Typowa Jacqui, zawsze w centrum domowego rozgardiaszu. Zawsze daje ci odczuć, że przeszkadzasz, nawet wtedy, gdy to ona do ciebie dzwoni.
– Już jestem – mówi, ciężko dysząc. – Dzwonię w sprawie Bożego Narodzenia. Przyjdziesz też na śniadanie czy tylko na lunch? A tak przy okazji, nie robię w tym roku świątecznego puddingu, bo tylko Ash go je.
– Eee, nie wiem, Jacqui. A ja w ogóle jestem zaproszona?
Jej śmiech jest drażniący i przeraźliwy.
– Należysz do rodziny, więc oczywiście jesteś zaproszona.
Jacqui tak właśnie robi. Wymazuje z pamięci wszystkie wspomnienia, które nie pasują do wyobrażenia niepełnej dwupokoleniowej rodziny, stoicko bumelującej pod nieobecność nieżyjącej matki rodu. Mogłabym jej przypomnieć, że na ostatnich świętach mnie nie było, bo dwa lata temu w Boże Narodzenie tata ścisnął mnie za ramię tak mocno, że miałam wielkiego siniaka. Zrobił to, bo zasugerowałam, że jest zadowolony z faktu, iż mama nie żyje. Choć nie jestem specjalnie dumna z mojego wybuchu, na swoją obronę powiem, że akurat odpisywał na SMS-a przy stole – przy stole mamy – komuś o imieniu Chloe, więc natychmiast wpadłam w szał. W wielki dziki szał.
– Postaram się przyjść, ale nie obiecuję. Właśnie zaczęliśmy pracować nad wielką sprawą.
– Wiem, Leamington Square. Noel wysłał mi wiadomość.
Staram się, by w moim głosie nie było słychać gniewu.
– No właśnie, nie powiedziałaś mi, że przyjechał. On się ukrywa, tak? Kto go szuka tym razem?
– Przyjechał odwiedzić rodzinę, Cat. To normalne o tej porze roku.
– Normalne w jego przypadku jest to, że pewnie czegoś chce.
Ignoruje moje słowa, gdyż pasożytujący bracia też nie wpisują się w wizerunek „szczęśliwej rodzinki”.
– A tak w ogóle to niczego przed tobą nie ukrywałam. Gdybyśmy się spotkały, tobym ci powiedziała. Nie możesz nas unikać i jednocześnie oczekiwać, że będziesz na bieżąco o wszystkim informowana.
– Unikać? Daj spokój, to nie fair. Wiesz, że mam lekkie szaleństwo w pracy…
– Tak, tak. Znasz Sadie, z którą pracuję?
– Coś tam kojarzę – odpowiadam, nie bardzo wiedząc, dokąd zmierzamy.
– Ma troje dzieci, a jej siostra samotnie wychowuje dwójkę, i tak się składa, że jest strażakiem. I wiesz co? Mimo to udaje im się spotkać i wypić lampkę wina raz w tygodniu, co tydzień, b e z w y j ą t k u. Tak, tyle że one prawdopodobnie się dogadują.
– Nie ma sensu, żebyśmy się umawiały. Ty nawet nie lubisz ginu – Jacqui wzdycha do telefonu.
– Nie mieliśmy od ciebie żadnych wieści od nocy Guya Fawkesa6. Czyli jak długo? Sześć tygodni?
To był miły wieczór, muszę przyznać. Zjawiłam się z fajerwerkami – baterią stu strzałów o nazwie Atomic Warlord, i Finn mówił wszystkim, że jestem „najlepszejsza”. Zgodziłam się przyjść, bo tato był akurat w Marbelli na sześćdziesiątce „wujka” Franka.
– Jak się miewa Finn? – pytam.
Milczy. To ten rodzaj milczenia, które sprawia, że moje serce zamiera.
– W porządku. Wczoraj w nocy miał niewielki atak. Bardziej ja się wystraszyłam niż on. On się nawet nie obudził. Po świętach znowu idziemy do neurologa dziecięcego.
– Czytałam o tym trochę. Sporo dzieciaków z czasem z tego wyrasta.
– No właśnie. Nic mu nie będzie.
To, że Jacqui nigdy nie bierze pod uwagę najgorszego scenariusza, sprawia, że niekiedy mam ochotę ją udusić. Ale w przypadku Finna cieszę się, że tak do tego podchodzi. Jeżeli mam być szczera, Finn jest jedynym powodem, dla którego wciąż od czasu do czasu widuję się z Jacqui (ja nazywam to „sporadycznymi spotkaniami”, ona twierdzi, że jej „unikam”). To nie tak, że nie kocham swojej siostry, jesteśmy po prostu zupełnie inne, a ja nie mogę znieść tej jej ślepej – żeby nie powiedzieć „interesownej” – lojalności względem taty.
– Słuchaj, muszę kończyć, Jacqs, zaraz wsiadam do metra.
– Czekaj, powiedz coś o tej sprawie z Leamington Square – mówi podekscytowana. – Boże, od razu wszystko mi się przypomina.
Zastanawiam się, czy przypomina sobie, jak piła Bacardi w parku i jak połowa chłopaków ze szkoły ją obmacywała. A może tę część historii też wymazała. Pewnie wyobraża sobie siebie zbierającą żonkile w zwiewnej sukience z kraciastej bawełny, śpiewającą słodko do ptaszków, które siadają na jej ramieniu.
Docieram na stację metra i wchodzę do jej jasno oświetlonego wnętrza, by się ogrzać.
– Słuchaj, naprawdę muszę już kończyć. Dam ci znać w sprawie świąt za kilka dni, może tak być?
– Nie, nie może. Czy zorganizowanie się jest naprawdę takie trudne, Cat?
To ten jej matczyny ton, a nie krytyka mnie rozsierdza.
– Jezu! Wielkie halo o kilka pieczonych dań i trochę wysuszonego mięsa, którego i tak nikt nie je. Miejsca w domu też ci nie brakuje, bo przy twoim stole mógłby się odbywać szczyt ONZ.
– Nie robimy świąt u mnie. Tym razem, dla odmiany, tata chce nas ugościć. Ja zajmuję się gotowaniem, ale on…
– Za wszystko płaci? – przerywam jej. – Dobra robota, siostrzyczko. Sprytnie, jak zwykle.
Mała suka. I natychmiast żałuję tego, co powiedziałam.
– A ty co zrobisz z czekiem od taty w tym roku?
Szyderstwo nie pasuje do Jacqui, ale zasłużyłam sobie na to pytanie.
Moje plany są takie same jak zawsze – połowa dla zakonnic, które opiekowały się mamą, a druga połowa na Armię Zbawienia. Kilka lat temu kupiłam sobie perfumy Jimmy Choo i zestaw nawigacji do samochodu – taki jednorazowy test, aby sprawdzić, czy mogę posiadać coś bez poczucia, że jestem podła i skorumpowana.
Sprzedałam jedno i drugie na eBayu, nowe i nieużywane.
Ale nie mówię tego Jacqui. Nie pytam też, jak florystka pracująca na pół etatu i inżynier z działu wsparcia informatycznego mogą sobie pozwolić na posłanie syna do jednego z najlepszych przedszkoli w północnym Londynie.
Zamiast tego zmieniam temat i wracam do kwestii logistycznych.
– Jeśli impreza jest u taty, to ja chyba nie…
– Och, na miłość boską, Cat. Błagam cię. Nie możesz spróbować…
– Nie, nie, nie o to chodzi – mówię szybko, nie chcąc w to dalej brnąć. – Tylko że przy tej nowej sprawie w każdej chwili mogą mnie wezwać do pracy, więc w Radlett byłabym za daleko.
Jacqui wybucha śmiechem.
– Tata wynajął Radlett kilka miesięcy temu, Cat. – Czyżby? – Teraz mieszka w pubie. Tam właśnie będziemy jeść świąteczny lunch. Koszmar, wiem.
Iskierka szczęścia walczy z ukłuciem gniewu. Po dwóch dużych kieliszkach wina trudno jest określić, co wygra.
Święta