Doktor Ryan ma czerwoną plamę na brodzie. Nie mogę odwrócić od niej wzroku, kiedy siadamy naprzeciwko niego przy biurku. Zastanawiam się, czy jest to sos do makaronu, czy zupa? Może właśnie skończył operować? Mam nadzieję, że to nie surowe mięso.
– Dziękuję, że przyszliście – mówi i pociera dłońmi kolana.
Tata przysuwa krzesło bliżej i trąca mnie nogą. Z trudem przełykam ślinę, walcząc z chęcią ucieczki. Jeśli nie będę słuchała, nie dowiem się, co ma nam do powiedzenia, a jego słowa mogą okazać się nieprawdziwe.
Ale doktor Ryan nie waha się, kontynuuje stanowczym tonem:
– Tesso, nie mam dobrych wiadomości. Ostatnia punkcja lędźwiowa wykazała, że rak przedostał się do płynu rdzeniowo-kręgowego.
– Czy to źle? – próbuję żartować.
Jednak on się nie śmieje.
– To bardzo źle, Tesso. Choroba zaatakowała centralny układ nerwowy. Wiem, że trudno ci tego słuchać, ale proces postępuje szybciej, niż sądziliśmy.
– Proces?
Doktor prostuje się na krześle.
– Choroba się rozprzestrzeniła.
Za jego biurkiem znajduje się wielkie okno, widzę w nim dwa wierzchołki drzew. Wpatruję się w gałęzie, usychające liście i skrawek nieba.
– Jak bardzo?
– Mogę tylko zapytać, jak się czujesz. Czy łatwiej się męczysz, jesteś senna? Odczuwasz ból w nogach?
– Trochę.
– Nie powinienem za ciebie decydować, ale zachęcam cię, żebyś robiła to, na co masz ochotę.
Doktor urządza nam pokaz slajdów, jakby to były zdjęcia z wakacji. Pokazuje małe, ciemne plamki, zmiany chorobowe, lepkie ciała poruszające się swobodnie w przestrzeni. Wygląda to tak, jakby ktoś wpuścił mi do środka dziecko, podarował mu pędzel i czarną farbę i pozwolił uprawiać radosną twórczość.
Tata bardzo stara się nie rozpłakać.
– Co teraz będzie? – pyta i wielkie łzy cicho spadają na jego kolana. Doktor podaje mu chusteczkę.
Za oknem pierwsze krople deszczu rozpryskują się na szybie. Liść porwany przez wiatr zwija się i nagle rozbłyska czerwienią oraz złotem. Opada na ziemię.
– Tessa może zareagować na intensywną terapię wewnątrzpłynową. Sugeruję stosowanie metotreksatu i hydrokortyzonu przez cztery tygodnie. Jeśli uzyskamy poprawę, objawy choroby zostaną złagodzone i będziemy mogli kontynuować terapię podtrzymującą.
Lekarz mówi dalej, a tata słucha, lecz ja już nic nie słyszę.
To się stanie naprawdę. Uprzedzali, że tak będzie, ale nastąpi szybciej, niż się spodziewali. Nie wrócę do szkoły. Nigdy. Nigdy nie będę sławna ani nie zostawię po sobie nic wartościowego. Nie pójdę do college’u i nie podejmę pracy. Nie zobaczę, jak mój brat dorasta. Nie będę podróżować, zarabiać, prowadzić samochodu, nie zakocham się i nie wyprowadzę z domu.
To się stanie naprawdę. Tak.
Ta myśl przenika mnie całą. Wchodzi przez stopy i rozrywa moje ciało, wypiera wszystko, nie mogę myśleć o niczym innym. Wypełnia mnie jak milczący krzyk. Tak długo już jestem chora, puchnę i mam mdłości, plamy na skórze, łamiące się paznokcie, tracę włosy i wciąż chce mi się rzygać. To niesprawiedliwe. Nie chcę teraz umierać, pragnę najpierw dobrze pożyć. Nagle wszystko staje się jasne i oczywiste. Niemal budzi się we mnie nadzieja. To czysty obłęd. Chcę doświadczyć życia, zanim umrę. Tylko to ma sens.
W tej samej chwili odzyskuję ostrość widzenia.
Doktor opowiada o nowych lekach, nad którymi prowadzone są badania. Nie pomogą mi, ale mogą pomóc innym pacjentom. Tata cicho płacze, a ja wyglądam przez okno i zastanawiam się, dlaczego tak szybko zapada zmrok. Która to godzina? Jak długo tu siedzimy? Patrzę na zegarek – wpół do czwartej, a wygląda tak, jakby był już wieczór. Jest październik. Wszystkie dzieci wróciły do szkoły z nowymi tornistrami i piórnikami. Na pewno wyczekują końca semestru. Jak to szybko zleciało. Niedługo Halloween, a potem fajerwerki. Święta Bożego Narodzenia. Wiosna. Wielkanoc. Później maj i moje urodziny. Skończę siedemnaście lat.
Jak długo jeszcze będę żyła? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że mam wybór – mogę zagrzebać się w pościeli i poddać umieraniu albo spisać na nowo swoją listę i żyć pełną piersią.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Hej! Wstałaś! – woła tata. Potem dostrzega moją minisukienkę i zaciska usta.
– Pozwól mi zgadnąć. Umówiłaś się z Zoey?
– A coś w tym złego?
Popycha w moją stronę witaminy na kuchennym stole.
– Nie zapomnij. – Zwykle przynosi je na tacy, lecz dzisiaj nie musi sobie robić kłopotu. Można by pomyśleć, że go to ucieszy, ale przygląda mi się tylko, jak połykam tabletkę za tabletką.
Witamina E przyspiesza regenerację organizmu wycieńczonego naświetlaniami. Witamina A zapobiega skutkom promieniowania na układ trawienny. Śliska substancja zastępuje śluz wypełniający wszystkie kanały w moim ciele. Krzem wzmacnia kości. Potas, żelazo i miedź wspomagają układ odpornościowy. Aloes wpływa na ogólną poprawę stanu zdrowia. Jeszcze czosnek – tata przeczytał gdzieś, że jego właściwości nie zostały do końca zbadane. Nazywa go witaminą X. Popijam to wszystko naturalnym sokiem pomarańczowym z łyżeczką miodu. Mniam, mniam.
Z uśmiechem odsuwam tacę w stronę taty. Wstaje i odkłada ją do zlewu.
– Odniosłem wrażenie – mówi, odkręcając kran i zalewając miskę wodą – że miałaś wczoraj mdłości i wrócił ból.
– Już mi przeszło.
– Nie wydaje ci się, że powinnaś odpoczywać?
Wkroczyliśmy na śliski grunt, więc pospiesznie zmieniam temat i zwracam uwagę na Cala gmerającego łyżką w rozmokłych płatkach kukurydzianych. Ma minę równie ponurą jak tata.
– Co ci jest? – pytam.
– Nic.
– Jest sobota! Powinieneś się cieszyć.
Patrzy na mnie wojowniczo.
– Zapomniałaś, prawda?
– O czym?
– Obiecałaś, że zabierzesz mnie na zakupy w połowie semestru. Mówiłaś, że weźmiesz swoją kartę kredytową. – Cal zaciska powieki. – Wiedziałem, że tylko tak gadasz.
– Uspokój się! – W głosie taty pobrzmiewa ostrzegawczy ton, jak zwykle, kiedy Cal zaczyna się unosić.
– Rzeczywiście, obiecałam ci, ale dzisiaj nie dam rady.
Patrzy na mnie z wściekłością.
– Ale ja chcę!
Nie mam wyjścia. Drugą pozycją na mojej liście jest poświęcenie jednego dnia na spełnianie życzeń innych, niezależnie od tego, kto i o co poprosi.
Spoglądam na rozjaśnioną nadzieją buzię Cala, kiedy wychodzimy przez furtkę, i nagle ogarnia mnie strach.
– Wyślę SMS-a do Zoey – oznajmiam. – Powiadomię ją, że wychodzimy.
Cal