Podczas gdy Stanisław, gwałtownie gestykulując, przemawia do Sandra, ten tylko stoi w milczeniu i od czasu do czasu zaciąga się papierosem. Przebiegam przez ulicę i zbliżam się do nich. Na miejscu stwierdzam, że faktycznie stoją przed wejściem do restauracji. W każdym razie, gdy otwierają się drzwi i wychodzi jakaś klientka, dobiega do mnie smakowity zapach. Miau, pychota! Chętnie bym tam wszedł!
– Ojej, Winstonie, stary przyjacielu! – Stanisław właśnie mnie zauważa. Na moment przestaje machać rękami i lekko przykuca. – A ty co tutaj robisz?
Głośno miauczę i kładę mu łapkę na kolanie. W związku z przyklejoną do niej bryłą lodu nie byłoby źle, gdyby Stanisław wziął mnie na ręce. Możecie nazwać mnie mięczakiem, ale nie znoszę zimy.
Muszę mieć strasznie błagalny wzrok, bo Stanisław rzeczywiście wsuwa ręce pod mój tułów i podnosi mnie do góry.
– Poznajcie się: Winston, Sandro. Sandro, Winston!
Czarnowłosy i sporo niższy od Stanisława mężczyzna uśmiecha się do mnie.
– Ciao, gatto nero! Winston, bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.
Miau! Gatto nero? Czyżby to miało znaczyć: czarny kot? Czy to po włosku? Pewnie tak. Bo ten Sandro ma dokładnie taki sam akcent jak tamten stuknięty Francesco, kocur, który kiedyś startował do Odetty i udawał, że jest Włochem, tylko po to, by sprawić wrażenie bardziej interesującego. W rzeczywistości domniemany Francesco miał na imię Franio i pochodził z małej miejscowości niedaleko stąd. Ciekawe, czy ten Sandro też jest oszustem? Chociaż, jak okiem sięgnąć, nie widać żadnej kobiety, na której mógłby tym numerem zrobić jakieś wrażenie.
W tym momencie Sandro bardzo oficjalnie chwyta mnie za łapkę i ściska ją lekko.
– O, il gatto nero ma bardzo zimne łapki! To niedobrze, Stanislao. Myślę, że musisz jak najszybciej zanieść kocurro a casa.
A casa? Jeśli ma na myśli dom, to znaczy, że z całą pewnością zna się na kotach i prawdopodobnie nie jest żadnym oszustem.
– Tak, zaraz to zrobię. Muszę ci tylko opowiedzieć tę historię do końca. Bo po tym strasznym popisie wokalnym było jeszcze gorzej. I pośrednio dotyczy to także ciebie.
Hm, ciekawe. Czy Stanisław opowiada akurat o Beacie?
– No więc, wyobraź sobie, że następnego ranka do mnie zadzwoniła i oświadczyła, że Anna chciała ją otruć.
Bingo. A więc faktycznie mowa o Beacie.
Sandro unosi do góry brwi.
– Aha. A co to ma wspólnego ze mną? No capisco!
– Przecież mówię: pośrednio. Rolanda, ją i dzieci w nocy strasznie rozbolały brzuchy. Dlatego uznała, że Anna celowo ugotowała coś, co miało im zaszkodzić. Oczywiście to kompletna bzdura. A poza tym to nie Anna gotowała. Jedzenie było od ciebie.
Na to Sandro nic nie odpowiada, ale ponieważ jestem niemal na wysokości jego oczu, widzę, że jego twarz przybiera posępny wyraz. Stanisław w ogóle tego nie zauważa.
– Tak czy owak – ciągnie – pewnie dzieci złapały coś w przedszkolu i wszystkich naokoło pozarażały. Możemy się tylko cieszyć, że nam nic nie jest.
To prawda. Muszę się z tym zgodzić. Nikomu nie życzę takiego bólu brzucha! W przyszłości będę omijał dzieci Beaty jeszcze większym łukiem niż do tej pory. Sandro dalej milczy, a okolice jego ust ściąga dziwny grymas. W pewnym momencie odnoszę wrażenie, że od tej historii z Beatą też dostał boleści. To naprawdę intrygujące. Ileż bym dał za to, żeby w tym momencie być psim cholągiem i umieć zajrzeć do głowy tego Włocha!
Sandro pospiesznie rzuca na ziemię niedopałek papierosa i go przydeptuje.
– Ciao, Stanislao! Muszę wracać do restauracji. Pozdrów ode mnie Annę. I szybko wracaj ze swoim gatto do domu!
Hop! I tyle go widzieli! Znika za drzwiami lokalu tak nagle, że Stanisław nawet nie może mu powiedzieć „do widzenia”. Spogląda za nim zdumiony, przyciska mnie odrobinę mocniej do swojego płaszcza i maszeruje wraz ze mną do domu.
Pokój na ziemi. Również między Beatą i Anną?
Stanisław nie zdążył jeszcze otworzyć całkiem drzwi, a ja już wiem, że babuszka i Anna wróciły. Głosy moich pań poznałbym zawsze i wszędzie. Hurra! Koniec z zewnętrznym zaopatrzeniem we włoskie jedzenie! Znowu w naszym domu będzie prawdziwe gotowanie!
Przeciskam się przez drzwi obok nóg Stanisława i biegnę w stronę salonu, skąd dobiegają głosy. Czy Stanisław nie mówił dzisiaj rano o jakichś smakołykach, które Anna na pewno dla mnie przywiozła? Halo, tu jestem! Gdzie jest prezent?
Anna i babuszka jednak, zamiast się cieszyć, że znowu widzą najszlachetniejszego i najmądrzejszego kota na świecie, w ogóle nie zwracają na mnie uwagi. Ostro się kłócą. I to po rosyjsku. Bo to jest język ojczysty Anny i babuszki. Sprzeczają się zawsze po rosyjsku.
Mnie jest wszystko jedno, w jakim języku odbywa się sprzeczka, bo od czasu, kiedy zamieniliśmy się z Darią ciałami, świetnie rozumiem rosyjski. Szybko się więc orientuję, o co chodzi. To zdumiewające, ale chyba znowu o tę okropną Beatę! Serio? Przecież ani Anna, ani babuszka nie musiały znosić jej wokalnych popisów!
Zaciekawiony nastawiam uszu i dowiaduję się, że najwyraźniej Beata zostawiła na naszej automatycznej sekretarce jakąś irytującą wiadomość, w której nazwała Annę „sprzątaczką”. Ona się tym strasznie denerwuje, co z kolei denerwuje babuszkę. Babuszka uważa, że wszystkiemu winien jest Stanisław. I w tym miejscu Anna przyznaje jej rację. Też ma wrażenie, że Stanisław w pewnym sensie jest winien. Ale czemu, nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc: Halo! Choć znam rosyjski, nie rozumiem z tego ani słowa. W czym problem?
Właściwie Stanisław i Anna świetnie się dogadują. To mało powiedziane. Prawda jest taka, że tych dwoje to zakochana para. Zawsze się lubili. Ale kilka tygodni temu Stanisław w pięknym stylu oswobodził Annę z macek jej dawnego faceta, Jurija, i nawet całkiem na serio się z nim pobił, choć raczej nie jest z niego typ skory do bitki. Po wszystkim Anna nie tylko mu podziękowała, lecz także powiedziała, że jest jej bohaterem. No a potem Stanisław ją pocałował. W usta! Na początku trudno mi było w ogóle w to uwierzyć, bo mój Stanisław jest raczej powściągliwym człowiekiem. Od kiedy jednak odważył się zrobić to po raz pierwszy, ciągle to powtarza. Co nie znaczy, że całuje różne kobiety! Tylko i wyłącznie Annę. A to, według mojej skromnej wiedzy na temat miłości między ludźmi, nieomylnie oznacza, że ci dwoje są teraz parą. Przemawia za tym również wiele innych sygnałów. Chodzą sami na spacery, nawet babuszce nie wolno z nimi iść. Poza tym Stanisław nie mówi do Anny tylko po imieniu, lecz czasem także wróbelku. Widziałem to w telewizji: kiedy ludzie się lubią, mówią do siebie tak jak do różnych małych zwierzątek, czyli właśnie: wróbelku, myszko czy króliczku (kiedy się przestają lubić, zwierzaki dorastają i wtedy jest: „głupia krowa” albo „stary osioł”). No i wreszcie głos Anny, gdy rozmawia ze Stanisławem, ma w sobie często