– Chcecie rosołu? – zapytała pewnego dnia Helena, gdy u Adeli siedzieli akurat jej przyjaciele: Franek, Jan, Rachela i Joachim. – Kurę dostałam od Weissów. Chudy będzie, bo dużo wody wlałam, ale pomyślałam, że zjecie z przyjemnością.
– Dawno nie jadłam rosołu. – Rachela rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w wielką wazę na stole.
– Kiedyś będziesz go gotować codziennie. Aż ci obrzydnie. – Joachim nalał Racheli pełen talerz.
Adela spojrzała na nich podejrzliwie.
– Czy ja o czymś nie wiem? – Uśmiechnęła się. – Czy my o czymś nie wiemy?
Franek i Jan nic z tego nie rozumieli.
– Nie mam pierścionka… Znaczy mam, ale jest za duży, za drogi, by go nosić teraz. Ale tak, Joachim mi się oświadczył.
– I nic nie mówicie?! To trzeba uczcić! – zawołała Adela.
– Czcimy przecież. – Rachela roześmiała się głośno. – Najlepszym rosołem pani Kotlińskiej.
– A zamierzacie się teraz pobrać? – zapytał poważnym tonem Franciszek.
– Nie. – Rachela pokręciła głową. – Po wojnie.
– Czyli już za chwilę – pogodnie stwierdziła pani Helena. – Adela twierdzi, że wojna się skończy, gdy zjemy wszystkie ziemniaki z piwnicy.
– To musimy je jeść bardzo szybko – parsknął Janek. – Gratulacje, kochani. Życzę wam szczęścia i długiego życia.
– I rosołu aż do znudzenia! – wykrzyknęła Adela.
– To zupełnie niemożliwe! – Rachela roześmiała się, po czym przytuliła się do niemieckiego munduru Joachima.
Nie spotkali się tamtego dnia tylko po to, by świętować zaręczyny. Joachim zasugerował, że jedynym rozwiązaniem, by móc zostać w Grudziądzu, a nie zostać wysłanym na front, jest praca w przemyśle, który był dla Niemców bardzo istotny.
– Mogę wam pomóc – zapewnił. – Pogadam z ojcem. Słyszałem, że jedynym wyjściem dla was, byście nie zostali wywiezieni na roboty do Niemiec, są znajomości. On je ma.
– Już z nim rozmawiasz? – zapytał Janek.
– Nie, ale w waszej sprawie pogadam – przyznał Joachim.
– Myślisz o czymś konkretnym? – Franek patrzył na przyjaciela badawczym wzrokiem.
– Herzfeld & Victorius albo w Unii, u Ventzkiego.
– Tam chyba jakieś wanny robią? – zdziwił się Franek.
– Nie myślicie chyba, że Niemcy w czasie wojny nadal będą w HV produkować wanny i piece? – Joachim pokręcił głową. – Na pewno niedługo zakłady będą podporządkowane potrzebom Wehrmachtu. Niemcy już nawet zmienili nazwę zakładu na Junker & Ruh Graudenz. Tak samo Unia – z pewnością produkcja maszyn rolniczych zostanie ograniczona albo i w ogóle zastąpiona na rzecz zaopatrzenia dla wojska.
– Poradzimy sobie tam? – zapytał niepewnie Jan.
– Wy? – Uśmiechnął się. – Wy sobie wszędzie poradzicie. Spadacie zawsze na cztery łapy!
Janek i Franciszek dostali pracę u Ventzkiego. Codziennie dojeżdżali do pracy tramwajem. Gdyby zamknąć oczy i wsłuchać się w stukot kół o szyny, można by sobie wyobrazić, że nic się nie zmieniło od czasu, gdy jechali do kina Gryf, beztrosko zastanawiając się, jaki film za chwilę będą tam oglądać.
W tramwaju zwykli ludzie, toczący swoją własną wojnę. By przetrwać, by mieć co do garnka włożyć i by zasypiać wieczorem w swoim domu, w towarzystwie tych samych osób, z którymi spędziło się poranek.
– A ja nie będę czekał na koniec wojny – powiedział nagle Franciszek.
– Z czym? – zapytał Janek.
– Ze ślubem.
– Nie boisz się?
– Boję się – przytaknął Franciszek. – Bardzo się boję i dlatego właśnie nie chcę czekać.
– Nie za bardzo rozumiem… – Janek zmrużył oczy.
– Co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że jutro masz wyjechać na front? A pojutrze umrzesz? Jak byś się zachował, wiedząc, że to ostatni dzień twojego w miarę normalnego życia?
Janek spoważniał.
– Nie wiem, co bym zrobił. Ale masz rację. Wiem, co ty powinieneś zrobić. Ja bym do niej biegł, choćby teraz.
– Smutny taki wojenny ślub, prawda? – zapytał cicho Franciszek.
– Po wojnie wyprawicie wesele. Prawdziwe wesele – rozmarzył się Janek. – Takie na sto osób.
Franek się roześmiał.
– Mnie na tym nie zależy, ale Adela pewnie by chciała. – Po chwili spojrzał na Janka. – Będziesz naszym świadkiem?
– Jasne. – Uśmiechnął się.
– I jeszcze jedno… Czy jakbym zginął na wojnie, zaopiekujesz się nią? Tak naprawdę? Postarasz się, by była szczęśliwa?
– Franek, co ty?! – Janek najwyraźniej nie chciał tego słuchać. – Będziemy się wszyscy bawić na waszym weselu. I Joachim z Rachelą, i ja. Nie mogę się doczekać. Wódka się będzie lała strumieniami. Albo piwo. Kupimy sobie sto butelek piwa z Browaru Kuntersztyn!
– Tylko potem rano nie wstaniemy.
– A kto by chciał wstawać? Będziemy balować kilka dni.
– Ale teraz poważnie, przyjacielu. Zaopiekujesz się nią, gdyby cokolwiek mi się stało?
5
Przyszłość była tak niepewna… Franciszek to wiedział. Nie miał brylantów, nie miał rodowych rubinów, jak Joachim. A może i miał, ale jego rodzice nie byli przychylni temu, że on chce się żenić.
– To nie czas, by kobiety były ci w głowie, synu! – krzyczał ojciec. – Nie dość, że wojna, to jeszcze za młody jesteś do żeniaczki!
– Cicho, Alojzy! – zganiła go matka.
– Co cicho? Uczyć się ma chłopak, maturę robić, na studia iść.
– Gdzie on teraz maturę zrobi, a tym bardziej na studia pójdzie? – Pani Stanisława skrzywiła się. – Wojna wszędzie.
– Może się zaraz skończy. – Pan Alojzy rozłożył ręce. – A on będzie z żoneczką wtedy baraszkował. Mało to dziewczyn? Baraszkuj sobie z wieloma, ale to nie czas na żeniaczkę!
– Alojzy! – Matka wydawała się oburzona.
– Nie mam racji? Chłopak dwadzieścia lat ma i już chce się żenić. Nie daj Boże