– Aleś bokser! – skwitowali koledzy.
– Pax inter Christianos! – rozległ się głos wzywający do pokoju.
– Użyłem przemocy, której się brzydzę – powiedział Mokrzycki – ponieważ kolega Ziobro źle wyraził się o damie.
Ziobro był doktorantem prawa konstytucyjnego i członkiem opozycyjnego wobec władz Stronnictwa Narodowego. Znany był z niechęci do Żydów, którą na ogół tolerowano, ponieważ na spotkania kawalerskie Polacy nie dopuszczali swoich starszych braci w wierze. Ziobro został jednak zmuszony do przeproszenia damy, ale odtąd Mokrzycki zyskał w jego osobie śmiertelnego wroga.
Działo się to w sylwestra 1935 roku. Wtedy właśnie Mokrzycki poznał Goldę. Była Żydówką, ale nie żyła według praw swojej wiary. Pochodziła z Żytomierza, a jej religijna rodzina wyrzekła się jej. Pracowała w różnych warszawskich kabaretach jako tancerka, żeby się utrzymać. Mokrzycki zauważył, że nie brakowało jej na dobre ciuchy i znośne perfumy, więc było prawdopodobne, że miała jednego lub kilku adoratorów. Nigdy o to nie pytał. Nie był zazdrosny, nie miał zresztą do niej praw.
Połączyła ich czułość. Mokrzycki potrzebował tego, czego nie dostawał od swojej narzeczonej, czyli ostrego seksu i tego, co potem – wtulonych w siebie ciał, wsłuchiwania się w bicie serca, rozmów o sztuce, religii i muzyce. Czegoś takiego nigdy od Moniki nie dostał i nie był wcale pewny, czy po ślubie otrzyma choćby namiastkę.
– Ja już znalazłam mojego mesjasza.
– Doprawdy?
– Tak, ciebie, hrabio Mokrzycki.
– Bluźnisz, Żydówko.
Pocałowała go namiętnie w usta.
– Mogę bluźnić, bylebyś pozwolił mi kochać cię dalej – odpowiadała Golda, patrząc na Mokrzyckiego spod swoich kruczoczarnych brwi, podczas gdy on leżał nagi obok niej. – Takiś ty mądry, a jakbyś nie wiedział, jedyna różnica między Żydem a katolikiem jest taka, że wy od dwóch tysięcy lat już macie swojego Mesjasza, a my wciąż czekamy.
Mokrzycki nie wdawał się jednak w dyskusje na mesjańskie tematy. Po pierwsze dlatego, że przesiąknął nimi w szkole w II Rzeczypospolitej – mesjaszem była Polska umierająca za inne narody w Europie, choć nikt tego nigdy od Polski nie wymagał. Mokrzycki był realistą. Jego dziadek walczył w powstaniu styczniowym i stracił w bitwie pod Miechowem z Rosjanami lewą rękę, jednak patriotyczna przeszłość rodziny nigdy nie stępiła w hrabim trzeźwego osądu politycznego. A poza tym spotykał się z Goldą nie jako z Polak z Żydówką, tylko dlatego, że była doświadczoną kochanką i towarzyszką, lubił z nią rozmawiać o muzyce Szymanowskiego i było im razem dobrze w łóżku.
– Jaka jest ta twoja... Monika? Ta Skirmuntówna – zapytała go kiedyś Golda, gdy po szybkim seksie leżeli obok siebie na jej łóżku w wynajmowanym przez nią pokoju przy ulicy Nowolipie.
– Zimna jak westalka.
– To po co się z nią żenisz? Dla pieniędzy? Wytłumacz mi, bo nie rozumiem.
Mokrzycki popatrzył na kochankę tak, jak nigdy wcześniej.
– Czyżbyś była zazdrosna?
– Trochę jestem. Ona nic dla ciebie nie znaczy, a chcesz się z nią żenić – odpowiedziała Golda. – Nie obraź się, ale mam doświadczenie z różnymi facetami.
– Nigdy nie robiłem ci z tego powodu wyrzutów – powiedział Mokrzycki, podnosząc głowę z łóżka. – Wiesz o tym dobrze.
Golda uspokoiła go, gładząc po włosach dłonią.
– Wiem, kochanie, że jesteś dżentelmenem, i za to cię lubię. Lubię cię też za inne rzeczy, jesteś dla mnie dobry, nie żałujesz mi pieniędzy, kiedy proszę cię o pożyczkę. Ale nie w tym rzecz. Twoja narzeczona nie znaczy dla ciebie wiele, ponieważ... – urwała.
– Ponieważ? Wyduśże to z siebie!
– Ty chcesz kochać kobiety, starasz się, przykładasz, po polsku, elegancko, ale nie tego pragnie twoja dusza, skarbie.
Mokrzycki nigdy się nad tym nie zastanawiał. Po chwili zmienił pozycję na łóżku i zapalił papierosa. Nie wiedział, co odpowiedzieć, bo w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę, że Golda miała rację. Monika Skirmuntówna była ładna, niewinna, głęboko wierząca, dumna, pełna patriotycznych uczuć, kochająca Polskę romantyczną, a przy tym wpatrzona w siebie i w pojęcia, które wpoili jej rodzice, ale nie była kobietą dla niego. Hrabia miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czy może się jeszcze wycofać ze związku z Moniką. To byłby skandal, który z pewnością miałby wpływ na jego pozycję w MSZ, a na to nie mógł sobie pozwolić. Nie chciał, aby prywatne życie miało wpływ na jego karierę zawodową. I choć docenił szczerość tego, co powiedziała mu Golda, odparł z naciskiem:
– Nie mówmy o tym, proszę. Nie chcę rozmawiać o Monice.
– Ale nie rozmawiamy o niej, kochanie, tylko o tobie.
– Nie jestem na to gotowy – odpowiedział szczerze.
– Bo przychodzisz do mnie, by o niej zapomnieć – odezwała się na to Golda.
Mokrzycki obrócił się na łóżku i pocałował ją w usta. Dziewczyna próbowała zatrzymać go w swoim świecie, ale obydwoje wiedzieli, że to niemożliwe. On musi odejść do swoich eleganckich sfer, a ona podążyć własną drogą – tancerki wyklętej przez swoich i balansującej na krawędzi. Mokrzycki uznał, że to dobry moment, żeby jej coś wyznać.
– Dostałem nowe zadanie.
– Mianowicie? – zaciekawiła się. – Cała zamieniam się w słuch, panie sekretarzu stanu.
– Muszę wyjechać do Hiszpanii.
– Musisz czy chcesz?
– To jedno i to samo.
Mokrzycki czytał ostatnio książkę Hermanna Cohena i uznał, że taka odpowiedź będzie najlepsza. Rzeczywistość, możliwość i konieczność to przecież tożsame kategorie.
– Na długo?
– Nie wiem. Mam objąć stanowisko w ambasadzie.
– Zabierzesz mnie ze sobą?
– Wiesz przecież, że to niemożliwe – odpowiedział spokojnie, gładząc kochankę po włosach.
– Zobaczymy się jeszcze? – zapytała dziewczyna, szczerze zmartwiona jego wyjazdem.
Nadszedł moment, aby to przerwać, dla mojego i jej dobra, pomyślał Mokrzycki. Po chwili jednak zreflektował się, że sam siebie okłamuje. Porzucał ją wyłącznie dla własnych korzyści.
– Mam teraz dużo spraw na głowie, muszę je wszystkie zamknąć przed wyjazdem. Wyruszam za kilka dni, nie zdążę się wcześniej z tobą zobaczyć.
Zabolało ją to. Widział to w jej oczach. Takiego spojrzenia się nie zapomina. Wie to każdy, kto zostawił ukochaną osobę i wybrał siebie samego zamiast miłości. Nie urządziła jednak sceny histerycznego szlochu ani pretensji, których by nie zniósł.
– Wiedziałam, że mnie zranisz.
–