*
Idąc wzdłuż Gran Via, zauważył, że na ścianach kilku budynków oraz na słupach ogłoszeniowych widniały plakaty zachęcające do obejrzenia spektaklu na bazie sztuki Calderóna Życie jest snem. Mokrzycki przystanął i spojrzał na listę aktorów; hiszpańskie nazwiska w większości nic mu nie mówiły. Sześć lat to szmat czasu. Zauważył, że w jednej z ról obsadzono Federico Garcíę Lorkę. Znał jego teksty, był to bodajże najsłynniejszy hiszpański poeta liryczny. A jako że Mokrzycki miał wolne popołudnie, pierwsze w Madrycie od tak długiego czasu, postanowił, że pójdzie na to przedstawienie.
Klasyka hiszpańskiej literatury trafiała częściej na deski teatru od czasu, kiedy rząd republikański w 1931 roku rozpoczął gwałtowne reformy społeczne. Postulat oddania ziemi chłopom i bezrobotnym w małych miasteczkach na terenie całej Hiszpanii wynikał z jasno zdefiniowanej idei sprawiedliwości społecznej. Jednak rząd republikański chciał też przybliżyć kulturę własnego kraju niepiśmiennym mieszkańcom Hiszpanii, których wciąż było wielu. Mokrzycki się temu nie dziwił. W Polsce odsetek analfabetów spadł dopiero w latach trzydziestych.
Na afiszu zespół teatralny nosił nazwę La Barraca. Mokrzycki zadumał się. Czy życie rzeczywiście jest snem? La vida es sueño – hiszpański tytuł skłonił hrabiego do refleksji nad sobą samym. Jaką cząstkę własnej duszy zostawił w Polsce? Czy narzeczona i życie u jej boku po ślubie to naprawdę wszystko, czego pragnął? Wszedł do teatru. Czuł się w tym miejscu, jakby było stworzone dla niego, potomka hrabiowskiego rodu, dumnego człowieka, który naprędce uczył się życia, przyjmując to, co ono przynosiło. Ów teatr uchodził za jedno z najbardziej luksusowych miejsc w Madrycie czasów dyktatury Primo de Rivery. Mokrzycki zakupił bilet za sto peset i zasiadł w loży z dobrym widokiem na scenę i aktorów.
Akcja dramatu Życie jest snem Calderóna de la Barca traktowała o Polsce, a głównym bohaterem był królewicz Zygmunt. Mokrzycki poczuł dziwną satysfakcję, jakiej może doświadczyć Polak, który za granicą wysłuchuje czegoś miłego o swoim własnym kraju. Tego wieczoru był w teatrze La Barraca w Madrycie jedynym Polakiem. Słuchał sztuki w skupieniu, aż padły słowa wypowiadane przez królewicza Zygmunta:
Czym życie? Złudzenia chwilką,
Czym życie? Marzeniem tylko,
Cieniem, majakiem, rojeniem,
Największe szczęście – pół niczym:
Sennym jest życie – marzeniem,
Sen zaś snem tylko zwodniczym[3].
Mokrzycki poczuł, że w tym życiu, które śnił, czegoś mu brakuje. Tym czymś była miłość – pragnienie dawania i obdarowywania drugiego człowieka, póki sen trwa, póki się nie obudził z majaków zwanych życiem. Ta świadomość sprawiła mu ból, ale nie był to ból fizyczny, nad którym człowiek może zapanować. Mokrzycki zrozumiał, że to jego prawdziwa natura dochodzi do głosu, jak wtedy, gdy uciekł na widok kąpiącego się w Dniestrze pięknego chłopca. Skoro życie jest tylko snem, dlaczego nie poznać wszystkich jego kolorów? Dlaczego nie śnić go do końca, aż do kresu, za którym kryje się Wielka Tajemnica lub nicość? Czy życie nie zasługuje na to, by poznać szczęście i smutek, łaskę kochania i łaskę cierpienia po utracie miłości? Czy angażując się na siłę w związki z kobietami, nie traci czegoś niepowtarzalnego? Czy nie traktuje swej narzeczonej instrumentalnie? Ona tak czekała na wiadomości od niego, a on nie pomyślał nawet, aby wysłać do niej telegram. Te pytania były dla Mokrzyckiego prawdziwą męką, podświadomie wiedział już bowiem, że w hiszpańskim słońcu, które niszczy w południe każdy cień, nie będzie w stanie się dłużej bronić; że jego prawdziwa natura, przed którą tak uciekał, pod błękitem hiszpańskiego nieba pokona go całkowicie, a on podda się owemu miłosnemu prądowi, który poniesie go daleko, może nawet poza granice jego wyobraźni. Bał się tego, ale zarazem pragnął z całego serca.
Mokrzycki nawet nie zauważył, kiedy przedstawienie się skończyło. Publiczność biła brawo, oklaski trwały dobrych kilka minut. Trzy razy aktorzy wychodzili naprzeciw zgromadzonym i trzy razy dostawali owacje. Mokrzycki dał się ponieść chwili. Stare dzieło Calderóna obudziło w nim świadomość własnych namiętności. W przypływie impulsu, chcąc się przekonać, jak wygląda słynny poeta hiszpański, zwrócił się do kobiety obok:
– Czy wśród aktorów jest Federico García Lorca?
Kobieta odpowiedziała:
– Grał rolę Cienia. I reżyserował całość. Wspaniałe przedstawienie, prawda?
– Rzeczywiście, fenomenalne. Dziękuję pani. Chciałem mieć pewność – odparł Mokrzycki.
– Widziałam tę sztukę po raz trzeci i wciąż nie mam jej dość. A pan przyjezdny? – zapytała kobieta.
Mokrzycki zrozumiał, że zdradził go akcent. Zbyt akademicki. Kastylijczyk pozna to natychmiast.
– Tak, jestem gościem z Polski.
– O, to niezwykłe – powiedziała Hiszpanka. – Teraz rozumiem, dlaczego chciał pan zobaczyć przedstawienie.
Akcja sztuki Calderóna rozgrywała się w kraju od Hiszpanii tak odległym, że aż dla wielu niewyobrażalnym. Ale znalazł się i Polak w hiszpańskim teatrze. Osobliwość! Jak odnaleziona nieoczekiwanie skamielina zwierzęcia sprzed milionów lat.
Tego dnia szczęście miało uśmiechnąć się do Mokrzyckiego.
– Doprawdy? – zagadnął.
Roześmiała się serdecznie.
– Bardzo mi przyjemnie, że przyjechał pan aż z Polski, żeby zobaczyć sztukę Calderóna.
Nie wyprowadził jej z błędu, nie wytłumaczył celu swojego pobytu. Hiszpanka ujęła go swoją serdecznością.
– Tak się składa, że moja siostrzenica grała postać Estrelli – powiedziała, nawiązując do jednej z kobiecych postaci w sztuce. – Zna Federica. Szepnę jej słówko, by przekazała mu, że Polak widział jego inscenizację Calderóna. Będzie mu miło. Proszę zaczekać na mnie w foyer.
– Dziękuję, jest pani bardzo miła – odrzekł Mokrzycki.
Chciał zapytać, jak się nazywa, ale zanim się na to zdobył, kobieta już zniknęła w tłumie. Pozostał na swoim miejscu, ujęty serdecznością Hiszpanów.
*
Udał się do foyer. Usiadł na wysokim krześle tuż przy barze. Po tak znakomitym przedstawieniu zapragnął napić się czegoś mocniejszego. Był już wieczór. Poprosił kelnera o kieliszek najlepszej brandy de Jerez, hiszpańskiego słynnego winiaku, którego klasa przewyższała wiele francuskich odpowiedników. Kelner nalał ciemnozłocistego płynu do okrągłego kieliszka wyglądającego jak bańka mydlana, bo z tak delikatnego szkła został wykonany. Mokrzycki skosztował. Brandy była mocna, ale zarazem miodowa, z nutą suszonej śliwki i dębu. Cudowna.
– Pan chciał mnie widzieć? – zagadnął mężczyzna za jego plecami.
Mokrzycki się odwrócił. Przed nim stał Federico García Lorca we własnej osobie, reżyser spektaklu i odtwórca roli Cienia.
– Tak, bardzo mi miło – powiedział hrabia. – Pozwoli pan, że się przedstawię. Antoni