić go w spokoju, kiedy był w dołku.

      – Ale co ze mną?

      Te słowa wymknęły się jej z ust, zanim zdołała je powstrzymać. Dobiegała trzydziestki i co osiągnęła w życiu? Jej mąż niemal stale był bezrobotny. Brakowało im pieniędzy i musieli mieszkać w wynajętej ruderze. Tak, miała dwoje uroczych dzieci i pracę, ale to zajęcie było bardzo dalekie od kariery artystycznej, która jej się marzyła, nim wyszła za Sama.

      A jeśli chodzi o jego usposobienie… Bywał wobec niej agresywny, szczególnie po kilku drinkach, i wiedziała, że to się nasila. Szkoda, że nie miała z kim o tym porozmawiać, ale komu mogłaby się zwierzyć?

      Pełna winy, że się tak nad sobą użala, szybko włożyła granatowy służbowy kostium i zrobiła sobie lekki makijaż, żeby dodać koloru bladej twarzy. Była po prostu zmęczona, to wszystko, a Sam starał się robić, co w jego mocy. Wychodząc z domu, postanowiła, że kupi coś specjalnego na kolację. Kłótnie tylko wszystko pogarszają, a problemów jest aż nazbyt wiele. Choć miała przeczucie, że to jego nowe przedsięwzięcie jest skazane na porażkę tak jak poprzednie, wiedziała, że nie pozostaje jej nic innego jak zaufać Samowi.

      *

      Był piątek. Pierwszy dzień festiwalu literackiego w Southwold. W hotelu Feathers panowało zamieszanie. Druga recepcjonistka zadzwoniła, że jest chora, co oznaczało, że Amy nie będzie miała przerwy na lunch i nie da rady zrobić zakupów na weekend. Musiała wyjaśnić podwójną rezerwację, dopilnować, by usunięto awarię toalety, i zająć się sprawą zaginionego, a najpewniej skradzionego zegarka, który w tajemniczy sposób znalazł się pół godziny później. Rzuciła okiem na własny zegarek i zobaczyła, że zostało jej ledwie dziesięć minut do odebrania dzieci od Josie, opiekunki, a nadal nie było widać Karen, która pracowała na wieczornej zmianie.

      Przepadł też gdzieś menedżer hotelu, pan Todd, a kiedy zadzwoniła na komórkę Sama, żeby spytać, czy może pójść po dzieci, nie odbierał. Zaczęła grzebać w torbie, szukając notesu, po czym przypomniała sobie, że zostawiła go na stole w kuchni. Bliska łez, zadzwoniła do biura numerów, ale dowiedziała się tylko, że numer Josie jest zastrzeżony.

      – Czy to całkiem niemożliwe, żeby ktokolwiek tu mnie obsłużył? – Kontuar recepcji aż się zatrząsł od siły, z jaką walnęła w niego czyjaś pięść. – Dzwoniłem już ze trzy razy, żeby przyszedł ktoś i wyregulował ten cholerny kran. Nie leci ciepła woda!

      – Bardzo pana przepraszam. Zawiadomiłam dział techniczny. Obiecali zająć się tym najszybciej, jak będzie można.

      Amy czuła, że głos jej się łamie. Ścisnęło ją w gardle.

      – Chryste, czekam już dwie godziny! To oburzające i jeśli nie naprawicie tego w ciągu dziesięciu minut, wynoszę się stąd!

      – Tak jest, proszę pana. Jeszcze raz dzwonię do działu technicznego.

      Trzęsącymi się rękami sięgnęła do słuchawki. Łzy napłynęły jej do oczu, choć bardzo starała się je powstrzymać. Zanim dotknęła telefonu, zobaczyła, że do hotelu wchodzi Karen.

      – Przepraszam za spóźnienie, Amy. Przy wjeździe do miasta wywróciła się ciężarówka. – Karen dotarła do recepcji i zdjęła płaszcz. – Nic ci nie jest?

      Amy mogła tylko wzruszyć ramionami i otrzeć dłonią oczy.

      – Idź. Ja się tym zajmę. Panie Girault – Karen uśmiechnęła się promiennie zza kontuaru – czym mogę panu służyć?

      Amy uciekła do biura na zapleczu, znalazła w torebce jakąś używaną chusteczkę higieniczną i energicznie wydmuchała nos. Narzuciła kurtkę i z opuszczoną głową pomaszerowała szybko do wyjścia. Kiedy wreszcie znalazła się na zewnątrz, w chłodnym wieczornym powietrzu, poczuła na ramieniu czyjąś dużą dłoń.

      – Naprawdę, ogromnie przepraszam, nie chciałem zrobić pani przykrości. Rozumiem, że to nie pani wina.

      Amy obejrzała się i zobaczyła mężczyznę, z którym przed chwilą miała problem w recepcji. Nachylał się nad nią. Był strasznie wysoki. Poprzednio, w nerwach, nie zwróciła specjalnej uwagi na jego wygląd. Teraz zauważyła szerokie ramiona, wijące się kasztanowe włosy i głęboko osadzone zielone oczy, które wpatrywały się w nią z niepokojem.

      – Nie, proszę, niech pan nie przeprasza. To nie przez pana. A teraz, pan wybaczy, jestem okropnie spóźniona, muszę odebrać dzieci.

      – Oczywiście. – Skinął głową. – I jeszcze raz przepraszam.

      –