– Misja rozpoczęta.
– Podajcie mi szacowany czas do kontaktu z wrogiem.
– Cztery godziny pięćdziesiąt osiem minut.
– Podajcie mi szacowany czas do naszej operacji desantowej.
– Operacja desantowa rozpocznie się za cztery godziny pięćdziesiąt osiem minut.
Skinąłem głową i zasznurowałem usta. Niewiele się dowiedziałem. Albo nie do końca się rozumieliśmy, albo nasz atak miał się zacząć, gdy tylko znajdziemy się w zasięgu wroga. Tak czy inaczej, miałem niecałe pięć godzin, zanim zacznie się jatka.
– Sir – powiedziała major Sarin, wskazując ekran.
Spojrzałem na monitor. Pierścień transportowy był na nim coraz większy. Parkowaliśmy na orbicie przez dzień czy dwa, a teraz okręty leciały prosto w portal. Gdy przez niego przelecimy, znajdziemy się w innym układzie gwiezdnym. Na tyle, na ile udało nam się ustalić, przelot był natychmiastowy.
– Wszyscy przygotować się na uderzenie – powiedziałem. – Pamiętajcie o minach, na które trafiliśmy poprzednim razem. Nie wiemy, w co się pakujemy.
Sandra zawahała się przez chwilę, patrząc na ekran. Spojrzałem na nią spode łba, aż przypomniała sobie o pracy i przekazała rozkaz dalej. Prawie natychmiast z sufitu opuściły się nanitowe ramiona i schwytały każdego z nas za haki na pasach. Kolejne ramiona opadły i chwyciły luźno za nadgarstki i kostki. W całej bazie wszyscy, którzy nie byli do czegoś przymocowani, chwytali się czego popadnie.
Dwa okręty makrosów podleciały bliżej ogromnego pierścienia na ekranie. Krążownik przeleciał jako pierwszy i zniknął. Nasz okręt inwazyjny podążał za nim. Żołądek ścisnął mi się w kulkę.
Przelatując przez pierścień, poczuliśmy lekki wstrząs. Znałem już to uczucie. Zostaliśmy przeniesieni… gdzie indziej. Do innego układu gwiezdnego. Ponownie zastanowiło mnie, kto właściwie zbudował te pierścienie, wrota łączące gwiazdy. Wiedziałem, że nie zrobiły tego makrosy, nawet jeśli sprawnie się nimi posługiwały. Jakaś inna rasa musiała stworzyć sporą część używanej przez wszystkich innych technologii: pierścienie, fabryki duplikujące rzeczy, nanity i makrosy. Podejrzewałem, że istniała rasa, którą nazwałem Niebieskimi i która stała za niektórymi z tych tajemnic, ale nie uważałem już, że odpowiadają za wszystkie z nich.
Spoglądałem na ekran, w miarę jak napływały dane z czujników. Wszyscy wpatrywaliśmy się w nie, oddychając ciężko. Parę tygodni wcześniej zamontowaliśmy szereg czujników na zewnątrz kadłuba okrętu inwazyjnego i byliśmy w stanie uzyskać sporo danych z ich układów pasywnych.
– Żadnych min, przynajmniej na razie – oznajmiła major Sarin.
Wszyscy odetchnęliśmy z pewną ulgą. Nie groziła nam natychmiastowa zagłada.
Przez chwilę główny ekran był pusty. Nie znajdowaliśmy się już w układzie Heliosa, więc komputer musiał ponownie rozrysować środowisko, które wykrywał na zewnątrz okrętu. Najpierw pojawiła się gwiazda. Jako najsilniejsze źródło energii była dość łatwa do namierzenia. Wyglądała na odległą albo była niewielka.
Gdy mózgi wybrały dla niej kolor, z ulgą zobaczyłem jasną, żółtą kulę. Przynajmniej nie była to biała czy błękitna gwiazda o mocnym promieniowaniu ani ciemna neutronowa kula, która mogłaby nas zmiażdżyć.
– Wygląda na to, że to pojedyncze słońce – stwierdziła Sarin.
– Nawigator, mamy już zasięg? – spytałem.
– Triangulacja na razie niemożliwa – odparł Górski. – Nie odlecieliśmy jeszcze wystarczająco od początkowej pozycji. Ale sądząc po grawitacji i jasności, obraz na mapie powinien być dość zgodny z rzeczywistością. To gwiazda klasy G, żółtobiała, jak nasze Słońce. Powiedziałbym, że nieco mniejsza i młodsza, ale poza tym bardzo podobna. Wygląda na pojedynczy układ.
– Mamy potwierdzenie? – spytałem. Większość układów gwiezdnych nie przypominała naszego. Częściej spotykało się podwójne lub potrójne. Niektóre układy składały się z prawdziwej burzy gwiazd, gromady bardzo zbliżonych do siebie słońc. Były one niezwykle niebezpieczne ze względu na znaczne promieniowanie i efekty grawitacyjne.
– O ile nie ma w okolicy jakiejś bladej gwiazdy, która wymknęła się skanom – odparł Górski – to jestem raczej pewien.
– Dobra, niech będzie. Gdzie są cholerne planety?
– Może nie ma żadnych planet – odezwała się Sandra. – Makrosy powiedziały, że będziemy walczyć ze strukturami satelitarnymi.
– Mało prawdopodobne – uznałem. – Ktokolwiek zbudował te satelity, musiałby mieć z czego je budować.
Gdy to mówiłem, na ekranie pojawiła się pierwsza planeta, gazowy olbrzym. Nie był szczególnie daleko. Znajdował się w pewnym oddaleniu od gwiazdy, ale nie aż takim, jak Jowisz. Na oko powiedziałbym, że w odległości naszego pasa asteroid.
– No i mamy pierwszą – powiedziałem.
– To dobry znak – stwierdziła Sandra.
Spojrzeliśmy na nią.
– Czytałam nieco o układach planetarnych – dodała. – Nie wiemy jeszcze wszystkiego, ale olbrzymy gazowe mają tendencję do zbierania różnych szczątków, dzięki czemu wewnętrzne planety są bardziej przyjazne życiu.
Skinąłem głową.
– To tylko teoria – powiedziałem. – Ale masz rację, prawdopodobnie występuje taki mechanizm. Cieszę się, że zainteresowałaś się astronomią.
Sandra uśmiechnęła się.
– Jaki mam tutaj wybór?
– Skoro o tym mowa, zobaczmy, czy możemy stwierdzić, gdzie jesteśmy. – Uznałem, że najlepiej czymś zająć załogę. – Z tego, co wiem, Górski, określiłeś pozycję poprzedniego układu gwiezdnego na podstawie masy gwiezdnej i widma świetlnego.
– Tak, sir. Czerwony olbrzym najbardziej pasowałby na Aldebarana – blisko Ziemi, jakieś sześćdziesiąt pięć lat świetlnych. Leży w jednej linii z Orionem.
– Czy to właściwie nie pomarańczowy olbrzym?
– Tak, sir. Ale pasuje do widma gwiazdy Heliosa.
Skinąłem głową.
– Ciekawe, bo błękitny olbrzym, którego wcześniej odwiedziłem, to zapewne Bellatrix – lewe ramię Oriona. Podsumujmy. Mamy znany łańcuch pięciu układów słonecznych. Pierwszy z nich to błękitny olbrzym Bellatrix – a przynajmniej tak uważamy. Byliśmy tam tylko ja i Sandra, spędziliśmy większość czasu, unikając makrosów, a nie robiąc dokładne pomiary. Zgodnie z analizą nagrania była to gwiazda z tamtej okolicy.
Wszyscy skinęli głową i wrócili do swoich zadań. Nikt nie wydawał się przerażony. Nikt nie wyglądał, jakby miał zwymiotować na ekran. Mówiłem dalej, a oni skupiali się spokojnie na danych napływających na ekrany, dotyczących nowego układu gwiezdnego.
– Druga gwiazda w tym łańcuchu to nasze Słońce – mówiłem dalej. – Trzecia to Alfa Centauri, bardzo blisko Ziemi. Czwartą jest czerwony olbrzym, gdzie walczyliśmy z Robalami. A to piąty odwiedzony przez nas układ. Wesoła, żółta, pojedyncza gwiazda. Idealna dla planet z ciepłą wodą i życiem. Jaką mamy masę gwiezdną, Górski?
– Jakieś dziewięćdziesiąt procent Słońca – odparł. – Co ciekawe, według analizy widma gwiazda jest bogata w metale.
– Co to oznacza?
– Większa