Niedobrze, bo jeśli zaraz powie, że chce do domu, będę musiała się zgodzić.
– Zoey zaraz wróci. Możemy pojeździć autobusem po mieście i zajrzeć do magicznego sklepiku.
Cal wzrusza ramionami i wpycha ręce do kieszeni.
– Na pewno się nie zgodzi.
– Pooglądaj sobie zabawki.
– Są głupie.
Jak to? Przychodziłam tu dawniej z tatą, żeby je zobaczyć. Wydawały mi się wtedy zachwycające.
Wraca Zoey. Jest wkurzona.
– Scott łże jak pies.
– Kto?
– Scott. Mówił, że pracuje na stoisku, ale nigdzie go nie ma.
– Ten ćpun? Kiedy z nim rozmawiałaś?
Zoey patrzy na mnie, jakbym była wariatką, i ponownie się oddala. Podchodzi do mężczyzny stojącego przy straganie z owocami i przechyla się przez ladę, żeby z nim porozmawiać. Facet wlepia wzrok w jej piersi.
Podchodzi do mnie jakaś kobieta. Niesie kilka plastikowych toreb. Patrzy mi prosto w oczy, a ja nie odwracam wzroku.
– Dziesięć kawałków wieprzowiny, trzy paczki wędzonego boczku i pieczony kurczak – szepcze. – Bierzesz?
– Tak.
Podaje mi torbę i drapie się po nosie, kiedy szukam pieniędzy. Daję jej pięć funtów, a ona grzebie w kieszeni i wydaje mi dwa.
– Prawdziwa okazja – oznajmia.
Cal wygląda na wystraszonego.
– Dlaczego to zrobiłaś?
– Cicho bądź – mówię, bo nie muszę przecież być zadowolona ze wszystkiego, na co się dzisiaj zgadzam. Zostało mi tylko dwanaście funtów i rozważam, czy mogę nieco zmienić zasady i zgadzać się tylko na to, co jest dostępne za darmo. Krew ścieka z torby na moje stopy. Zastanawiam się, czy muszę zatrzymać wszystko, co kupię.
Wraca Zoey, dostrzega torbę i zabiera mi ją.
– Co to jest, do cholery? – Zagląda do środka. – Wygląda jak zarżnięty pies. – Wrzuca pakunek do kosza, a potem odwraca się do mnie z uśmiechem. – Znalazłam Scotta. Jednak tu pracuje. Jest z nim Jake. Idziemy.
Przepychamy się przez tłum, a Zoey mówi mi, że spotkała się ze Scottem kilka razy po tamtej nocy spędzonej w ich domu. Nie patrzy na mnie.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Wypadłaś z gry na cztery tygodnie! Zresztą nie chciałam cię wkurzać.
Przeżywam szok, widząc chłopaków w świetle dnia, stojących za straganem, na którym rozłożone są latarki, tostery, zegary i czajniki. Wyglądają na starszych, niż mi się zdawało.
Zoey przechodzi na drugą stronę stoiska, żeby porozmawiać ze Scottem. Jake kiwa do mnie głową.
– W porządku? – pyta.
– Tak.
– Przyszłaś na zakupy?
Wygląda inaczej niż przedtem – jest spocony i trochę spięty. Podchodzi jakaś kobieta i muszę się cofnąć razem z Calem, żeby ją przepuścić. Kupuje cztery baterie. Kosztują funta. Jake pakuje je do plastikowej torby i przyjmuje pieniądze. Kobieta odchodzi.
– Potrzebujesz baterii? – pyta. Nie patrzy mi w oczy. – Nie musisz płacić.
Jest coś takiego w tonie jego głosu, co sugeruje, że robi mi wielką przysługę, jakby było mu mnie żal i chciał pokazać, że porządny z niego gość. Czuję, że on wie. Zoey mu powiedziała. Widzę w jego oczach litość i poczucie winy. Kochał się z umierającą dziewczyną i teraz się boi. Może to jest zaraźliwe? Moja choroba otarła się o niego i teraz czyha, żeby zaatakować.
– To co? – Jake bierze do ręki paczkę baterii i macha mi nią przed oczami.
– Wezmę je. – Słowa same wychodzą mi z ust. Muszę ukryć rozczarowanie, więc chwytam szybko te głupie baterie i wrzucam je do torebki.
Cal szturcha mnie w żebro.
– Możemy już iść?
– Tak.
Zoey obejmuje Scotta w pasie.
– Nigdzie nie idziemy! – mówi. – Pojedziemy do nich. Za pół godziny mają przerwę na lunch.
– Zabieram Cala na wycieczkę po mieście.
Zoey zbliża się do mnie z uśmiechem. Wygląda ślicznie, tak jakby Scott ją rozgrzał.
– Miałaś się zgadzać na wszystko – protestuje.
– Cal pierwszy mnie poprosił.
Zoey marszczy brwi.
– Mają działkę ketaminy. Wszystko już załatwiłam. Możesz wziąć ze sobą Cala. Dadzą mu coś do zabawy, na przykład PlayStation.
– Powiedziałaś Jake’owi.
– O czym?
– O mnie.
– Wcale nie.
Rumieni się, więc rzuca papierosa i przydeptuje go, żeby nie patrzeć mi w oczy.
Wyobrażam sobie, jak to zrobiła. Pojechała do nich. Zrobili razem skręta, Zoey upierała się, żeby pozwolili jej wziąć pierwszego macha. Zaciągnęła się, a oni na nią patrzyli. Potem podała papierosa Scottowi i zapytała: „Pamiętacie Tessę?”.
A potem im powiedziała. Może nawet się przy tym popłakała. Jestem pewna, że Scott ją przytulił, a Jake zaciągnął się głęboko, żeby o tym nie myśleć.
Biorę Cala za rękę i odchodzimy. Jak najdalej od Zoey, jak najdalej od rynku. Ciągnę go za sobą po schodach i wychodzimy na ścieżkę biegnącą wzdłuż kanału.
– Dokąd idziemy? – jęczy.
– Cicho bądź.
– Boję się ciebie.
Spoglądam na niego obojętnie.
Czasem mi się śni, że chodzę po domu i nikt mnie nie poznaje. Mijam tatę, który uprzejmie kiwa głową na mój widok, jakbym przyszła posprzątać dom, a może raczej hotel. Cal przygląda mi się podejrzliwie, kiedy wchodzę do swojego pokoju. Nie ma tam moich rzeczy, widzę za to obcą dziewczynę w kwiecistej sukience. Ma ładne usta i policzki jędrne jak jabłka. „To moje równoległe życie” – myślę. Jestem w nim zdrowa, a Jake cieszy się, że mnie poznał.
W prawdziwym życiu prowadzę brata ścieżką do kafejki z widokiem na kanał.
– Będzie fajnie – pocieszam go. – Zamówimy lody, gorącą czekoladę i colę.
– Nie wolno ci jeść słodyczy. Powiem tacie.
Ściskam go za rękę. Na drodze stoi jakiś mężczyzna. Ma na sobie piżamę. Patrzy na wodę. Papieros pali mu się w ustach.
– Wracajmy do domu – prosi Cal.
Ale ja chcę mu pokazać szczury na ścieżce, liście opadłe z krzykiem z drzew, sposób, w jaki ludzie unikają tego, co trudne, mężczyznę w piżamie, który jest bardziej prawdziwy niż Zoey biegnąca za nami ze swoją wielką buzią i idiotycznymi blond włosami.
– Odejdź – mówię do niej, nie odwracając się.
A ona łapie mnie za ramię.
– Dlaczego