W pokoju słychać pomruk wyrażający aprobatę. Ja oczywiście też się cieszę, ale budzi się we mnie kompleks starszego rodzeństwa. Będzie zarządzał większą liczbą ludzi, a to oznacza, że będzie miał mniej czasu, aby mnie wspierać.
– Brat Maryanne Doyle zidentyfikował ciało i potwierdził, że to jego siostra.
„Brat debil” – jak mawiała Jacqui.
– Maryanne zniknęła z Mulderrin, małej wioski na zachodnim wybrzeżu Irlandii, w 1998 roku. Nie zadzwoniła, nie napisała nawet krótkiego listu. Czekamy oczywiście na porównanie DNA, zanim podamy tę informację do publicznej wiadomości, ale to na pewno ona. Brat podał nam kilka cech szczególnych denatki.
– Zabójca też może je znać – mówię.
– Że co? Że niby zabija ją, a potem ściąga uwagę na siebie? – zastanawia się Seth. – Musiałby być albo niezwykle pewny siebie, albo bezdennie głupi.
– Nic nowego.
– A pewny siebie pasuje do tego zrelaksowanego gościa na nagraniach z kamery przemysłowej – dodaje Ben.
Steele bierze zszywacz i przekłada go z ręki do ręki.
– Mhm, wydaje mi się, że brat jest odrobinę wyższy niż ten gość z materiału filmowego, chociaż tak naprawdę trudno to jednoznacznie potwierdzić, więc do końca bym go nie wykluczała. Tak czy inaczej, słuchajcie, przysłano nam akta z Irlandii, z zastrzeżeniem, że są raczej mało szczegółowe, więc nie jestem pewna, czy powinniśmy im poświęcić wiele uwagi. W końcu to było osiemnaście lat temu, codziennie ktoś zostaje uznany za zaginionego, a „Maryanne Doyle” żyła i miała się dobrze jako Alice Lapaine aż do wczoraj, więc te materiały mogą nie mieć absolutnie żadnego związku.
Kurczowo trzymam się słów Steele, a mimo to niedobrze mi się robi na myśl o ich konsekwencjach.
A może cały ten czas myliłam się co do taty?
Ale z drugiej strony? Dlaczego skłamał?
Na chłodno, przy ogarniających mnie wątpliwościach, pytanie to wydaje się co najmniej naiwne. Owszem, Ja z dzieciństwa mogłam pozwolić sobie na niezachwianą wiarę w uczciwość dorosłych, ale ja dorosła wiem, że ludzie kłamią cały czas, dla całej masy powodów, niekoniecznie złowieszczych.
Ale ją znał.
Flirtował z nią.
Ona zniknęła.
A potem on skłamał.
Układanka, którą ukończyłam dawno temu. Czy mogłam się mylić?
Jednakże to nie pora na żale i introspekcję.
Teraz trzeba się dorwać do akt.
– Ja przejrzę te papiery z Irlandii – oznajmiam, może zbyt ochoczo. – Dam wam znać, jeśli uznam, że jest tam coś, co trzeba sprawdzić.
Steele spogląda na Parnella, oficjalnie przekazując mu koronę.
– Nie, chcę, żebyś przeprowadziła wywiad z jej bratem – mówi Parnell. – Przyjdzie tu znowu, po pracy. – Powstrzymuje się przed tym, żeby dodać „ten bezduszny głupek”. – Potraktuj go łagodnie, ale wyczuj, czy mógł mieć jakiś motyw, bo skoro szukamy powodów, dla których przyjechała do Londynu, może nim być brat, prawda?
Kiwam głową, nic innego mi nie pozostaje. To polecenie starszego rangą policjanta i przysługa od przyjaciela. W pewnym sensie patronat, ale raczej taki jak w mafii. Parnell, publicznie okazując mi zaufanie, daje do zrozumienia, że jeśli nawalę, pogrążę i jego. Mimo to go zawodzę, bo siedzę tu i mam przed oczami Maryanne: jak serwuje lody, jak liże bletki do skrętów, jak wkłada mój wisiorek z Dzwoneczkiem do kieszeni swojej dżinsowej kurtki. Jak flirtuje z tatą, nazywając go facetem od dietetycznej coli.
Pełniący obowiązki inspektora śledczego Luigi Parnell zasługuje na kogoś o wiele lepszego niż ja.
– Dobra, bierzmy się z powrotem do roboty – krzyczy Steele, machając na pożegnanie do nadinspektora Blake’a, który właśnie wymyka się z pokoju.
– Parnell jedzie potem na sekcję zwłok, więc wkrótce możemy spodziewać się jakichś wieści.
– Ja to mam szczęście – mówi Parnell, który po prawie trzydziestu latach służby wciąż wzdryga się na dźwięk nożyc przecinających żebra.
Renée bierze do ręki swoją torbę.
– Możesz się czuć szczęściarzem. Na mnie spadł obowiązek poinformowania Thomasa Lapaine’a, że jego żona przez piętnaście ostatnich lat okłamywała go co do swojej tożsamości. Chcesz się zamienić?
Nie chce. Większość z nas wybrałaby oglądanie zawartości żołądka i nożyc do żeber zamiast kłopotliwej sytuacji bycia świadkiem czyjegoś emocjonalnego cierpienia.
– Ja wam powiem, kto tutaj ma farta. Ona. – Renée wskazuje na mnie, uśmiechając się szeroko. Nie bardzo wiem, o co jej chodzi. – No tak, przecież ty nie widziałaś Aidena Doyle’a, kiedy tu był pierwszy raz, prawda? No to, kochana, czeka cię prawdziwa przyjemność, bo gość to absolutne c ia c h o.
– Seksistka! – krzyczy Flowers, co sprawia, że po raz pierwszy szczerze się dziś uśmiecham.
Jakiś czas później wchodzę do „przyjaznego” pokoju przesłuchań – bezpiecznego, pastelowego azylu przeznaczonego dla dzieci oraz słabych i wrażliwych osób, a teraz również dla seksownego brata nieżyjącej irlandzkiej dziewczyny. Aiden Doyle wystukuje coś na swojej komórce, machając lewą nogą. Ma metr osiemdziesiąt z hakiem i ostre jak brzytwa kości policzkowe. Renée ma naprawdę świetny gust. Ten debilowaty brat nie wygląda wcale debilowato.
Gdzieś w głębi duszy spodziewałam się, że go rozpoznam, ale nic mi się nie przypomina. Nie wiem, czemu jestem tym zaskoczona, bo przecież w wieku ośmiu lat nie zwracałam uwagi na chłopców. A przynajmniej tych nudnych, niemających nic wspólnego z muzyką pop. Dla mnie każdy nastoletni chłopiec był po prostu kolejną zbyteczną wersją Noela – złośliwy, małomówny i niedomyty – podczas gdy nastoletnie dziewczęta były uosobieniem wszystkiego, co moim zdaniem było w życiu dobre – chichotania, błyskotek i stukających obcasów.
Tego dnia, gdy ją podwoziliśmy, Maryanne miała na sobie szpilki bez palców w kolorze cukierkowego różu.
Podaję rękę i przedstawiam się:
– Posterunkowa Cat Kinsella.
– Kinsella. Czyli płynie w tobie irlandzka krew?
Jego akcent, wskazujący na pochodzenie z zachodniego wybrzeża, sprawia, że robi mi się ciepło na sercu. Babcia, kuzyni, ciotki, starsi panowie ze starymi psami pasterskimi. Mili ludzie, których od tamtych wakacji już nigdy nie widziałam.
– Moja matka była Irlandką – mówię, siadając naprzeciw niego. – Dziękuję, że pan ponownie przyszedł, panie Doyle. I dzięki za to, że tak szybko dostarczył nam pan zdjęcie. To musiał być dla pana potężny cios, więc postaram się odpowiedzieć na pańskie pytania najlepiej jak potrafię, jednakże muszę pana uprzedzić, że na razie pytań jest więcej niż odpowiedzi.
– Nie ma problemu. – Wstaje, onieśmielając mnie swoim wzrostem. – I proszę mówić mi po imieniu, Aiden. Gdy słyszę „pan Doyle”, przypomina mi się mój staruszek i proszę mi wierzyć, nie są to dobre wspomnienia. Mogę nalać sobie herbaty?
– Jeśli nie przeszkadza ci, że smakuje okropnie.
Uśmiecha