Ostatnia wdowa. Karin Slaughter. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Karin Slaughter
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-4454-1
Скачать книгу
o kolor ścian i pieniądze.

      Pieniądze.

      To one stanowiły prawdziwą przeszkodę. Sara miała ich o wiele więcej niż Will. W jej małżeństwie było tak samo. Ciągle pamiętała wyraz twarzy Jeffreya, gdy pierwszy raz zobaczył wyciąg z jej rachunku transakcyjnego. Miała wrażenie, że słyszy jęk jego kurczących się jąder.

      Musiała bardzo się postarać, żeby odzyskały dawny rozmiar.

      – Oczywiście – ciągnęła Bella – pomogę w opłaceniu podatków, ale…

      – Dziękuję – Sara weszła jej w słowo. – To bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, ale…

      – To mógłby być prezent ślubny. – Cathy uśmiechnęła się słodko, siadając przy stole. – Czy to nie cudowne?

      Sara pokręciła głową, ale nie w reakcji na słowa matki. Co było z nią nie tak? Dlaczego martwiła się o reakcję Willa? Nie miała pojęcia, ile Will ma pieniędzy. Za wszystko płacił gotówką. Kwestia, czy robił to z powodu niewiary w karty kredytowe, czy zamkniętej linii kredytowej, była kolejnym tematem, którego nigdy nie poruszyli.

      – Co to było? – Bella przechyliła głowę w bok. – Słyszałyście ten dźwięk? Przypominał fajerwerki albo coś podobnego.

      Cathy zignorowała tę uwagę.

      – Mogłabyś stworzyć tu z Willem swój dom. A twoja siostra zająć mieszkanie nad garażem.

      Sara wiedziała już z całą pewnością, ku czemu to zmierza. Matka nie zamierzała ograniczyć się do kontrolowania jej życia. Chciała rozszerzyć kontrolę i objąć nią młodszą córkę.

      – Nie sądzę, by Tessa chciała znowu mieszkać nad garażem – odparła.

      – Czy teraz nie mieszka w glinianej chacie? – zapytała Bella.

      – Cii, siostro – odezwała się Cathy, po czym zwróciła się do Sary: – Rozmawiałaś z Tessą o przeprowadzce do domu?

      – Niezupełnie – skłamała Sara. Małżeństwo jej młodszej siostry właśnie się rozpadało. Rozmawiały przez Skype’a dwa razy dziennie, chociaż Tessa mieszkała w RPA. – Mamo, daruj sobie, to nie lata pięćdziesiąte i stać mnie na opłacanie rachunków. Mam fundusz emerytalny. Nie muszę być w zalegalizowanym związku z mężczyzną. Sama potrafię o siebie zadbać.

      Wyraz twarzy Cathy obniżył temperaturę w pokoju.

      – Skoro uważasz, że o to chodzi w małżeństwie, to nie mam już nic do powiedzenia w tym względzie. – Wstała od stołu i podeszła do kuchenki. – Powiedz Willowi, żeby się umył przed obiadem.

      Sara zacisnęła powieki, by nie przewrócić oczami.

      Wstała i wyszła z kuchni.

      Jej kroki rozbrzmiały echem w ogromnym salonie, gdy szła wzdłuż krawędzi dywanu o orientalnym wzorze. Podeszła do pierwszych z brzegu przeszklonych drzwi i przycisnęła czoło do szyby. Will chował kosiarkę do szopy. Ogród wyglądał idealnie, Will przyciął nawet krzewy bukszpanu, nadając im prostokątny kształt. Zrobił to z iście chirurgiczną precyzją.

      Co by powiedział na zaniedbany dom o wartości dwóch i pół miliona dolarów?

      Nie była pewna, czy chce brać na siebie taką odpowiedzialność. Kilka pierwszych lat małżeństwa spędziła na pomaganiu Jeffreyowi w remoncie małego parterowego domu. Doskonale pamiętała fizyczne zmęczenie przy zdzieraniu starych tapet ze ścian i malowaniu balustrady schodów oraz towarzyszącą temu bolesną świadomość, że wystarczyłoby wypisać czek i zlecić tę pracę fachowcom, ale jej mąż był potwornym uparciuchem.

      Jej mąż.

      O to chodziło matce. Czy kochała Willa tak samo jak kochała Jeffreya? A jeśli tak, to dlaczego dotąd za niego nie wyszła? A skoro dotąd za niego nie wyszła, to po co marnowała na niego czas?

      Dobre pytanie, lecz Sara poszła śladem Scarlett O’Hary, obiecując sobie, że pomyśli o tym jutro.

      Ramieniem pchnęła okno tarasowe i uderzyła w nią fala gorąca. Przez dużą wilgotność Sara miała wrażenie, jakby powietrze się pociło. Zdjęła opaskę z włosów. Warstwę tkaniny na szyi odczuła jak dotknięcie rozgrzanej rękawicy kuchennej. Gdyby nie zapach świeżej trawy, pomyślałaby, że weszła do łaźni parowej. Ruszyła wolnym krokiem w górę. Tenisówki omsknęły się kilka razy na luźnych kamieniach. Wokół jej twarzy brzęczały owady, więc zaczęła je odganiać machnięciami rąk. Skierowała się w stronę tego, co Bella nazywała szopą, ale co w rzeczywistości było zaadaptowaną stajnią z miejscem dla koni zaprzęgowych i powozów.

      Drzwi były otwarte. Will stał na środku pomieszczenia. Wsparty dłońmi o stół warsztatowy, patrzył przez okno. Był w nim spokój, którego Sara nie chciała zakłócać. Od dwóch miesięcy coś go dręczyło.

      Wyczuwała to niemal w każdym aspekcie ich wspólnego życia. Pytała Willa o to, dając mu przy tym przestrzeń na przemyślenia. Próbowała seksem zabić w nim ten niepokój. Will uparcie twierdził, że wszystko w porządku, ale ona przyłapywała go na tym, co robił teraz: na wpatrywaniu się w okno ze zbolałym wyrazem twarzy.

      Odchrząknęła głośno.

      Will się odwrócił. Zmienił koszulę, ale upał już przylepił materiał do piersi. Na nogawkach opinających umięśnione nogi wisiały źdźbła trawy. Will był wysoki i szczupły, a pod wpływem uśmiechu, jakim ją obdarzył, Sara natychmiast zapomniała o wszystkich komplikacjach wynikających ze wspólnego życia.

      – Czas na lunch? – zapytał.

      Sara zerknęła na zegarek.

      – Jest pierwsza czterdzieści sześć. Mamy dokładnie czternaście minut ciszy przed burzą.

      Will uśmiechnął się jeszcze szerzej.

      – Widziałaś tę szopę? Obejrzałaś ją dokładnie?

      Sara uważała, że szopa jest całkiem niezła, ale Will był nią wyraźnie podekscytowany.

      Wskazał przepierzenie w rogu.

      – Tam jest pisuar. Prawdziwy działający pisuar. Super, nie?

      – Super – mruknęła Sara tonem wyrażającym coś zupełnie odwrotnego.

      – Patrz, jakie mocne belki. – Will miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, co wystarczyło, by chwycił się jednej z nich i podciągnął kilka razy. – Popatrz tam. Telewizor jest stary, ale ciągle działa. A w miejscu, gdzie kiedyś chyba żyły konie, jest pełna lodówka i kuchenka mikrofalowa.

      Sara czuła, że się uśmiecha. Mieszczuch Will nawet nie wiedział, że to się nazywa boks.

      – Kanapa trochę pachnie stęchlizną, ale jest naprawdę wygodna. – Rzucił się na rozdartą skórzaną kanapę i pociągnął Sarę za sobą. – Świetnie tu, prawda?

      Sara zakasłała, gdy z kanapy wzbił się tuman kurzu. Usiłowała nie łączyć w myślach stosu starych numerów „Playboya” wujka ze skrzypiącą kanapą.

      – Możemy się tu wprowadzić? – zapytał Will. – Żartuję tylko trochę.

      Sara zagryzła wargi. Nie chciała, żeby żartował. Chciała usłyszeć od niego jasno i wyraźnie, czego chce.

      – Patrz, gitara. – Will podniósł instrument i naciągnął struny. Kilka brzdąknięć później zaczął wydobywać z gitary rozpoznawalne akordy, które przeszły w piosenkę.

      Sara poczuła dreszczyk emocji, który zawsze towarzyszył zaskoczeniu, gdy dowiadywała się o Willu czegoś nowego.

      Zanucił