Alfred odszedł na emeryturę dwa miesiące przed sześćdziesiątymi piątymi urodzinami. Rozparty w swoim nowym niebieskim fotelu właśnie oglądał „Good Morning America”, kiedy Mark Jamborets, emerytowany radca prawny Midpaca, zadzwonił z wiadomością, że szeryf z New Chartres w stanie Kansas został aresztowany pod zarzutem postrzelenia pracownika Orfic Midland.
– Szeryf nazywa się Bryce Halstrom. Odebrał zgłoszenie, że jakaś łobuzeria niszczy linie sygnałowe Midpaca. Pojechał na tor i zastał tam trzech cwaniaków zrywających przewody, rozbijających skrzynki sygnałowe, demontujących wszystko, co miedziane. Zanim zdołali go przekonać, że pracują dla Midpaca, jeden z nich dostał kulkę w biodro. Mieli dostarczać miedziany złom po sześćdziesiąt centów za funt.
– Ale przecież tam wszystko było prawie nowe – zdziwił się Alfred. – Cała linia do New Chartres była modernizowana nie dalej jak trzy lata temu.
– Wrothowie demolują wszystko z wyjątkiem najbardziej dochodowych linii dalekobieżnych. Całe odgałęzienie do Glendory trafiło już na złom! Sądzisz, że the Atchison, Topeka weszliby w to?
– Hmm… – mruknął Alfred.
– To wynaturzona moralność baptystyczna – ciągnął Jamborets. – Wrothowie nie mogą znieść, że nie kierowaliśmy się tylko i wyłącznie drapieżną chęcią zysku. Oni najzwyczajniej w świecie boją się tego, czego nie rozumieją, i stosują taktykę spalonej ziemi. Zamykać siedzibę firmy w St. Jude? Kiedy jesteśmy dwa razy więksi od Arkansas Southern? Po prostu chcieli ukarać St. Jude za to, że tu właśnie założyliśmy kwaterę główną, a równocześnie Creel karze miasteczka takie jak New Chartres za to, że były miastami Midpaca. Tamtych też postanowili zrównać z ziemią.
– Hmm… – powtórzył Alfred, spoglądając na swój niebieski fotel i rozważając w duchu jego zalety jako miejsca do ucinania drzemek. – Mnie to już na szczęście nie dotyczy.
Ale przez minione trzydzieści lat życia starał się ze wszystkich sił umacniać pozycję Midland Pacific, więc Jamborets co jakiś czas dzwonił do niego i informował o kolejnych oburzających wydarzeniach. W krótkim czasie przestały funkcjonować niemal wszystkie odgałęzienia Midpaca w zachodnim sektorze. Fenton Creel zadowalał się paraliżowaniem systemu sygnalizacyjnego, niszcząc skrzynki przekaźnikowe i demontując przewody. Pięć lat po przejęciu firmy tory były w nienaruszonym stanie i teoretycznie nadawały się do użytku, ale przestał istnieć układ nerwowy, bez którego nie mogły funkcjonować.
– A teraz zaczynam się niepokoić o nasze ubezpieczenie zdrowotne – ciągnęła Enid. – Orfic Midland postanowiło, że od kwietnia wszyscy starzy pracownicy Midpaca przechodzą na system kontraktowy. Muszę szybko znaleźć jakąś kasę chorych, która podpisała kontrakty przynajmniej z częścią naszych lekarzy. Dostaję pocztą dziesiątki prospektów, każdy zachwala co innego, a najważniejsze informacje wydrukowane są drobnym drukiem. Nie wiem, czy sobie z tym poradzę.
– Na jakich zasadach pracuje Hedgpeth? – zapytała pospiesznie Denise, jakby starała się uprzedzić prośbę o pomoc.
– Za starych pacjentów, takich jak ojciec, dostaje refundację z ubezpieczalni, ale i on podpisał umowę na wyłączność z Deanem Driblettem. Opowiadałam ci chyba o przyjęciu w tym nowym, wspaniałym domu Deana? Dean i Trish to naprawdę wyjątkowo mili młodzi ludzie, ale wyobraź sobie, Denise, że zadzwoniłam do jego firmy w ubiegłym roku, po tym jak ojciec upadł na kosiarkę, i wiesz, ile sobie zażyczyli za koszenie naszego małego trawnika? Pięćdziesiąt pięć dolarów tygodniowo! Nie mam nic przeciwko temu, żeby młodzi ludzie szybko się dorabiali i ogromnie się cieszę z sukcesów Deana, i z tego, że zabrał Honey do Paryża, ale pięćdziesiąt pięć dolarów? Wyobrażasz sobie coś takiego?
Denise skończyła rwać sałatę i sięgnęła po oliwę.
– Ile by kosztowało, gdybyście chcieli zostać przy refundacji?
– Kilkaset dolarów miesięcznie dodatkowo. Wszyscy nasi znajomi zostali przy tym systemie, ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy będzie nas na to stać. Ojciec inwestował bardzo ostrożnie, z trudem udaje nam się coś odłożyć na sytuacje awaryjne. Muszę ci się przyznać, że ogromnie mnie to niepokoi. A skoro o tym mowa… – Enid zniżyła głos. – Chciałam poprosić cię o radę, bo wygląda na to, że jeden ze starych patentów ojca wreszcie może dać jakieś zyski. – Zajrzała do pokoju. – Wszystko w porządku, Al? – zapytała głośno.
Właśnie niósł do ust drugą kanapkę, w kształcie małego samochodzika. Trzymał ją tak mocno i z takim skupieniem, jakby była małym żywym zwierzątkiem, gotowym skorzystać z najkrótszej chwili jego nieuwagi i rzucić się do ucieczki. Skinął głową, nie odwracając wzroku.
Enid wycofała się z powrotem do kuchni.
– Nareszcie ma szansę coś na tym zarobić, ale w ogóle nie jest zainteresowany. W zeszłym miesiącu Gary rozmawiał z nim przez telefon i próbował go namówić, żeby był odrobinę bardziej agresywny, ale nic z tego nie wyszło.
Denise zesztywniała.
– Czego chciał Gary?
– Tak jak mówię: żeby był bardziej agresywny. Zaraz pokażę ci list.
– Mamo, to są patenty taty. Może z nimi robić, co zechce.
Enid w głębi duszy miała nadzieję, że koperta na dnie jej torebki zawiera zaginiony polecony list z Axon Corporation. Zdarzało się już wielokrotnie, iż zagubione przedmioty w cudowny sposób odnajdywały się właśnie w torebce albo gdzieś w domu. Niestety, okazało się, że to pierwszy list, który nigdy nie zaginął.
– Przeczytaj i sama powiedz, czy Gary nie ma racji.
Denise odstawiła pieprzniczkę i wzięła list do ręki. Enid zaglądała jej przez ramię, żeby się upewnić, że jest w nim to, co zapamiętała.
Szanowny doktorze Lambert,
W imieniu Axon Corporation, 24 East Industrial Serpentine, Schwenksville, Pensylwania, proponuję Panu jednorazowe honorarium w wysokości pięciu tysięcy dolarów w zamian za przekazanie pełni praw do patentu zarejestrowanego w Urzędzie Patentowym Stanów Zjednoczonych pod numerem 4934417 (TERAPEUTYCZNA ELEKTROPOLIMERYZACJA ŻELU