Daria bierze mnie na ręce i z powagą patrzy mi w oczy.
– Winstonie, dowiedziałam się właśnie, że ktoś, kto nienawidzi kotów, rozrzuca w naszej dzielnicy zatrute jedzenie. Wygląda to jak kawałki pysznej kiełbasy albo nawet sardynki w oleju. Ale koty, a także psy, które to zjadły, omal nie umarły! Bo w tym jedzeniu jest trutka na szczury! Jesteś w stanie w to uwierzyć? Opowiedziała mi o tym pani Bonikiewicz z kiosku z gazetami koło szkoły. Jej biedna kotka Mizia wylądowała w klinice dla zwierząt i ledwie uszła z życiem. Bądź więc ostrożny i ostrzeż swoich przyjaciół. Nie jedzcie niczego, co znajdziecie, ani niczego, co wam da ktoś obcy, nawet gdyby się wydawało bardzo pyszne. To może być śmiertelnie niebezpieczne!
Śmiertelnie niebezpieczne? Zatrute jedzenie? Tu, u nas, w pobliżu? Na kocie świętości, to straszne! To bardzo zła wiadomość dla wszystkich kotów w naszej dzielnicy. W końcu mnie też się zdarzyło parę razy znaleźć jakieś pyszności na podwórku. Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się stać! Jest jednak pewien konkretny kocur, którego muszę natychmiast ostrzec – Spajk! I to bez ociągania!
– No więc, mój kochany, proszę nie jeść nic poza domem, zrozumiano? – powtarza Daria. Sprawia wrażenie naprawdę zatroskanej.
– Lepiej dam ci teraz jeszcze trochę drobiowej wątróbki, dobrze?
No cóż, w sumie z tym ostrzeżeniem Spajka mogę poczekać do jutra. Dziś wieczorem już na pewno gdzieś się położył i kima. Ale jutro to będzie pierwsza rzecz, którą zrobię: zejdę na podwórko i przekażę wszystkim kotom tę straszną nowinę.
Po zjedzeniu przygotowanej przez Darię porcji drobiowych wątróbek przez cały wieczór już tylko wyleguję się na kanapie, głaskany na przemian przez moją przyjaciółkę i przez Stanisława. W nocy jednak śpię bardzo niespokojnie. Śnią mi się całe góry zatrutych sardynek w oleju. W tle tych strasznych obrazów rozbrzmiewa okropny koncert na dwa flety. Niespokojnie przewracam się z boku na bok w moim koszyczku. Śni mi się, że sam nażarłem się trucizny i że teraz dręczy mnie straszliwy ból brzucha. To niewiarygodne, jak bardzo jest realny. Żołądek zaczyna mi się spazmatycznie kurczyć. W całym brzuchu czuję jakby ukłucia tysiąca drobnych igieł. Udręczony otwieram oczy i próbuję wyzwolić się z tego koszmaru. Ale ból nie mija. Otrząsam się i nasłuchuję sygnałów mojego własnego ciała. To są fakty. Naprawdę straszliwie boli mnie brzuch!
O kołdrach i termoforach. I o dzieciach, które siedzą przed szkołą
Daria nie lubi spać w zupełnych ciemnościach, dlatego zawsze zostawia drzwi do swojego pokoju lekko uchylone. Przekradam się przez nie i podchodzę z trudem do jej łóżka. Jestem za słaby na to, żeby wskoczyć. W moim brzuchu gotuje się tymczasem jak w garnku z rosołem, który ktoś zapomniał ściągnąć z kuchenki.
Miauczę żałośnie, w nadziei że obudzę Darię. Jeśli ktoś miałby się zorientować, że zostałem otruty przez jakiegoś podłego złoczyńcę, to tylko Daria. Bo przecież moja przyjaciółka wie, że w okolicy grasuje jakiś zbir, który czyha na życie niewinnych kotków. Na razie jednak Daria mocno śpi i nie słyszy, jak bardzo cierpi jej ukochany Winston. Miauczę głośniej, ale ciągle nie ma żadnej reakcji. O rany, ależ boli! Co ja mam zrobić? Koniecznie potrzebuję kogoś, kto wymasuje mój bolący brzuszek i tym kimś ma być Daria!
Może jakoś uda mi się wskoczyć na łóżko? Przysiadam i spoglądam w górę. Hmmm. W normalnej sytuacji to żaden problem, ale w moim aktualnym stanie… wykluczone! W tym momencie przychodzi mi do głowy pomysł, związany z pewną charakterystyczną cechą istot dwunożnych. One nie mają futra. A jedną z wielu przykrych konsekwencji nieposiadania futra jest to, że bez przykrycia istoty dwunożne marzną w czasie snu. I najczęściej wtedy się budzą. Bardzo dobrze o tym wiem, ponieważ Stanisław nie znosi, kiedy – bardzo, ale to bardzo rzadko – dołączam do niego, gdy drzemie na kanapie. Jeśli wtedy zupełnie przypadkowo podciągnę do góry koc, żeby się usadowić w bardzo przytulnym miejscu w jego nogach, najczęściej po krótkim czasie się budzi i jest na mnie zły. Bo mu stopy marzną. No cóż, ludzie to tacy wrażliwcy! I w ogóle, człowiek z wielu względów nie przeżyłby w przyrodzie nawet dwóch dni. Ale to już zupełnie inny temat.
Najważniejszy jest teraz mój pomysł: wysuwam pazury i sięgam łapą do zwisającego z łóżka rogu kołdry, a potem ostrożnie pociągam ją w swoją stronę. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, kołdra opada i po chwili cała już leży na podłodze. Udało się! Teraz tylko muszę poczekać.
Nie trwa to zbyt długo, bo nie zdążam nawet policzyć do dziesięciu (a potrafię to zrobić, możecie mi wierzyć!). Słyszę, jak Daria wzdycha. Niespokojnie kręci się w łóżku, a potem siada i zapala lampkę nocną. Rozgląda się przez chwilę i wreszcie mnie dostrzega.
– Winstonie, czy to ty zwędziłeś mi kołdrę? Co to ma znaczyć? Jest grudzień, zimno mi!
Najchętniej odpowiedziałbym jej coś w rodzaju: „Sama jesteś sobie winna! Dlaczego nie masz futra?”. Ale ponieważ nie umiem mówić, a ból brzucha, który odczuwam, przeszkadza mi w tej chwili znacznie bardziej niż brak futra u Darii, ograniczam się do żałosnego pomiaukiwania.
Daria natychmiast wyskakuje z łóżka i przyklęka obok mnie.
– Biedaku, co się z tobą dzieje? Strasznie żałośnie miauczysz!
Miauczenie chyba przechodzi w kwilenie, gdy przewracam się na bok i zwijam z bólu. Daria ostrożnie przesuwa jedną dłonią po moim grzbiecie, a drugą po brzuszku. Auć! Wzdrygam się i nieruchomieję. Daria bardzo delikatnie bierze mnie na ręce i kładzie do łóżka.
– Nie podobasz mi się, Winstonie! Masz strasznie twardy brzuszek! Co ci jest?
Gdybym to ja wiedział! Mogę tylko mieć nadzieję, że nie zostałem otruty przez tego podłego człowieka, który nienawidzi kotów i że nie wybiła właśnie moja ostatnia kocia godzina. Nie przypominam sobie wprawdzie, żebym ostatnio zjadł coś, co leżało na ulicy, ale całkowicie nie mogę tego wykluczyć. Jeśli chodzi o różne pyszności, to ich pochłanianie naprawdę nie zależy ode mnie. Mogło się zdarzyć, że idąc gdzieś, zupełnie przypadkiem chapnąłem coś smakowitego. Teraz podnoszę głowę i próbuję spojrzeć Darii prosto w oczy, licząc na to, że zrozumie, jak paskudnie się czuję w tej chwili. Od czasu, gdy przypadkiem zamieniliśmy się ciałami, całkiem nieźle potrafimy czytać w swoich myślach. Nie tak dobrze, jak wtedy, gdy ja miałem ciało Darii, a Daria moje, ale jednak. Jesteśmy z Darią sobie tak bliscy, że jedno z nas zawsze szybko się orientuje, jaki problem trapi to drugie.
– Zostałeś może otruty? Przez tego podłego człowieka, który nienawidzi kotów?
I co ja przed chwilą powiedziałem? Porozumienie między mną a Darią w dalszym ciągu super działa! Daria delikatnie głaszcze mnie po głowie. Na pewno zaraz wpadnie na pomysł, jak można mi pomóc.
– No cóż, jeśli aż tak źle się czujesz, musimy natychmiast jechać do weterynarza. To znaczy, o tej godzinie, na ostry dyżur weterynaryjny. Może będą ci mogli zrobić płukanie żołądka albo coś w tym stylu. Mama pojechała do cioci i jeszcze nie wróciła, więc obudzę profesora. Tylko muszę się szybko ubrać.
Halo! Stop, stop! Weterynarz? Płukanie żołądka? Myślałem raczej o masażu brzuszka, zakopaniu się pod kołdrą w łóżku Darii i czekaniu, aż zrobi mi się lepiej. Z przerażenia przestaję piszczeć i mocno przytulam