Zanim umrę. Jenny Downham. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jenny Downham
Издательство: PDW
Серия: Seria WNK
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788310130976
Скачать книгу
się nudzę.

      Niedobrze, bo jeśli zaraz powie, że chce do domu, będę musiała się zgodzić.

      – Zoey zaraz wróci. Możemy pojeździć autobusem po mieście i zajrzeć do magicznego sklepiku.

      Cal wzrusza ramionami i wpycha ręce do kieszeni.

      – Na pewno się nie zgodzi.

      – Pooglądaj sobie zabawki.

      – Są głupie.

      Jak to? Przychodziłam tu dawniej z tatą, żeby je zobaczyć. Wydawały mi się wtedy zachwycające.

      Wraca Zoey. Jest wkurzona.

      – Scott łże jak pies.

      – Kto?

      – Scott. Mówił, że pracuje na stoisku, ale nigdzie go nie ma.

      – Ten ćpun? Kiedy z nim rozmawiałaś?

      Zoey patrzy na mnie, jakbym była wariatką, i ponownie się oddala. Podchodzi do mężczyzny stojącego przy straganie z owocami i przechyla się przez ladę, żeby z nim porozmawiać. Facet wlepia wzrok w jej piersi.

      Podchodzi do mnie jakaś kobieta. Niesie kilka plastikowych toreb. Patrzy mi prosto w oczy, a ja nie odwracam wzroku.

      – Dziesięć kawałków wieprzowiny, trzy paczki wędzonego boczku i pieczony kurczak – szepcze. – Bierzesz?

      – Tak.

      Podaje mi torbę i drapie się po nosie, kiedy szukam pieniędzy. Daję jej pięć funtów, a ona grzebie w kieszeni i wydaje mi dwa.

      – Prawdziwa okazja – oznajmia.

      Cal wygląda na wystraszonego.

      – Dlaczego to zrobiłaś?

      – Cicho bądź – mówię, bo nie muszę przecież być zadowolona ze wszystkiego, na co się dzisiaj zgadzam. Zostało mi tylko dwanaście funtów i rozważam, czy mogę nieco zmienić zasady i zgadzać się tylko na to, co jest dostępne za darmo. Krew ścieka z torby na moje stopy. Zastanawiam się, czy muszę zatrzymać wszystko, co kupię.

      Wraca Zoey, dostrzega torbę i zabiera mi ją.

      – Co to jest, do cholery? – Zagląda do środka. – Wygląda jak zarżnięty pies. – Wrzuca pakunek do kosza, a potem odwraca się do mnie z uśmiechem. – Znalazłam Scotta. Jednak tu pracuje. Jest z nim Jake. Idziemy.

      Przepychamy się przez tłum, a Zoey mówi mi, że spotkała się ze Scottem kilka razy po tamtej nocy spędzonej w ich domu. Nie patrzy na mnie.

      – Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

      – Wypadłaś z gry na cztery tygodnie! Zresztą nie chciałam cię wkurzać.

      Przeżywam szok, widząc chłopaków w świetle dnia, stojących za straganem, na którym rozłożone są latarki, tostery, zegary i czajniki. Wyglądają na starszych, niż mi się zdawało.

      Zoey przechodzi na drugą stronę stoiska, żeby porozmawiać ze Scottem. Jake kiwa do mnie głową.

      – W porządku? – pyta.

      – Tak.

      – Przyszłaś na zakupy?

      Wygląda inaczej niż przedtem – jest spocony i trochę spięty. Podchodzi jakaś kobieta i muszę się cofnąć razem z Calem, żeby ją przepuścić. Kupuje cztery baterie. Kosztują funta. Jake pakuje je do plastikowej torby i przyjmuje pieniądze. Kobieta odchodzi.

      – Potrzebujesz baterii? – pyta. Nie patrzy mi w oczy. – Nie musisz płacić.

      Jest coś takiego w tonie jego głosu, co sugeruje, że robi mi wielką przysługę, jakby było mu mnie żal i chciał pokazać, że porządny z niego gość. Czuję, że on wie. Zoey mu powiedziała. Widzę w jego oczach litość i poczucie winy. Kochał się z umierającą dziewczyną i teraz się boi. Może to jest zaraźliwe? Moja choroba otarła się o niego i teraz czyha, żeby zaatakować.

      – To co? – Jake bierze do ręki paczkę baterii i macha mi nią przed oczami.

      – Wezmę je. – Słowa same wychodzą mi z ust. Muszę ukryć rozczarowanie, więc chwytam szybko te głupie baterie i wrzucam je do torebki.

      Cal szturcha mnie w żebro.

      – Możemy już iść?

      – Tak.

      Zoey obejmuje Scotta w pasie.

      – Nigdzie nie idziemy! – mówi. – Pojedziemy do nich. Za pół godziny mają przerwę na lunch.

      – Zabieram Cala na wycieczkę po mieście.

      Zoey zbliża się do mnie z uśmiechem. Wygląda ślicznie, tak jakby Scott ją rozgrzał.

      – Miałaś się zgadzać na wszystko – protestuje.

      – Cal pierwszy mnie poprosił.

      Zoey marszczy brwi.

      – Mają działkę ketaminy. Wszystko już załatwiłam. Możesz wziąć ze sobą Cala. Dadzą mu coś do zabawy, na przykład PlayStation.

      – Powiedziałaś Jake’owi.

      – O czym?

      – O mnie.

      – Wcale nie.

      Rumieni się, więc rzuca papierosa i przydeptuje go, żeby nie patrzeć mi w oczy.

      Wyobrażam sobie, jak to zrobiła. Pojechała do nich. Zrobili razem skręta, Zoey upierała się, żeby pozwolili jej wziąć pierwszego macha. Zaciągnęła się, a oni na nią patrzyli. Potem podała papierosa Scottowi i zapytała: „Pamiętacie Tessę?”.

      A potem im powiedziała. Może nawet się przy tym popłakała. Jestem pewna, że Scott ją przytulił, a Jake zaciągnął się głęboko, żeby o tym nie myśleć.

      Biorę Cala za rękę i odchodzimy. Jak najdalej od Zoey, jak najdalej od rynku. Ciągnę go za sobą po schodach i wychodzimy na ścieżkę biegnącą wzdłuż kanału.

      – Dokąd idziemy? – jęczy.

      – Cicho bądź.

      – Boję się ciebie.

      Spoglądam na niego obojętnie.

      Czasem mi się śni, że chodzę po domu i nikt mnie nie poznaje. Mijam tatę, który uprzejmie kiwa głową na mój widok, jakbym przyszła posprzątać dom, a może raczej hotel. Cal przygląda mi się podejrzliwie, kiedy wchodzę do swojego pokoju. Nie ma tam moich rzeczy, widzę za to obcą dziewczynę w kwiecistej sukience. Ma ładne usta i policzki jędrne jak jabłka. „To moje równoległe życie” – myślę. Jestem w nim zdrowa, a Jake cieszy się, że mnie poznał.

      W prawdziwym życiu prowadzę brata ścieżką do kafejki z widokiem na kanał.

      – Będzie fajnie – pocieszam go. – Zamówimy lody, gorącą czekoladę i colę.

      – Nie wolno ci jeść słodyczy. Powiem tacie.

      Ściskam go za rękę. Na drodze stoi jakiś mężczyzna. Ma na sobie piżamę. Patrzy na wodę. Papieros pali mu się w ustach.

      – Wracajmy do domu – prosi Cal.

      Ale ja chcę mu pokazać szczury na ścieżce, liście opadłe z krzykiem z drzew, sposób, w jaki ludzie unikają tego, co trudne, mężczyznę w piżamie, który jest bardziej prawdziwy niż Zoey biegnąca za nami ze swoją wielką buzią i idiotycznymi blond włosami.

      – Odejdź – mówię do niej, nie odwracając się.

      A ona łapie mnie za ramię.

      – Dlaczego