– Bo nie siedzimy pod suszarkami u fryzjera.
Fred śmieje się i ustawia kolejkę drinków dla kelnerki.
– Nie wiem, czy starczyłoby mi jeszcze włosów na suszarkę – mówi; łapię jego spojrzenie uciekające w stronę drzwi. – Szkoda, że poszedł, co?
Moje palce zawisają nad kasą; spoglądam na szefa.
– O czym mówisz?
– O tym chłopaku, nad którym się wczoraj znęcałaś.
– Fred, chyba oboje wiemy, że znęcam się nad mnóstwem facetów – odpowiadam ze słodkim uśmiechem.
Fred prycha.
– Wiesz, o kogo mi chodzi. Taki pewny siebie, z wielką czupryną.
– Luke na pewno doceni ten komplement.
– Ach, więc to Luke. Nauczyłaś się jego imienia – kpi Fred i mówi dalej, śmiejąc się tylko w połowie do siebie: – Wygląda na Luke’a. Luke i London… Luke i London z San Diego i Port Charles. Normalnie historia jak z telenoweli.
Ruszam do chłodziarki, mijając go po drodze.
Fred kończy podliczanie klienta i znów odwraca się do mnie.
– Powiedz mi, co on ci udowodnił?
Zastanawiam się nad odpowiedzią, otwierając butelkę wina zinfandel, rozważając, co właściwie tak mnie ubodło w fakcie, że Luke wyszedł z brunetką.
– Chyba przypomniał mi, że warto ufać intuicji.
Uśmiech Freda łagodnieje.
– Chyba wszystkim nam by się to przydało.
– Zapewne.
Fred otwiera dwa piwa dla klientów stojących przy barze, po czym odwraca się znów do mnie.
– Kto go stąd wywlókł?
Wybucham śmiechem. Luke z pewnością nie wyglądał na wleczonego siłą.
– Nie mam pojęcia. Przypadkowa dziewczyna numer nie wiadomo który.
– To chyba wy się nieźle znacie, co?
Rzucam Fredowi ostrzegawcze spojrzenie i schylam się, by odstawić butelkę na półkę.
– Nie masz czegoś pilnego do zrobienia?
Fred wydaje się bardzo z siebie zadowolony.
– Coś oprócz mieszania drinków i nabijania się z ciebie?
– Tak.
– O ile nie przyjdzie Harlow, to nie. – Przerywa na moment. – Jednak jestem barmanem i mówią, że potrafię słuchać, jakbyś chciała pogadać, kiedy nieco się tu rozluźni.
W podziękowaniu kiwam głową i przechodzę na drugi koniec baru. Nie potrzebuję rozmowy. Czy czuję się dotknięta, że Luke niecałą dobę temu poszedł ze mną do łóżka, a przed chwilą wyszedł z inną kobietą? Trochę. Nie dlatego, że byłby to dla mnie dyshonor czy też chciałabym Luke’a dla siebie, ale dlatego, że czuję się jak jedna z wielu, a mimo ostrzeżeń intuicji polubiłam go.
Przejdzie.
Dwie godziny później wychodzę z magazynu z pudłem mocnych alkoholi i widzę, że Luke wrócił. Sam.
Zwalniam kroku, podchodząc do niego i starając się wymyślić, w jaki sposób najlepiej go uniknąć, ale na dźwięk butelek on podnosi wzrok i cały się rozjaśnia.
– Moja ulubiona barmanka! – mówi, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem. – Myślałem, że już poszłaś, London.
Słysząc, z jakim naciskiem wymawia moje prawdziwe imię, czuję, jak przez twarz przebiega mi uśmiech. Luke przygląda się, kiedy opieram pudło o krawędź zlewu i otwieram je, po czym wyjmuję butelki i stawiam je na ladzie. Kiedy czuję się niepewnie, najłatwiej mi przyjmować żartobliwy ton, ale w tej pracy – zwłaszcza z facetami pokroju Luke’a – musiałam się nauczyć większej rezerwy. Chociaż przy nim na razie mi się to nie udaje.
Jednak jeszcze gorsze jest to, że w tej chwili jestem dla niego barmanką, a nie mam pojęcia, o czym innym moglibyśmy porozmawiać.
Luke wciąż się uśmiecha, jakby naprawdę cieszył go mój widok; cholera, znów pojawia się między nami to napięcie, które sprawia, że moje wahanie znika.
– Owszem, pracuję cały wieczór – odpowiadam z nadzieją, że mój uśmiech wyraża zarazem życzliwość i dystans. – Nie widziałam, jak wróciłeś.
Luke właśnie unosi szklankę do ust; widzę, jak po tych słowach jego oczy rozszerzają się nad szkłem.
– Wróciłem? – Odstawia piwo na blat i przekręca podstawkę grafiką do góry.
Mama twierdzi, że w dzieciństwie zawsze wiedziała, kiedy kłamię albo gram na zwłokę: marszczyłam się i ściągałam brwi tak mocno, że na środku czoła robiła mi się zmarszczka. Chyba wciąż tak robię, podobno to mnie zdradza. Ciekawe, czy Luke też ma taki zdradliwy gest – i czy to nie jest właśnie bawienie się przedmiotami. Cały czas był spokojny i zrównoważony, ale teraz, widząc go w tym stanie, czuję się tak, jakbym widziała gazelę pogrywającą z lwem.
– Tak, widziałam, jak z kimś wychodzisz. Ale wróciłeś tutaj.
– Chodzi ci o Dylana? – Teraz Luke obraca serwetkę wzorem do góry.
Dopiero po chwili orientuję się, że chodzi mu o Nie-Joego. Uśmiecham się, bo w niezamierzony sposób rozwiązałam największą zagadkę nurtującą moich przyjaciół: jak, do jasnej cholery, ma na imię Nie-Joe?
– Chyba oboje wiemy, że nie chodzi mi o Dylana.
Luke śmieje się; widzę dokładnie, kiedy bierze się w garść, bo wtedy zaczyna się uśmiechać, a na jego twarzy pojawia się maska wesołka. Nie mam wątpliwości, że urokiem osobistym Luke Sutter byłby w stanie wydostać się z każdej opresji.
– Chodzi ci o Aubrey – mówi, kiwając głową, jakby wreszcie coś mu się zaczęło układać. – Tylko odwiozłem ją do domu.
Parskam.
– No pewnie.
– Musiałem dopilnować, żeby nie zachciało się jej siadać za kierownicą – mówi. – Poza tym wczoraj pokazałaś mi swoje sztuczki, a dzisiaj mnie ignorujesz. Kiedy w ogóle zauważyłaś, że wychodzę?
Teraz to ja się śmieję.
– Luke, nic się nie dzieje. Nic mnie nie dziwi, przecież znasz moje podejście. Po prostu się z ciebie nabijam.
– No daj spokój, dziewczyno z dołeczkami. – Luke natychmiast sięga do kieszeni, wyjmuje banknot dolarowy i wrzuca do słoika. – Zachowałem się tylko po koleżeńsku.
Nie mogę się oprzeć pokusie.
– Czy koleżeńskie zachowanie to kryptonim obciągania na tylnym siedzeniu?
Luke wybucha gardłowym śmiechem.
– To nie tak – mówi; kącik ust z jednej strony unosi mu się nieco wyżej. – Naprawdę.
Z wyjętych butelek biorę jedną, otwieram i zatykam korkiem do nalewania.
– Pogadaj ze mną trochę – mówi Luke cicho. – Opowiedz mi coś.
Na tak słodką prośbę czuję, że zaczyna brakować mi tchu. Mimo najszczerszych chęci nie potrafię zaszufladkować tego gościa.
– Jakbyś