Pani Kovacs skrzywiła się.
– Może źle się wyraziłam. Chodzi o to, co dzisiaj modnie nazywa się agencją eventową. Piotr jest przewodnikiem górskim i razem z siostrą organizują dla turystów, głównie grup zorganizowanych z pracowników rozmaitych korporacji, jakieś atrakcje. Wiecie, paintball, biegi na orientację, warsztaty bębniarskie i inne takie – jednym słowem zawracanie Wisły kijem, jak to się mówi. Byle czymś zająć znudzonego mieszczucha.
Agata kiwnęła głową. Ich korporacja także miała takie pomysły. Od czasu do czasu, zwykle raz na pół roku, organizowano coś w tym stylu. Spotkanie integracyjne połączone z warsztatami. Sama brała udział w kilku dosyć dziwnych przedsięwzięciach – raz wyrabiały z koleżankami kwiaty z papieru, a raz uczyły się gry na tybetańskich misach. Zresztą podczas jednego z takich wyjazdów poznała przecież Filipa.
Filip… Złapała się na tym, że nawet o nim nie pomyślała przez ostatnią dobę. Nie zadzwoniła do niego po pogrzebie, nawet teraz nie czuła takiej potrzeby. Może to dobrze? Warto sobie to wszystko w spokoju przemyśleć i poukładać. Gdy przyjedzie pora i nabierze na to ochoty – zatelefonuje do niego. Nie będzie robiła niczego na siłę.
– Może przeniosłybyśmy się na taras? – cicho zaproponowała Tosia. – Ja lubię siedzieć na powietrzu.
– Oczywiście! – przytaknęła Daniela. – W kuchni o tej porze robi się już gorąco.
– Ja już pójdę, kochane dziewczyny. Mam jeszcze trochę pracy. Dziękuję za obiad i miłą pogawędkę. Liczę na to, że wpadniecie jutro, obejrzeć meble, które mam do wydania.
Pożegnały ją serdecznie, a po jej wyjściu przeniosły się na taras. Tosia miała rację – popołudnie było tutaj niezwykle przyjemne. Zapach ziół działał kojąco, a przepiękny widok, jaki rozpościerał się za domem, przyciągał wzrok.
– Musimy znaleźć kogoś do tego malowania – powiedziała Daniela. – Boję się, że same nie podołamy. Ja nie mam żadnego doświadczenia w takich pracach.
Agata pokiwała głową. Zaplanowała sobie to na kolejny dzień, gdy Tosia pójdzie do szkoły. Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej…
11
Było chyba po szóstej rano, gdy Antonina wpadła do pracowni i zaczęła szarpać Agatę za nogę wystającą spod lekkiej kołdry, którą dziewczyna się przykryła.
Julia miała rację – w pracowni było bardzo ciepło, mimo uchylonych okien. Agata jednak za nic na świecie nie przeniosłaby się z tego miejsca do składziku na parterze, choćby nie wiem jak pięknie odmalowanego i urządzonego.
Widok gwiazd i księżyca zaglądającego przez wielkie przeszklone tafle w pracowni był wart każdych pieniędzy. Agata, przyzwyczajona do niewielkich okien oraz widoku apartamentowca naprzeciwko, była zachwycona tą otwartą przestrzenią. Zasypiając, śledziła wzrokiem światła majaczące w lesie.
Ostatniej nocy zdarzyło się, że leśną ścieżką w górę szli ludzie z latarkami. Z przyjemnością patrzyła na przesuwające się światełka, migoczące, gdy wędrowcy wchodzili pomiędzy drzewa. No i te gwiazdy, które widziała nad sobą! Było to naprawdę cudowne wrażenie. I dlatego warto było mieszkać w pracowni na poddaszu!
– O co chodzi? – zapytała teraz rozespanym głosem, bo ciągle jeszcze nie doszła do siebie.
– Przyjechał dostawca z gazetami! Musisz iść odebrać, bo ja jestem nieletnia! – Ostatnie zdanie Tosia wymówiła z naciskiem, a Agata wreszcie się ocknęła.
– Dostawca z gazetami? – powtórzyła, jakby chcąc sobie to lepiej uświadomić. – Z jakimi gazetami?
– Różnymi! Są codzienne i tygodniki. Nawet kilka miesięczników jest, bo zaraz przecież się lipiec zaczyna!
– Po co nam tyle gazet?
Tosia spojrzała na nią z ironią.
– Nam po nic. To są gazety do kiosku, na sprzedaż. Mama specjalnie zamówiła więcej, bo w lipcu jest sporo turystów. Rusz się, musisz pokwitować.
– Przecież ja mówiłam wyraźnie, że nie będziemy już prowadziły kiosku! – powiedziała, wstając i szukając kapci. Pod sofą odnalazła klapki, a w szafie jakiś sweter. Narzuciła go szybko, bo nie uśmiechało się jej wyjście przed dom w piżamie w błękitne Myszki Miki – był to imieninowy prezent od Danieli, która uważała, że to dowcipny pomysł na podarunek.
Zbiegły po schodach, w samą porę, bo dostawca mocno się niepokoił i zamierzał właśnie nacisnąć klakson, czym zapewne obudziłby pół ulicy.
– O, jest pani wreszcie! – powiedział niezadowolonym głosem, choć właściwie powinien się ucieszyć, że ktoś się zjawił. – Gazety przyjeżdżają przed szóstą, niech się pani postara zapamiętać – rzucił obcesowo, a Agata się rozzłościła.
– Proszę mi nie przywozić więcej żadnych gazet! Nie będziemy prowadziły kiosku.
– Jak tam pani chce! Ale od przyszłego miesiąca. Te gazety są już zapłacone i ja je będę przywoził. Jeśli pani nie wyjdzie, to zostawię tu przed bramą. Mnie nic do tego – mam dostarczyć, to dostarczę, a co się z towarem stanie, to już nie moja rzecz.
Zrzucił z samochodu kilka paczek gazet i, nawet się nie pożegnawszy, wskoczył do szoferki, po czym odjechał, wzniecając tuman kurzu.
Hmm. Wszystko to, co powiedział, zmieniało postać rzeczy. Gazety były opłacone, więc żal byłoby je zmarnować.
„Może rzeczywiście wznowimy działalność i poprowadzimy kiosk z gazetami do końca miesiąca?” – pomyślała z pewnym wahaniem Agata. Co prawda miała zupełnie inne plany, ale życie modyfikowało je na bieżąco.
– Kiedy mama otwierała ten gazetowy interes? – zwróciła się do Tosi, która przypatrywała się jej zachłannie.
– O szóstej właśnie, jak przyjeżdżały gazety. Masz sweter mamy… – powiedziała cicho łamiącym się głosem.
Agata spojrzała na siebie. Tak, w pośpiechu chwyciła z szafy zielony rozpinany sweter z delikatnej wełny, zrobiony w ażurowy wzór. Sweter pachniał perfumami „Lolita Lempicka”, które Agata również bardzo lubiła.
– Przepraszam – powiedziała, wiedząc, że dziewczynce musiało się zrobić przykro, ale Antonina pokręciła głową.
– Nie, nie! Jesteś taka strasznie podobna do mamy! Tak samo wyglądasz i jeszcze te włosy… Zupełnie jak mama. – Mała przytuliła się do niej z całego serca, więc Agata pogładziła drżące od płaczu plecy dziewczynki.
Być może odziedziczyła figurę po matce, ale włosy? Agata dyskretnie popatrzyła w szybę, w której odbijała się jej postać. Miała charakterystyczny dla siebie, po wstaniu z łóżka, kołtun poplątanych włosów w kasztanowym kolorze. Zanim się uczesała i wygładziła włosy, zawsze tak wyglądała. Nie podejrzewała, że jej matka również nosiła nieustannie skołtunione włosy!
– Tosiu – powiedziała cicho ciepłym głosem. – Czy możesz przynieść klucz do kiosku, bo musimy rozpakować gazety? No i muszę się przecież ubrać!
Dziewczynka skinęła głową i pobiegła do wnętrza domu. Agata przez chwilę zastanawiała się, czy powinna pilnować rzuconych przed furtką gazet, czy też może iść wziąć prysznic, ale po namyśle doszła do wniosku, że nikt ich tutaj nie ukradnie. Na dole miała swoją torbę, której jeszcze