Dla Willa upokarzające było coś innego. Pomijając konieczność powiedzenia Sarze, że Faith awansowała, Will musiał przyzwyczajać się do nowej partnerki. A raczej to nowa partnerka musiała przyzwyczaić się do niego. Will nie najlepiej radził sobie w kontaktach z ludźmi, a przynajmniej w kontaktach ze znajomymi gliniarzami. Był za to świetny w rozmowach z przestępcami. Wczesna młodość upłynęła mu na omijaniu prawa. Znał sposób myślenia przestępców. Zamknięci w jakimś pomieszczeniu wymyśliliby kilkanaście sposobów na wydostanie się stamtąd, ale żaden z tych sposobów nie zakładałby zwykłego poproszenia o otwarcie drzwi.
Will zamykał sprawy. Miał dobre efekty. Był świetnym strzelcem. Nie rozpychał się łokciami. Nie miał potrzeby grać pierwszych skrzypiec. Nie marzył o medalu za wykonywanie swojej pracy.
Chciał tylko wiedzieć, dlaczego nie zaproszono go na to spotkanie.
Ponownie zerknął na telefon.
Nic prócz słodkiego ziemniaka.
Spojrzał przez okno. Wyczuł, że jest obserwowany.
Sara chrząknęła.
Will poczuł, że nastrój mu się poprawia. Na widok Sary za każdym razem uśmiechał się jak głupi do sera i nie umiał nad tym zapanować. Jej długie kasztanowe włosy opadały swobodnie na ramiona. Uwielbiał, gdy nosiła rozpuszczone włosy.
– Pora na lunch? – zapytał.
Spojrzała na zegarek.
– Jest pierwsza czterdzieści sześć. Mamy dokładnie czternaście minut ciszy przed burzą.
Will przyglądał się uważnie jej pięknej twarzy, na której dostrzegł nad brwią podejrzaną smugę, która wyglądała jak rozgnieciony robak. Sara posłała mu pytające spojrzenie.
– Widziałaś szopę? – zapytał, chcąc podstępem zwabić ją na kanapę. Był wykończony koszeniem trawy. Umierał z głodu. I z obawy, że Sara zostanie z biednym gliniarzem tylko pod warunkiem, że ten biedny gliniarz będzie miał ambicje.
– Świetnie tu, prawda?
Sara zakasłała, gdy z kanapy wzbił się tuman kurzu. Mimo to oplotła nogą udo Willa. Objęła go ramieniem. Palcami pogładziła mokre końcówki jego włosów. W jej obecności na Willa zawsze spływał spokój.
Jakby jedyną rzeczą, która naprawdę się liczyła, była łącząca ich więź. – Możemy się wprowadzić? – zapytał. – Żartuję tylko trochę – dodał.
Zaciekawienie w oczach Sary ustąpiło miejsca rezerwie.
Will wstrzymał oddech. Żart nie wypalił. A może to wcale nie był żart, ponieważ od jakiegoś czasu krążyli wokół tematu wspólnego zamieszkania. Will już właściwie mieszkał z Sarą, ale ona nie poprosiła go, żeby wprowadził się oficjalnie, a on nie wiedział, czy to znak, a jeśli znak, to jaki: stopu czy nakazu jazdy, a może znak, którym waliła go w głowę, tyle że on tego nie dostrzegał?
– Zobacz. Gitara – rzucił, rozpaczliwie usiłując zmienić temat.
Przejechał palcami po strunach. Kiedy był nastolatkiem, cierpliwości wystarczyło mu tylko na nauczenie się jednej piosenki w całości. Zaczął powoli, nucąc melodię, by przypomnieć sobie akordy. Po chwili zamilkł. Zaczął się zastanawiać, skąd w ogóle przyszło mu do głowy, że „I’m on fire” to piosenka, która przekona dziewczynę, by pozwoliła mu dotknąć piersi.
– To raczej prostackie, nie? „Cześć, mała, tatuś w domu?”
– A może „Mała, niedługo staniesz się kobietą”? Albo „Nie stój tak blisko mnie”? Albo pierwsza linijka „Saro, uśmiechnij się”?
Will trącił struny gitary, słysząc w głowie śpiewającego Daryla Halla…
„Baby hair with a woman’s eyes…6”.
– Cholera – mruknął. Dlaczego każdy kawałek soft rocka z czasów szkolnych był przestępstwem pierwszego stopnia? – Hall i Oates też?
– Lepszą wersję mieli Panic! At the Disco.
Will był zachwycony, że Sara to wie. Początkowo zaniepokoiła go kolekcja płyt Dolly Parton w jej aucie. Potem zobaczył listę na iTunes, obejmującą wszystko od Adama Anta przez Kraftwerk po Led Zeppelin, i zrozumiał, że wszystko się ułoży.
Sara uśmiechała się do niego, obserwując jego palce wędrujące po strunach.
– Kiedy nauczyłeś się grać?
– W szkole średniej. Sam. – Odgarnął jej włosy do tyłu, by lepiej widzieć twarz. – Pomyśl o każdej głupocie, jaką szesnastoletni chłopak zrobiłby dla zaimponowania szesnastoletniej dziewczynie, a ja będę wiedział, jak to zrobić.
Sara zaśmiała się głośno.
– Miałeś fryzurę na Jamesa Deana? – zapytała.
– Ba! – Will wymienił wszystkie swoje żałosne dokonania, które nie przyciągnęły ani jednej dziewczyny. – Powinnaś widzieć mnie w spranych dżinsach i kurtce z Nember’s Only.
– Nember?
– To dyskont z rzeczami za dolara i mniej. Nie udawałem milionera. – Will nie był w stanie dłużej ignorować rozgniecionego robaka. Skinął głową w stronę smużek nad brwią Sary. – Co się tu dzieje?
Sara potrząsnęła głową.
Will odstawił gitarę na miejsce. Kciukiem starł resztki truchełka z jej czoła.
– Tak jest lepiej.
Z jakiegoś powodu zaczęła go całować. Prawdziwie. Namiętnie. Objął ją w talii. Przysunęła się do niego. Pocałowała go głębiej. Oparła mu palce na ramionach i nacisnęła mocno. Kiedy osunął się na kolana, myśląc, że nigdy nie będzie miał dość jej smaku, poczuł, jak drży pod nim ziemia.
Sara usiadła.
– Cholera, co to było? – zapytała.
Will otarł usta. Nie mógł zażartować, że poczuła drżenie ziemi z jego powodu, ponieważ ziemia naprawdę się zatrzęsła. Zajrzał pod starą sofę, by sprawdzić, czy przypadkiem się nie rozpada. Wstał i opukał belki nośne, co było chyba głupim pomysłem, ponieważ cała szopa mogła runąć im na głowy.
– Pamiętasz trzęsienie ziemi w Alabamie sprzed paru lat? – Obserwował wtedy przestępcę w północnej Georgii. Jego autem zachybotało, wstrząs odrzucił je od krawężnika. – Zupełnie jak wtedy, ale znacznie mocniej.
Sara zaczęła zapinać spodnie.
– Słyszałam jakiś dźwięk. Country club urządza pokazy fajerwerków. Może to próba nowego pokazu?
– W biały dzień? – Will sięgnął po telefon leżący na stole warsztatowym i sprawdził godzinę.
Godzina 13:49.
– Nie mam żadnej informacji – powiedział.
Sara też pracowała dla GBI. Wiedziała, że stan Georgia dysponuje systemem powiadamiania wszystkich służb na wypadek ataku terrorystycznego.
Will analizował położenie miejsca, w jakim się znajdowali, i rodzaj kataklizmu, jaki dałby się tu odczuć. Przypomniał sobie wykład agenta FBI, który był w Strefie Zero. Mimo upływu ponad dziesięciu lat mężczyzna nie umiał znaleźć słów na opisanie straszliwej energii kinetycznej wywołanej upadkiem walącej się wieży.
Zupełnie jakby miał do czynienia z trzęsieniem ziemi o sile przekraczającej skalę.
Lotnisko w Atlancie leżało