„W przeciwieństwie do waszej trójki, włóczykije“ – dorzucam w myślach. Nie będą mnie trzy koty, które całe dnie spędzają bez ludzi na podwórzu, uczyć, jak kombinują istoty dwunożne i jak obchodzą święta! Mnie, szlachetnego Winstona Churchilla, znawcę ludzi par excellence. Mnie, kota, który w pewnym sensie urodził się na rozświetlonej promieniami słońca kanapie! Mnie, stworzenia, które mieszka u prawdziwego profesora fizyki! Phi!
– Dobra, powiem krótko – ciągnie Odetta tym swoim przemądrzałym tonem. – Gwiazdka to inaczej Boże Narodzenie i ludzie świętują narodziny Zbawiciela.
Że co? Urodziny? Nie, nie, to przecież bez sensu. Na urodziny jest tort śmietankowy z marcepanem i całym mnóstwem świeczek. A ludzie śpiewają hepi berzdej, a nie jakieś tam Wśród nocnej ciszy. I niech mi ktoś w ogóle powie, kto to taki ten Zbawiciel?
– Odetto, gdyby Gwiazdka faktycznie była jakąś urodzinową imprezą, na pewno bym się zorientował – odpowiadam zdecydowanym tonem. – Znam się na tym. W końcu profesor Grad co roku obchodzi urodziny. I one wyglądają zupełnie inaczej niż Gwiazdka. A poza tym nie znam nikogo, kto nosiłby nazwisko Zbawiciel. Jeszcze nigdy nikt taki u nas nie był. Czemu więc mielibyśmy obchodzić jego urodziny?
Karmelek przekrzywia głowę.
– Chwilunia! Coś mi się wydaje, że kiedyś o tym gościu słyszałem. Czy on czasem nie jest kimś w rodzaju superbohatera?
– Coś koło tego – przytakuje Odetta. – Zbawiciel jest kimś, kto uratował świat. Ludzie wierzą, że jest synem Bożym. No i że urodził się właśnie na Gwiazdkę. I dlatego ją obchodzą.
– Aha, to o niego ci chodzi! – wyrzuca z siebie Spajk. – No przecież to ten sam, którego nazywają Jezusem Chrystusem. To on się urodził na Gwiazdkę?
– Właśnie tak – potwierdza Odetta. – I taki jest prawdziwy powód obchodzenia Gwiazdki. Nie światełka, nie jedzenie, tylko narodziny Jezusa Chrystusa. To właśnie świętują wszyscy ludzie.
Muszę przyznać, że coś mi zaczyna świtać w głowie. Jezus. Kiedyś już o nim słyszałem. Siostra Stanisława, ta pastorka, od czasu do czasu o nim opowiada. Zdaje się, że to całkiem fajny gość. W każdym razie dla niej jest bardzo ważny.
– Nie, nie wszyscy. – Spajk nie zgadza się z Odettą. – W każdym razie Ramona nie. I ona nie wierzy w tę całą historię z Jezusem. Szczerze mówiąc, dość mocno ją to wszystko wkurza. Ostatnio do naszych drzwi zapukała jakaś dwójka ludzi i chcieli z nią pogadać o tym gościu. I o jednej takiej książce, która nazywa się Biblia i w której podobno to wszystko jest napisane, o Jezusie i o Bogu. No to im nieźle nawrzucała. Że to wszystko są bzdury i że ma w nosie, czy ludzie modlą się do Boga, Allaha czy Buddy. Bo i tak żaden z nich nie istnieje. I żeby już nigdy, przenigdy do niej nie przychodzili. Tak właśnie było.
– Dobra, dobra, Spajk, nie wszyscy ludzie wierzą w Jezusa – mówi Odetta pojednawczo. – Ale ci, którzy wierzą, świętują jego narodziny właśnie na Gwiazdkę. Na pamiątkę tego wydarzenia śpiewają różne pieśni i obdarowują się prezentami. Tak wyrażają swoją radość. I to nie ma nic wspólnego z plagą głodu. – Odetta rzuca krótkie spojrzenie w moją stronę. – Sorry, Winston, stary kocurze domowy – dodaje. – Chyba jednak jeszcze nie wiesz wszystkiego o ludziach.
Spajk i Karmelek aż się trzęsą ze śmiechu, a ja czuję się jak ostatni głupek. Czy mówiłem kiedyś, że lubię inteligentne kobiety? Zmieniam zdanie: inteligentne kobiety są gorsze od zarazy.
Gdy wracam do domu, okazuje się, że Beata szczęśliwie odjechała już wraz ze swoim majdanem, siostra Stanisława i jej rodzina razem z matką też się właśnie pożegnali i w naszym pięknym mieszkaniu znowu zagościł błogi spokój.
W kiepskim nastroju przemykam do salonu. Zamierzam położyć się na kanapie i nie ruszać stamtąd do końca dnia. A może do końca roku. Albo już w ogóle nigdy. Ciekawe, czy ktoś przyniesie mi coś do jedzenia, jeśli nie ruszę się z kanapy? Nawet jeśli nie, trudno. Jedzenie nie jest dla mnie takie ważne. Nie aż tak bardzo. W gruncie rzeczy mógłbym bez jedzenia wytrzymać wiele dni. Nie mam pojęcia, dlaczego Odetta uważa, że prawie cały czas myślę tylko o żarciu. To jest po prostu chamstwo!
W rzeczywistości większość czasu zajmuje mi wyjaśnianie, wraz z moją przyjaciółką Darią, różnych tajemniczych przestępstw. Kiedyś na przykład pokrzyżowaliśmy plany szajce rabującej sejfy. I pomogliśmy wpakować za kraty porywacza dzieci. A pewnego razu Daria i ja… Ojej! Co się tam tak tłucze? W drodze na kanapę mijam na wpół otwarte drzwi do kuchni i słyszę dźwięk, który do złudzenia przypomina brzęk zbieranych ze stołu talerzy.
Hmm, a może zostało troszkę tego czegoś pysznego, co się nazywa vitello tonnato i co jeszcze przed chwilą stało na świątecznym stole? Chętnie bym spróbował, jak smakuje. Pachniało naprawdę wybornie, gdy Stanisław wyjmował to z torby po powrocie z delikatesów. Niestety, najpierw było zapakowane, a potem profesor wyłożył wszystko na duży talerz i postawił na stół. Stamtąd oczywiście niczego nie mogłem zwędzić, bo przy stole siedziała w komplecie rodzina Stanisława. Ale może teraz będę miał więcej szczęścia i znajdę jeszcze coś w kuchni?
Truchtem przebiegam przez kuchenne drzwi. Na pewno Stanisław coś mi rzuci, jeśli grzecznie go poproszę. Zawsze jest bardzo szczodry, a w przeciwieństwie do babuszki czy Anny nie uważa, by jego kocur był zbyt gruby.
Ale nogi stojące przy zlewozmywaku wcale nie należą do Stanisława, tylko do Darii. Miau, miau, hurra! Moja przyjaciółka nareszcie wróciła! Jednym susem ląduję na blacie tuż obok niej.
– Hejka, Winston – wita się ze mną Daria. – A gdzieś ty się podziewał? Bratanice i siostrzeńcy Stanisława wszędzie cię szukali! Jak wróciłam, był straszny ryk, bo chcieli się z tobą pobawić, a nigdzie nie mogli cię znaleźć.
Nie mam co do tego wątpliwości. Szczególnie te rozpuszczone bachory od tej głupiej Beaty to istni dręczyciele kotów i na pewno byli rozczarowani, że ich ulubiona ofiara – czyli ja – tak szybko im uciekła. Ocieram się o ramię Darii i zaczynam mruczeć.
– Okay, kolego – Daria się śmieje. – Czego chcesz? – Głaszcze mnie po głowie. – Nie, nic nie mów. Czytam w twoich myślach. – Daria chwyta talerz, który zdążyła już postawić koło zlewozmywaka i podsuwa mi pod nos. – Czy to jest to, czego szukasz?
Obwąchuję go pospiesznie. Super, Daria rzeczywiście zostawiła mi vitello tonnato! Robię mały krok do przodu i zaczynam oblizywać talerz. Pychota! Smakuje troszkę jak ryba, a troszkę jak delikatne mięsko, innymi słowy: jakby ktoś to przyrządził specjalnie dla mnie!
– Ależ ci to smakuje, kiciuś – mówi Daria. – Ale co się dziwić? Vitello tonnato to cielęcina z sosem z tuńczyka, czyli dokładnie to, co tygrysy lubią najbardziej. Naprawdę miałeś szczęście, że goście trochę zostawili.
Mruczę i wylizuję talerz do czysta. Ciekawe, czy znalazłaby się gdzieś dla mnie jeszcze jedna porcja? Zaciekawiony zaglądam do zlewozmywaka. Niestety: pusto! Od mruczenia przechodzę do miauczenia. I to żałosnego. Chcę jeszcze!
Daria ze współczuciem kręci głową.
– Przykro mi, Winstonie. Skończyło się!
Zeskakuję z blatu i zaczynam krążyć po kuchni. Coś gdzieś musiało zostać z tej wykwintnej uczty! Z nosem tuż przy ziemi obwąchuję każdy kąt i każdy zakamarek w poszukiwaniu resztek jedzenia.
Daria obserwuje mnie z rozbawieniem.
– Winstonie,