London szeroko otwiera oczy.
– Ależ mnie w ogóle nie obchodzi, kto ci obciąga. Robię raban, bo nie zostawisz w spokoju tego, co było bardzo miłą nocą, tylko upierasz się przy… – zamaszystym gestem obejmuje stół i powietrze – …przy jedzeniu.
Chrząkam z niedowierzaniem.
– Przecież cię nie śledziłem. Próbuję być uprzejmy. Wolałabyś, żebym się przywitał i poszedł w kąt jeść sam? I kto tu zachowuje się jak palant? Na pewno nie ja.
London ucieka wzrokiem w bok, co daje mi okazję podziwiać zarys jej policzków i gładką linię szyi. Włosy ma spłowiałe od słońca, widzę kilka ziarenek piasku na karku. Co też jej chodzi po głowie? W żaden sposób nie potrafię się domyślić.
Nagle chyba już wiem.
– Mam wrażenie, że nie podoba ci się to, jak bardzo mnie polubiłaś – mówię, niezdolny, by ukryć uśmiech. – Nie możesz mnie wcisnąć do swojej szufladki z pomyłkami życiowymi. Chcesz o mnie zapomnieć, więc musisz mnie uznać za jajogłowego sportowca, potem jednak zaczynam ci się podobać, budzę twoją sympatię i podoba ci się, jak jem nachosy.
London z uśmieszkiem znów odwraca się do mnie.
– Trafiłeś w sedno.
– Dobrze to określiłaś – przerywam, wrzucam do ust frytkę i ciągnę: – A w tej chwili masz ochotę mnie pocałować.
London pochyla się i wbija we mnie wzrok.
– Za dużo o tym rozmyślasz.
Racja. Rozmyślam o tym zdecydowanie za dużo. Ale wiem też, że mam rację. Pochylam się, przez minutę jem w milczeniu, ale przez cały czas czuję na sobie jej wzrok.
– No co? – pytam, odsuwając talerz i wycierając usta serwetką.
– Muszę jechać do domu i wziąć prysznic przed pracą.
W tych słowach coś się kryje. Zaproszenie? Czuję, jak oczy otwierają mi się szerzej, i zastanawiam się, czy zaryzykować.
– Mieszkam jakieś trzy ulice stąd – przypominam jej.
London wstaje, odnosi talerz do kosza na śmieci, po czym odwraca się do mnie.
– Okej. Ale i tak nie pozwolę ci pocałować mojej biedronki.
London wraca zwykły spokój, kiedy parkuje przy krawężniku za moim samochodem. Patrzę, jak wysiada i rozgląda po ogródku, po czym podchodzi do mnie na werandę.
– Chyba nie zastanowił mnie fakt, że sam mieszkasz w domu w La Jolla.
Przechylam głowę.
– A ty gdzie mieszkasz? – pytam.
– Na poddaszu w centrum – odpowiada dziewczyna. – Odziedziczyłam mieszkanie po babci.
– No to mamy coś wspólnego – mówię, odwracając się do drzwi wejściowych. – To był dom mojej babci. – Wkładam klucz w zamek. – Mieszka w Del Mar na osiedlu dla bogatych emerytów. Moja siostra, Margot, mieszkała tu ze mną, ale teraz przeniosła się bliżej kampusu i mieszka z innymi.
– Przecież stąd na uniwerek jest z dziesięć kilometrów?
– Pewnie nawet mniej, ale ona jest na studiach magisterskich. Biologia. Margot nie znosi prowadzić, a musi być blisko laboratorium. – Gestem puszczam dziewczynę przodem. – Wchodź.
Jest jasne, że London nie przyszła tu na pogawędkę towarzyską. Obraca się i idzie prosto korytarzem. Spogląda przez ramię i pyta:
– Mogę wziąć prysznic w łazience na dole?
– Pewnie – odpowiadam, idąc za nią. – Masz ochotę na towarzystwo czy sama spłuczesz z siebie żel?
Na drogę tutaj London założyła T-shirt; teraz obraca się przodem do mnie, zdejmuje koszulkę przez głowę, rozwiązuje stanik od bikini i rzuca rzeczy na podłogę w progu łazienki.
– Gdybym chciała wziąć sama prysznic, pojechałabym do domu.
Unoszę brwi i wbijam wzrok w jej nagie piersi.
– Racja.
Nastąpił nagły i dziwny zwrot sytuacji, ale jestem w stanie sobie z tym poradzić, jeśli oznacza to wspólny prysznic z mokrą, namydloną London.
Dziewczyna wchodzi do kabiny, puszcza wodę i przez szklane drzwi obserwuje, jak się rozbieram. Wchodzę za nią, nagle uświadamiając sobie, że mój penis napina się i dźga ją w biodro, kiedy London odwraca się i całuje mnie w szyję.
– Nie potrafię cię zrozumieć – przyznaję, zamykając oczy, kiedy ona przesuwa zębami po moim policzku.
– Ja też siebie nie rozumiem, jeśli to cię pociesza.
Właściwie to tak. London uśmiecha się do mnie słodko, po czym odwraca się, bierze szampon i wkłada mi go do ręki.
– Ale masz rację: pomimo ostrzeżeń mojej intuicji raczej cię lubię – mówi, całuje mnie raz i odwraca się do mnie tyłem. – Założę się, że umiesz dobrze namydlić.
– Pochlebiam sobie, że tak.
Nalewam szampon na jej włosy, zbieram je na czubku głowy i masuję skórę. London opiera się o mnie; na moją pierś leje się ciepła woda.
– Przypomina mi się mycie włosów lalkom Margot.
London nieruchomieje, bardzo powoli unosi głowę i spogląda na mnie przez ramię.
– Co takiego?
Wybucham śmiechem i przyciskam twarz do ciepłej skóry na jej szyi.
– No tak… teraz widzę, że powiedziane tak ni stąd, ni zowąd zabrzmiało bardzo zagadkowo. Ale po prostu bawiliśmy się lalkami w salon fryzjerski. Jako młodszy brat, którym się pomiata, zostałem pomocnikiem fryzjera. Myłem lalkom włosy, zanosiłem je Margot do suszenia i ułożenia fryzury. Jeśli nieodpowiednio nałożyłem odżywkę, Margot na mnie wrzeszczała.
– Wydaje się niesamowita.
Potakuję, lekko obracając jej głowę, żeby wymasować kark.
– Jest niesamowita. I do dzisiaj jej świątynią jest Sephora.
– Facet, który wie o istnieniu Sephory, jest jednocześnie niezwykły i nieco przerażający.
– Znam też Chico’s – mówię, ciesząc się swobodą, jaka między nami zapanowała, chociaż rozmawiamy pod prysznicem. – Tam też rzadko bywają mężczyźni, ale Chico’s to ulubione miejsce mojej babci. Właściwie, jak tak pomyślę, to mama z kolei uwielbia Coldwater Creek. – Moje palce pokryte pianą nieruchomieją w jej włosach. – Boże, weekendy spędzam jako szofer kobiet mojego życia.
– Miła przeciwwaga dla wieczorów w tygodniu, które spędzasz jako szofer kobiet, które do ciebie piszą.
Czuję, że oboje nieruchomiejemy pod strumieniem wody. Akurat w chwili, kiedy cieszyłem się naszą swobodną rozmową, kiedy oboje się wyluzowaliśmy, London musiała walnąć coś takiego.
– Czy powiedziałam to na głos? – pyta London, odwracając głowę; oczy ma jednak zamknięte, bo po czole spływa jej piana z szamponu.
– Owszem.
– I teraz zabijasz mnie wzrokiem?
– Nie.
Jednak przyznaję szczerze przed samym sobą, że jej wyobrażenie mojej osoby nieco mnie ubodło. Kładę