Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65661-28-9
Скачать книгу
spojrzał na mnie spode łba.

      – Nie wiedziałem, że pan też leci.

      – A co miałbym robić? Nie lubię wysyłać żołnierzy do boju, sam nie dzieląc ich losu. Dobrze o tym wiesz.

      – Mogę mówić szczerze, sir?

      – Tak.

      – Zwariował pan? – spytał Kwon swoim niskim głosem z wyraźną irytacją.

      Zaśmiałem się.

      – Niektórzy tak uważają.

      – Potrzebujemy dowódcy w cegle dowodzenia. Ktoś musi koordynować atak.

      Pokręciłem głową.

      – Nie ma czego koordynować. Nie ma ostrzału wspierającego desant ani dodatkowych okrętów. Nie będzie drugiej fali. Nie miałbym jak wydawać rozkazów dowódcom. Ktokolwiek zostanie, będzie jedynie obserwować i dostarczać danych z sensorów. To wszystko.

      – Nadal myślę, że pan zwariował.

      – Nadal masz rację. A ty chcesz lecieć ze mną?

      – Nie – odparł Kwon. – Ale i tak to zrobię. Przynajmniej gdy wysadzą pana w przestrzeń, przejmę dowodzenie.

      Uśmiechnąłem się.

      – Dla dobra Sił Gwiezdnych?

      – Owszem. Mogę jeszcze o coś spytać?

      – Proszę bardzo, kapitanie.

      – Jak wrócimy?

      Wpatrywałem się w niego. Otworzyłem usta, by powiedzieć, że makrosy nas odbiorą, ale powstrzymałem się. Nic nie wskazywało na to, że dowództwo makrosów zrobi cokolwiek, aby nas zabrać. Mieliśmy parametry misji. Mieliśmy zdobyć satelitę wroga. Ale nie wiedzieliśmy nic więcej o planach makrosów.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Mam nadzieję, że okręty makrosów zaparkują na orbicie tej planety i będziemy mogli do nich przylecieć.

      – Też mam taką nadzieję. Co do wroga, zabijamy ich wszystkich czy co?

      Sam nad tym myślałem.

      – Zabijemy tylu, ilu trzeba, aby się poddali.

      – Co, jeśli tego nie zrobią? Może zrobić się krwawo.

      – Wiem, ale każda pokonana siła w końcu…

      Kwon przerwał mi, co nie było w jego stylu.

      – Nie mają gdzie uciekać. Poddałby się pan obcym wojskom czy walczył do końca? Może nie znają pojęć kapitulacji ani litości.

      Stanowczo nie podobało mi się to, do czego zmierzał. Chciał wiedzieć, czy ma pozwolenie na wyrżnięcie całej populacji. Nie spotkaliśmy ich nawet, a planowaliśmy już rzeź. Cała ta rozmowa brzmiała surrealistycznie. Byliśmy przecież pierwszymi ludźmi w tym układzie gwiezdnym, a zostaniemy zapamiętani jako krwiożerczy najeźdźcy. Co to oznaczało dla naszej przyszłości? Czy będziemy znienawidzeni na wieki przez incydent, któremu dowodzę? Rozmasowałbym sobie kark, ale w pancerzu ledwie czułem nacisk rąk.

      – Musimy improwizować. Jeśli zginę, przejmujesz dowodzenie. Zrobisz, co uznasz za stosowne.

      Kwon nie wyglądał na zadowolonego z tych rozkazów. W pełni go rozumiałem. Poważne decyzje bywały bolesne. Nie istniał żaden wzorzec, którym moglibyśmy się teraz kierować. Mogliśmy zostać zmuszeni do zniszczenia istot zamieszkujących stację, aby przetrwać. Mogliśmy wszyscy zginąć w przestrzeni kosmicznej. Albo mogą przed nami uklęknąć i błagać o litość. Naprawdę nie wiedzieliśmy, czego oczekiwać, a ta niewiedza była niezmiernie trudna do zniesienia.

      – Słyszałem o pańskim planie co do makrosów – powiedział Kwon, szczerząc zęby.

      Spojrzałem na niego, marszcząc brwi. Przez sekundę myślałem, że żartuje. Znał mnie za dobrze i może wiedział, że nic nie mam w rękawie.

      – Zawsze ma pan plan – stwierdził. – Może nie zawsze skuteczny, ale zawsze ma pan jakąś sztuczkę w zanadrzu.

      Uśmiechnąłem się lekko i skinąłem głową. Zawsze coś miałem, każdy to potwierdzi. Żałowałem jedynie, że tym razem tak nie było. Pozwoliłem Kwonowi przygotować się do odlotu, a sam poszedłem w górę zakrzywiającej się przestrzeni ładowni. Moje buty nie brzęczały w zetknięciu z podłożem, jako że w próżni nie było powietrza, które przenosiłoby dźwięk. Słyszałem jedynie stłumione stuknięcia, przechodzące przez skafander do hełmu.

      Myślałem o okrętach makrosów. Większość trzymała się z daleka od nas i od satelitów. Wydawało się jasne, że mieli jakąś umowę z obcymi zamieszkującymi orbitalne habitaty. Zapewne zgodzili się nie przekraczać zasięgu broni stacji. To wyjaśniało, dlaczego dali im tyle swobody. Zgodnie z logiką makrosów my nie byliśmy jednak częścią tego równania. Nie należeliśmy do sił makrosów, więc jeśli wystrzelą nas w stronę stacji wroga i ją zajmiemy, nie pogwałcą umowy.

      Z taktycznego punktu widzenia oznaczało to, że okręty makrosów nie znajdą się zbyt blisko stacji w czasie bitwy. Nie udzielą nam wsparcia ogniowego. Byliśmy zdani na siebie. Nie miałem pojęcia, czy przetrwamy ten atak, ale jeśli tak, zapewne zechcą nas używać w kolejnych misjach. Aż wszyscy zginiemy.

      Niemal nie dało się w tej sytuacji nie myśleć o zwróceniu się przeciwko naszym panom. Oczywiście sporządziłem pewne plany. Okręty desantowe tak samo dobrze sprawdzą się przeciwko makrosom. Myślałem, że jesteśmy w stanie to zrobić – a przynajmniej mieliśmy w razie potrzeby dość siły ognia, aby pokonać okręt inwazyjny i krążownik. Ale ponieślibyśmy spore straty, zwłaszcza w walce z krążownikiem.

      Hipotetycznie rozważyłem sytuację, w jakiej byśmy się znaleźli, gdybym przejął kontrolę nad okrętami i jakoś nauczył się nimi sterować. Bardzo hipotetycznie. W takim wypadku musielibyśmy uciekać. Nie mogliśmy walczyć ze wszystkimi okrętami w układzie. Wykryliśmy tu cztery krążowniki, nie licząc naszej eskorty. Zapewne kolejne znajdowały się gdzieś na jakichś księżycach, przechodziły naprawy albo wspomagały wydobywanie surowców. Praktycznie na pewno zostalibyśmy zniszczeni.

      Stałem naprzeciwko rzędu ciemnych cegieł, w których znajdowały się nasze jednostki produkcyjne. Każda zawierała jedną z dziwnych, programowalnych maszyn duplikacyjnych. Straciliśmy od czasu kampanii tylko jedną cegłę, głównie dzięki moim priorytetom obronnym. Fabryki były najbardziej krytycznym z naszych atutów.

      Wprowadziłem kod dostępu i wszedłem do najbliższej z fabryk. Była w trakcie produkcji systemu celowniczego dla nowego okrętu desantowego. Gdybyśmy dostali jeszcze tydzień, mógłbym podwoić ich liczebność. Ale nie wiedziałem, czy będziemy mieli choć godzinę, zanim zostaniemy wezwani do ataku. Makrosy były fanatycznie punktualne.

      Gapiłem się na dziwaczną maszynę. Wciąż jej nie rozumieliśmy ani nie mieliśmy nawet pojęcia, kto zbudował oryginał. Wiedzieliśmy, jakich surowców trzeba było użyć, aby zbudować kopie, ale tylko same maszyny potrafiły je tworzyć. Byłem jak prymitywny biolog z czasów renesansu, badający ludzkie ciało i sposób jego działania. Zapewne całe wieki miną, zanim ziemscy naukowcy dowiedzą się o nich wszystkiego.

      Postanowiłem zmienić program. Fabryki przestały produkować kombinezony bojowe i mieliśmy już wszystkie okręty desantowe, których mogliśmy teraz użyć. Potrzebowałem jednak czegoś, co powstrzyma krążowniki makrosów przed zniszczeniem moich sił, gdybyśmy zwrócili się przeciwko nim. Nie podjąłem jeszcze takiej decyzji, ale gdyby została nam jedynie garstka żołnierzy, może przynajmniej będzie dane dobrze zginąć. Moglibyśmy chociaż wysadzić ten okręt.

      Materiały wybuchowe? Przypomniałem sobie miny, których tak skutecznie użyły Robale, niszcząc kilka krążowników. Może, jeśli zostawimy ich parę