Po walce, inkasując pieniądze z kasy, Teo znów stawał się zwykłym robotnikiem, wagabundą szukającym swego miejsca na ziemi, mającym parę butów, dwie koszule i dwie pary spodni za cały majątek. Tego dnia się spieszył. Wsiadł do tramwaju i pojechał na spotkanie Krajowej Konfederacji Pracy (CNT), anarchistycznej grupy zrzeszającej związki zawodowe, która zbierała się przy ulicy Santa Maria Soledad Torres Acosta. Do madryckich anarchistów miała przemawiać najsłynniejsza oratorka ich ruchu. Powierzyła mu zadanie do wykonania. A on, najlepszy kurier anarchistów, nie chciał jej zawieść.
*
Federica Montseny była brzydką, tęgawą kobietą w grubych okularach korekcyjnych. Jednak nikt nie zwracał uwagi na jej wygląd. Miała niezwykły dar przekonywania i zjednywania sobie ludzi – była najwybitniejszą hiszpańską działaczką anarchistyczną.
Właśnie skończyła przemawiać do zebranych. Mówiła o trzech wielkich przeszkodach, które stoją przed Hiszpanami. Jedna z nich – królewski tron – zniknęła sama kilka lat temu, kiedy król udał się na wygnanie. Pozostały dwie inne – armia, a ściślej prawicowi generałowie i kadra oficerska spiskujący przeciwko legalnemu, demokratycznie wybranemu rządowi, oraz Kościół, ostoja ciemnoty i feudalnego ucisku chłopów.
Montseny była urodzoną oratorką. Potrafiła rozpalić w tłumie największe emocje i wydobywać z ludzi to, co sobie zaplanowała. Rozległy się brawa. Gdy skończyła, podeszła do młodego, szczupłego chłopaka słuchającego jej przemowy z rumieńcem na twarzy. Chłopiec miał dziewiętnaście lat i należał do anarchistycznej młodzieży. Stał oparty o ścianę sali, w której przemawiała, celowo wybrawszy miejsce obok okna, bo upał był okrutny. Już wiele razy Teo słyszał przemówienia Montseny, anarchistycznej wizjonerki, która nigdy nie bała się mówić tego, co myśli, i nigdy nie cofała słów, które kierowała do ludzi. Podzielał jej poglądy. Anarchiści poparli w ostatnich wyborach Front Ludowy, ponieważ liczyli na zwolnienie z więzień swoich członków aresztowanych przez prawicowy rząd po rewolucji w Asturii w październiku 1934 roku, która została utopiona w robotniczej krwi przez kolonialne oddziały generała Franco. Na sam dźwięk tego nazwiska młodzieniec wpadał we wściekłość. Ze wszystkich prawicowych generałów jego anarchiści nienawidzili najbardziej, uważając go – zresztą bardzo słusznie – za wroga nieprzejednanego i najniebezpieczniejszego.
Teo miał na sobie znoszoną koszulę, która w czasach swej świetności była zapewne koloru błękitnego, ale teraz ów błękit mocno wypłowiał. Na szyi zawiązał czarno-czerwoną anarchistyczną opaskę. Miał ciemne włosy i piękną twarz. Gdyby urodził się we Włoszech w XVI wieku i dane mu było spotkać Caravaggia, być może wielki malarz poprosiłby go, aby chłopiec został jego modelem. Miał około metr osiemdziesiąt wzrostu i śniadą cerę, choć jaśniejszą niż wielu Hiszpanów. Twarz była skupiona, oczy miodowo brązowe, a na lewym policzku znajdowały się trzy pieprzyki dodające mu uroku. Ciemne, mocno zarysowane brwi, mały nos i trójkątne usta, na których nieczęsto gościł uśmiech, dopełniały obrazu całości. Teraz jednak, kiedy Federica skończyła mówić, Teo uśmiechnął się radośnie. Zdecydowanie był najładniejszym chłopcem na sali.
Wśród braw i wzniesionych w górę pięści Montseny zeszła z podium i skinęła na chłopaka. Udali się do lokalu będącego siedzibą anarchistów, kilkupokojowego mieszkania zawalonego plakatami, odezwami i wypełnionego mnóstwem ludzi. Po chwili zwolniło się miejsce przy starym stole pod oknem.
– Usiądź, Teo – powiedziała Federica Montseny. – Spóźniłeś się dziś.
– Miałem walkę. Muszę z czegoś żyć – odparł chłopak.
– Korrida to zwierzęca rozrywka dla szlachty i generałów – zarzuciła mu.
– Wiem, ale muszę potraktować to dialektycznie. Dzięki temu mam na chleb.
– Uważaj na siebie – powiedziała Montseny. – Zbyt wielu młodych chłopców traci życie w walce z bykami.
– Jestem ostrożny – zapewnił Teo.
Chłopak usiadł naprzeciw niej na rozklekotanym krześle. Teraz mogli omówić sprawy związkowe.
– Chcę, żebyś pojechał na południe, do Andaluzji. Zawieziesz mój list do szefa tamtejszej organizacji Nicolasa Maduro. To krnąbrny człowiek, ale potrzebujemy go. Zwłaszcza teraz. Musisz być bardzo ostrożny.
– Potrafię być ostrożny – odpowiedział chłopak z naciskiem.
Dobrze to wiedziała. Właśnie dlatego został przez nią wybrany. Dwa lata wcześniej, w roku 1934, kiedy w październiku w Asturii wybuchła rewolucja, to właśnie Teo Gonzalez był jedynym kurierem, który zdołał ograć podwójny kordon straży i przenosić zaszyfrowane meldunki. Był dzieciakiem z Asturii, dobrze wiedział, co to znaczy pozostawać głodnym przez dwa lub trzy dni. Wychowywała go matka, dopóki nacjonalistyczni żołnierze nie zabili jej przypadkiem, kiedy niosła do domu wodę ze studni. Ojciec był górnikiem i zginął w wypadku w kopalni, kiedy Teo miał dziesięć lat. Ledwo go pamiętał. Wiecznie zmęczony i palący mocne papierosy, których wyrazista woń przenikała wszystkie pomieszczenia w domu. Asturię po klęsce powstania żołnierze Franco potraktowali z wielkim okrucieństwem, niczym prowincja obcego kraju została podbita i złupiona. A przecież to stamtąd wyszli rycerze, którzy w X wieku rozpoczęli rekonkwistę, odbierając hiszpańskie ziemie muzułmanom. Teraz Maurowie służący w oddziałach kolonialnych Franco zmieszali Asturię z błotem i zalali krwią. Teo nienawidził ich, tak jak samego generała.
Po chwili milczenia Federica powiedziała:
– Wiem, że jesteś najlepszym kurierem. Ale pamiętaj, nicponiu, żeby nie ufać po drodze nikomu.
Federica miała jedną słabość, obcą anarchistom – zbyt łatwo wiązała się przyjaźnią z ludźmi. Dla Teo była trochę jak zastępcza matka. Wiedziała, że chłopiec zamknął się w sobie po pogrzebie rodzicielki. Na szczęście proboszcz miasteczka nie kazał mu płacić za nabożeństwo i trumnę, bo piętnastolatek nie miałby skąd wziąć pieniędzy. Ruch anarchistyczny CNT, do którego należał jego ojciec, stał się dla Teo drugim domem, a Federica Montseny – drugą matką. Mówił do niej zresztą „ciociu”, a ona nie oponowała.
– Zaszyj list z instrukcjami.
– Oczywiście, ciociu – odpowiedział Teo, chowając rulonik papieru z zakodowaną informacją do sprzączki paska.
Był to sposób wymyślony przez anarchistów przyzwyczajonych do ciągłych rewizji w ich lokalach. Znienawidzona Guardia Civil wsławiła się masakrą anarchistów we wsi Casas Viejas w roku 1933 i w czasie rewolucji arturiańskiej rok później, a teraz urządzała regularnie obławy w najmniej oczekiwanych momentach.
Teo był chłopcem nadzwyczaj bystrym i inteligentnym, mimo że rodzice nie mogli mu zapewnić żadnego wykształcenia. Pisać i czytać nauczył się na kursach samopomocy organizowanych przez CNT i zaprzyjaźnionych z anarchistyczną centralą związkową nauczycieli. Książki dostawał najczęściej od Federiki, przeważnie autorstwa nowoczesnych filozofów. To kształtowało jego pogląd na świat. Brakowało jednak Teo systematycznego wykształcenia uniwersyteckiego. Chłopak uważał jednak, że rewolucja ma pierwszeństwo przed studiami.
– Kiedy mam jechać?
– Najlepiej dziś lub jutro – odpowiedziała Montesny.
– Muszę pożegnać się z Miriam.
– Dobrze. W takim razie wyrusz z samego rana. Poradzisz sobie?
– Już moja w tym głowa. Jestem mistrzem w podróżowaniu autostopem po Hiszpanii.
Federica uśmiechnęła się na te słowa. Wiedziała, że może mu zaufać.
*