Już w samochodzie tata zerknął na niebo i zaczął czytać z chmur.
– Mhm, wiesz co, zanosi się na deszcz. Może jednak powinniśmy ją podwieźć. – Odwrócił głowę w moim kierunku. – Ale ani słowa mamie, skarbie, wiesz, jaka ona jest.
Właściwie to nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że jeśli chcę jechać w samochodzie z kimś prawie tak fajnym jak dziewczyny ze Spice Girls, musiałam obiecać, że dotrzymam tajemnicy.
Gdybym wiedziała, że ta dziewczyna kompletnie mnie zignoruje, miałabym to gdzieś. Ani razu nie spojrzała do tyłu. Nawet się ze mną nie przywitała. Nadęta jak Posh Spice7, pomyślałam.
W stosunku do taty nie była jednak nadęta, zadawała mu pytanie za pytaniem przez całe pięć minut. Kto? Gdzie? Co? Dlaczego?
Czy jest tu z żoną? Czy będzie mu przeszkadzało, jeśli zapali?
Tata powiedział, że lepiej, aby nie paliła.
– Żonie by się to nie spodobało.
– Zawsze robisz to, czego oczekuje żona? – Widziałam w bocznym lusterku jej ironiczny uśmiech.
Kiedy wysadziliśmy ją tuż za miastem, zadała tacie ostatnie pytanie:
– Będziesz dzisiaj na mieście, Mike?
– Świętujemy sześćdziesiąte urodziny Padraigha Foya – powiedziała – będzie darmowe piwo i szalona zabawa U Grogana, gdyby miał ochotę. Krzyknęłam z tylnego siedzenia, że nie będzie miał ochoty, bo obiecał obejrzeć ze mną Spice World, ale chyba tego nie słyszała, ponieważ po prostu wysiadła. Nie powiedziała nawet „dziękuję” ani nie pomachała na do widzenia. Ten brak uprzejmości i ogłady sprawił, że w moich oczach była teraz mniej atrakcyjna.
Tamtego wieczoru nie obejrzeliśmy Spice World. Później też nie. Za każdym razem, gdy o to prosiłam, tata mówił, że musi się spotkać z jakimś panem w jakieś Ważnej Sprawie i że Jacqui obejrzy ten film ze mną, ale ona nigdy tego nie zrobiła. Chciała tylko oglądać Przyjaciół albo Z archiwum X (albo „swoje własne odbicie”, jak mówiła babcia, kiedy myślała, że jej nie słyszymy).
Tata naprawdę musiał się spotykać z tym panem w jakiejś Bardzo Ważnej Sprawie, bo ani razu nie wrócił do domu przed drugą w nocy. Słyszałam, jak stary zegar dziadka u mojej babci wybijał godzinę.
Przynosił mi za to paczkę czipsów serowo-cebulowych Taytos, na otarcie łez.
Nic tak nie pociesza jak paczka serowo-cebulowych czipsów.
7
Następnego dnia nasz kameralny oddział przemienia się w wielkie zgrupowanie, liczące dwa razy więcej ludzi, którzy badają ślady i chodzą zdecydowanym krokiem. Ja co rusz udaję się do toalety, by zwymiotować, lub uśmiecham się do nowych twarzy, a w przerwach między tymi dwiema czynnościami intensywnie gapię się w swój laptop, desperacko unikając kontaktu wzrokowego z Parnellem i Steele. Na moje szczęście oboje od rana siedzą w jej gabinecie wraz z nadinspektorem Blakiem i kilkoma innymi wielkimi szychami – wiem, że to ktoś ważny, bo Steele kazała mi użyć porządnych kubków, gdy będę podawać im kawę. To była dziś nasza jedyna interakcja.
Około trzeciej nad ranem weszłam w odmienny stan świadomości, w którym przekonywałam samą siebie, że dam radę zdobyć się na odwagę i o dziewiątej rano wejdę do gabinetu Steele, by powiedzieć jej wszystko, co wiem o Maryanne Doyle. Kierując się profesjonalizmem, o który nigdy siebie nie podejrzewałam, uznałam, że tak właśnie należy postąpić; że to naprawdę jedyne wyjście, jeśli chcę móc spojrzeć na siebie w lustrze. Decydujące znaczenie miała godzina, w której doznałam tego objawienia.
Trzecia nad ranem to tak zwany martwy czas – godzina, w której zaciera się granica między światem żywych a umarłych i duchy zaczynają przemieszczać się między jedną krainą a drugą.
Więc tak naprawdę to mama kazała mi się przyznać. Przynajmniej tak uważałam, dopóki marihuana nie przestała działać i światło budzącego się dnia nie sprawiło, że zawładnął mną bardziej pierwotny instynkt – samozachowawczy – jak też bardziej pragmatyczna perspektywa.
Właściwie, co ja takiego wiem? Że mój tata nie zabił Maryanne Doyle w 1998 roku, tylko kłamał, że jej nie zna?
To nawet nie jest żaden kierunek w śledztwie, a co dopiero niezbity dowód.
– Więc jak ją teraz nazywamy? – Flowers przyczepia do tablicy zdjęcie Maryanne Doyle, cała i zdrowa, z pulchnymi różowymi ustami i niebieskimi oczami, skrzącymi się jak helowe gwiazdy. – Teraz będzie nam się to wszystko cholernie mieszało. To Alice czy Maryanne?
– Trudno uwierzyć, że to ta sama osoba – mówi Craig, kręcąc głową. – To znaczy, wiem, że wszyscy wyglądaliśmy inaczej w latach dziewięćdziesiątych – przede wszystkim wtedy nie mówilibyście na mnie Post, bo wyglądałem jak spaślak – ale ta Alice, Maryanne, czy jak ją tam zwał, wygląda zupełnie inaczej. Jakby wyssano z niej życie.
Renée spogląda na niego z ukosa.
– To się chyba nazywa starzenie, Craig. Stres. Współczesny stresujący model życia.
– Stres?! – wykrzykuje Flowers. – Mieszkanie na prywatnej wyspie i przygotowywanie kilka razy w tygodniu w restauracji homarów zapiekanych w cieście?
Wymieniamy z Renée spojrzenie, które mówi „kutas”, a ona przekazuje je dalej Benowi.
– Myślę, że powinniśmy używać imienia Maryanne – mówi Seth – przynajmniej tu, w tych czterech ścianach. Jeśli tak się nazywała w dniu urodzenia, to tak ją powinniśmy nazywać.
– Nie – wyrywam się, głośno i gwałtownie. – Zmieniła swoje imię na Alice, więc chciała by tak na nią mówiono. Chyba jesteśmy jej to winni, prawda?
Kinsella to nazwisko panieńskie mojej matki. Urodziłam się jako McBride, ale po śmierci mamy zmieniłam nazwisko na Kinsella. Był to gest upamiętnienia jedynej osoby, której tak naprawdę ufałam, jak też wielkie „pierdol się” pod adresem taty.
Chociaż teraz chyba zaczynam ufać Parnellowi. Nie żeby coś szczególnego zrobił. Nie byliśmy nigdy razem w sytuacji zagrożenia życia, chyba że za taką można uznać aresztowanie podejrzanego przed supermarketem, który próbował nas zaatakować zamrożonym udźcem jagnięcym. Po prostu ufam mu, bo jest obok; ufam jego bezwzględnemu opanowaniu.
Jest dla mnie w pewnym sensie podporą. Przy nim jestem bardziej opanowana.
Seth wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć „wszystko mi jedno”, i spogląda w kierunku gabinetu Steele, z którego wychodzą nadkomisarz i Wielkie Szychy. Steele idzie w środku, Parnell kroczy tuż za nią ubrany w swój najlepszy zestaw koszuli i krawata, który podskakuje mu na brzuchu. Gdyby nie wystające mu z nosa włosy, powiedziałabym, że wygląda uroczo.
Wielkie Szychy wychodzą, ale Blake zostaje, pozując na tle ściany jak model w reklamie męskich perfum. Niespełna czterdziestoletni nadinspektor Russell Blake jest żywą reklamą policyjnego programu rozwoju potencjału. Polityk pełną gębą, kierownik służby informacyjnej, wielbiciel zasad i garniturów od Prady.
To oczywiście same plotki. Tak naprawdę to z nim nigdy nie rozmawiałam. Raz tylko podałam mu serwetkę w firmowej stołówce.
Steele