świątecznych rozwiązał dosłownie ostatniego dnia, w wielkim pośpiechu zgarniając z półek resztki po książkowych wyprzedażach, owijając je aluminiową folią i obwiązując czerwoną wstążką, starając się równocześnie nie myśleć o tym, jak jego dziewięcioletni siostrzeniec Caleb zareaguje na oksfordzkie, opatrzone niezliczonymi przypisami wydanie
Ivanhoe, które kwalifikowało się na prezent głównie ze względu na to, że wciąż jeszcze było opakowane plastikową folią. Narożniki książki natychmiast przebiły folię, a druga jej warstwa, którą usiłował zasłonić ubytki, nie chciała przylegać do pierwszej, w związku z czym musiał się ratować nalepkami Narodowego Stowarzyszenia na rzecz Prawa do Aborcji, których pokaźny zapas otrzymał razem z nową deklaracją członkowską. Końcowy rezultat jego poczynań był tak żałosny, dziecinny i odstręczający, i tak wyraźnie świadczył o mentalnym rozchwianiu autora, że po prostu wrzucił wszystkie prezenty do wielkiego kartonowego pudła po grejpfrutach, żeby tylko na nie nie patrzeć, po czym wysłał pudło pocztą kurierską na domowy adres Gary’ego w Filadelfii. Poczuł się tak, jakby zrobił gigantyczną kupę, i bez względu na to, jak bardzo była paskudna i cuchnąca, przynajmniej miał z tym spokój i wiedział, że nieprędko znów znajdzie się w takiej sytuacji. Jednak zaledwie trzy dni później, po powrocie z dwunastogodzinnej świątecznej imprezy w Dunkin’ Donuts w Norwalk, stanął wobec konieczności otwarcia bożonarodzeniowych paczek od rodziny: dwóch z St. Jude, wyściełanej grubej koperty od Denise i sporego pudełka od Gary’ego. Postanowił wkopać je na górę po schodach i otworzyć w łóżku. Okazało się to trudniejsze, niż przypuszczał, ponieważ podłużne pakunki nie wykazywały najmniejszej ochoty toczyć się pod górę, tylko co chwila utykały gdzieś po drodze, a wyściełana koperta razem z zawartością była zbyt lekka, w związku z czym pojawiły się poważne problemy z nadaniem jej właściwej prędkości. Jednak po nadzwyczajnie frustrujących i demoralizujących świętach – nagrał Melissie prośbę o to, żeby oddzwoniła pod numer automatu telefonicznego w Dunkin’ Donuts albo, jeszcze lepiej, przyjechała, przerywając na parę godzin pobyt u rodziców w pobliskim Westport, aż wreszcie około północy pogodził się z faktem, że Melissa nie oddzwoni ani tym bardziej nie zjawi się osobiście – był po prostu fizycznie niezdolny zarówno do złamania ustalonych przez siebie reguł gry, jak i do jej przerwania przed osiągnięciem wyznaczonego celu. Owe reguły dopuszczały wyłącznie naprawdę silne kopnięcia (szczególnie zabraniały natomiast wsuwania stopy pod wyściełaną kopertę i przenoszenia jej o stopień lub dwa w górę), w związku z czym kopał i kopał coraz mocniej, aż wreszcie przesyłka od Denise rozdarła się na całej długości, obsypując schody makulaturowym przemielonym farszem z wnętrza swojej podwójnej powłoki, on zaś zdołał uchwycić ją palcami stopy i posłać wysokim łukiem daleko i wysoko przed siebie, tak że wylądowała na przedostatnim stopniu. Niestety, wyglądało na to, że utknęła tam na dobre, chociaż zaciekle kopał, deptał i miażdżył ją stopami. Ze środka wyłoniła się plątanina zielonego jedwabiu i czerwonego papieru. Zniecierpliwiony jednak złamał zasady, wrzucił stratowane szczątki przesyłki na podest, dokopał je do łóżka, a następnie wrócił na parter po resztę paczek. Te także udało mu się niemal całkowicie zniszczyć, zanim dopracował się metody polegającej na zrzucaniu ich ze stopnia i częstowaniu kopniakiem w locie, dzięki czemu błyskawicznie docierały na piętro. Paczka od Gary’ego eksplodowała podczas lotu, posypały się z niej styropianowe kulki, na koniec zaś wypadła owinięta w bąbelkową folię butelka i potoczyła się po stopniach. Było to drogie kalifornijskie porto. Chip zaniósł je do łóżka, otworzył, a następnie opróżnił w tempie jednego dużego łyka na jeden prezent. Od matki, która najwyraźniej wciąż uważała, że jej syn wiesza w święta skarpetę na kominku, dostał pudełko z napisem „Wypełniacz do skarpet”. Zawierało kilka oddzielnie zawiniętych przedmiotów: opakowanie cukierków przeciwkaszlowych, oprawioną w metalową ramkę jego fotografię ze szkoły podstawowej, miniaturowe buteleczki z szamponem, odżywką i żelem pod prysznic z hotelu w Hongkongu, w którym Enid i Alfred zatrzymali się przed jedenastu laty podczas podróży do Chin, oraz dwa rzeźbione drewniane elfy z przesadnie szerokimi uśmiechami i sterczącymi z czaszek żyłkami, żeby można było powiesić je na choince. Pod hipotetyczną choinkę miała trafić zawartość drugiej, większej paczki, zawiniętej w świąteczny papier w mikołaje: parowar do szparagów, trzy pary białych gatek, gigantyczna cukrowa laska i dwa jaśki. Od Gary’ego i jego żony Chip otrzymał oprócz wina miniaturową pompkę służącą do wysysania powietrza z napoczętych butelek, aby uchronić resztkę wina przed szybkim skwaśnieniem – doskonałe rozwiązanie problemu, który Chipa zupełnie nie dotyczył, bo chociaż wysilał pamięć, nie potrafił sobie przypomnieć sytuacji, kiedy w jakiejś butelce znajdującej się w zasięgu jego ręki pozostała na dłużej resztka wina. Od Denise, której ofiarował
Wybór listów André Gide’a, usunąwszy uprzednio z okładki naklejkę świadczącą o tym, że zapłacił jednego dolara za ten wyjątkowo nudny i nieudany przekład, dostał piękną zieloną jedwabną koszulę, od ojca natomiast czek na sto dolarów z dołączoną odręczną notatką, w której Alfred zalecał mu, żeby kupił sobie coś wedle uznania.
Z wyjątkiem koszuli, którą nosił, czeku, który zrealizował, oraz porto, które od razu wypił w łóżku, prezenty od rodziny wciąż walały się na podłodze sypialni. Strzępy z wyściółki koperty od Denise dotarły aż do kuchni, gdzie zmieszane z wodą kapiącą ze zlewozmywaka utworzyły błoto, które następnie rozniósł po całym mieszkaniu. Styropianowe kulki przeciągi poupychały po kątach.
Na środkowym zachodzie dochodziła właśnie dwudziesta druga trzydzieści.
Cześć, tato. Wszystkiego najlepszego z okazji siedemdziesiątych piątych urodzin. U mnie wszystko w porządku, a co u was?
Chip czuł, że bez jakiegoś energetyzującego bodźca nie będzie w stanie sięgnąć po telefon, ale nie miał pojęcia, co mogłoby funkcję tego bodźca pełnić. Telewizja od jakiegoś czasu tak bardzo go stresowała, że palił papierosy nawet w trakcie kreskówek, w związku z czym jego płuca zamieniły się w jedno wielkie ognisko dokuczliwego bólu. Z domu znikły wszystkie zapasy alkoholu, łącznie z aromatami do ciast i syropem przeciwkaszlowym, a po ekscesach z kanapą jego endorfiny wycofały się do najodleglejszych zakamarków mózgu, tak wyczerpane reżimem, któremu poddawał je przez minione pięć tygodni, że nic ani nikt, może z wyjątkiem Melissy we własnej osobie, nie zdołałoby ich stamtąd wywabić. Rozpaczliwie potrzebował elektryzującego impulsu, lecz dysponował tylko egzemplarzem „New York Timesa” z ubiegłego miesiąca, a miał wrażenie, że jak na jeden dzień podkreślił już wystarczająco dużo wielkich „M” i więcej po prostu nie da rady.
Dokładnie zbadał zawartość ustawionych na stole butelek, lecz zyskał tylko całkowitą pewność, że istotnie nie ma w nich żadnych, choćby najmniejszych resztek. Za ostatnie 220 dolarów z karty kredytowej Visy kupił osiem butelek bardzo przyzwoitego fronsaca i w sobotni wieczór urządził ostatnie mobilizujące przyjęcie dla swoich zwolenników na wydziale. Kilka lat wcześniej, kiedy rada wydziału dramatu zwolniła młodą wykładowczynię nazwiskiem Cali Lopez (pod zarzutem sfałszowania dokumentów stwierdzających posiadanie przez nią stopnia naukowego), rozjuszeni studenci i młodsi wykładowcy zorganizowali gwałtowne protesty, zmuszając władze nie tylko do ponownego przyjęcia panny Lopez, lecz także do podpisania z nią stałego kontraktu. Co prawda Chip nie był ani lesbijką, ani Filipinką, jak Lopez, ale wykładał teorię feminizmu, mógł liczyć na stuprocentowe poparcie frakcji homoseksualnej, okraszał swoje wykłady cytatami z autorów spoza obszaru cywilizacji zachodniej, a to, co czynił w pokoju numer 23 w Comfort Valley Lodge, było w gruncie rzeczy zaledwie wprowadzaniem w życie teorii (na przykład mitu autorstwa i rezystorowanego konsumpcjonizmu transgresywnych relacji seksualnych), za których nauczanie mu płacono. Niestety, teorie te brzmiały cokolwiek nieprzekonująco, jeśli nie wygłaszał ich przed łatwo ulegającymi fascynacjom nastolatkami.