– Wolna jesteś? – Tomek zajrzał do środka, wszedł nie czekając, aż go zaprosi.
– Jasne! – Wskazała wolne krzesło.
– Myślałaś coś o wyjeździe, masz jakieś sugestie? – Rozsiadł się wygodnie.
– Chyba nie będziesz miał ze mnie większego pożytku… – oparła brodę na splecionych dłoniach – mam trochę problemów i na nich muszę się skupić.
– Nie przesadzaj. Potrzebuję twoich umiejętności organizacyjnych. – Pokręcił głową.
– Dobra, – wstała i przeszła na drugą stronę biurka, – co mam zrobić. Tylko nie przesadzaj…
– Znalazłem miejsce na imprezę. Będzie ognisko, swojskie wino, pieczony baran…
– Baran? – Uśmiechnęła się. – Którego prawnika postanowiłeś nabić na rożno? Chcesz sugestii?
– Dobra, dobra. Znam tą kandydaturę, a wracając do tematu, jak ktoś będzie miał dość, są pokoje, gdzie można się przespać. Impreza dwudniowa.
– Myślisz, że wszyscy się zgodzą? Niektórzy mają rodzinę i dzieci.
– Dlaczego zawsze szukasz dziury w całym? – Załamał ręce.
– Staram się spojrzeć z szerszej perspektywy, – położyła mu dłoń na ramieniu – nie każdy jest singlem z wyboru…
– Może chociaż pomożesz wybrać termin? – Ujął jej dłoń.
– Dowiem się, – oswobodziła rękę – teraz wymyśl, co kupić Marzenie na czterdzieste urodziny?
– Na kiedy?
– No cóż… – westchnęła – czas tylko do wieczora.
– Którego? Chyba nie dzisiejszego?
– Poradzisz sobie. – Poklepała go przyjacielsko po ramieniu i wskazała ręką drzwi. – Spotkamy się o dwudziestej.
– Oszalałaś. – Skwitował krótko, ale posłusznie wstał i skierował się do wyjścia.
– Pamiętaj! Dwudziesta.
– Nie wezwie policji jak mnie zobaczy na przyjęciu? – Wsadził jeszcze głowę przez drzwi.
– Tego pewna nie jestem. A co do prezentu…to ma być coś oryginalnego, niekoniecznie męski striptiz. – Rzuciła w jego kierunku zmiętą w kulkę kartkę papieru.
– Dla ciebie wszystko, skarbie. – Puścił oczko i już go nie było.
Po czwartej wyszła z kancelarii, wpadła do kwiaciarni i zamówiła dużą wiązankę kwiatów. W końcu czterdziestkę obchodzi się raz w życiu. Ona za kilka lat też będzie się zastanawiała czy to koniec, czy też początek czegoś nowego. Na razie postanowiła świętować urodziny koleżanki.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
– Zrozum, ostatnią rzeczą, o jakiej teraz marzę, to czterdzieste urodziny Marzeny. Wolę zostać w domu. – Grzesiek patrzył na nią przepraszająco.
– Miałam nadzieję, że takie wyjście pomoże ci na chwilę zapomnieć o problemach.
– O tym nie da się zapomnieć, – wyciągnął rękę i posadził ją sobie na kolanach, – nie dowiedziałem się, że mam grypę, tylko, że nigdy nie zostanę ojcem.
– Grześ, są różne sposoby, żebyśmy w końcu zostali rodzicami, – objęła go za szyję, – tylko musimy na spokojnie do tego podejść. Mnie też jest ciężko, ale kocham cię jak nikogo innego.
– Wiem, że kochasz… ja ciebie też, ale nie mogę dać ci tego, o czym marzysz.
– Oboje chcemy mieć dziecko. Możemy adoptować, albo jak sugerował lekarz wziąć pod uwagę in vitro.
– A kto miałby być ojcem? – Spytał łamiącym się głosem.
– Ktoś podobny do ciebie. W banku dawców możemy wybrać kogoś, kto ma ciemne włosy, podobne oczy, wzrost…
– Brzmi, jakbyś miała iść do łóżka z kimś innym, byle był do mnie podobny.
– Przecież wiesz, że nigdy tego gościa nawet nie zobaczymy, a on się nie dowie, że został ojcem. Zresztą to byłoby nasze… tylko nasze dziecko. Nikt nie musiałby wiedzieć. – Usiłowała tłumaczyć.
– Myślisz, że da się to ukryć? – Nie krył wątpliwości.
– Wiele par decyduje się na in vitro, nie bylibyśmy osamotnieni.
– Mam mętlik w głowie… – Wyswobodził się i podszedł do okna. Kiedy na niego patrzyła, miała wrażenie, że się przygarbił, jakby jakiś niewidoczny ciężar nie pozwolił mu się wyprostować i normalnie zaczerpnąć powietrza.
– Rozumiem jak się czujesz, mnie też nie jest łatwo, – podeszła i mocno go objęła, – ale się kochamy i obiecaliśmy sobie, być razem na dobre i złe. Pamiętasz?
– A teraz jest to dobre czy złe? Już się w tym wszystkim pogubiłem.
– Jesteśmy razem i to jest dobre. Musimy tego się trzymać, – pocałowała go – jeśli będziemy ze sobą rozmawiać, poradzimy sobie z każdą trudną sytuacją.
– Skarbie, – spojrzał zrezygnowany, – zostawmy na razie ten temat. Idź do Marzeny i baw się dobrze.
– Jasne. – Uśmiechnęła się. – Nie będę siedziała długo. Nie mogę jednak wcale tam nie iść w końcu czterdzieści lat kończy się tylko raz.
– W porządku, nie spiesz się. Muszę wszystko spokojnie przemyśleć, nic innego ostatnio nie robię.
– Grześ, damy radę. – Nie wiedziała, co zrobić, albo powiedzieć, żeby się uśmiechnął i przestał się zadręczać.
– Zobaczymy.
Kiedy dojechała na miejsce, Tomek już czekał przed domem Marzeny. W ręku trzymał duże zapakowane w ozdobny papier pudło, ona po drodze zahaczyła o kwiaciarnię, i odebrała zamówione kwiaty. Chwilę później zaczęli się schodzić kolejni pracownicy kancelarii zaproszeni przez solenizantkę. Punktualnie o dwudziestej całą paczką pojawili się przed drzwiami.
Było dobrze po północy, jak Marzena pozwoliła jej urwać się z imprezy. Wszyscy świetnie się bawili, ale ona nie bardzo mogła się skupić na zabawie. Kilka razy tańczyła, jednak czułaby się lepiej, gdyby obok był Grzesiek, ponieważ zostawiła go w nienajlepszej formie, nie potrafiła o tym zapomnieć i ciągnęło ją do domu.
– Już się pani mecenas zmywa? – Tomek złapał ją jeszcze zanim wyszła.
– Nie każdy jest singlem, – uśmiechnęła się – czasem ma też inne obowiązki.
– Może żałować, że nie przyszedł z tobą, impreza pierwsza klasa. – Pomógł jej założyć płaszcz.
– Źle się czuje. – Nie chciała, żeby drążył temat. Tomek był takim biurowym czarodziejem. Zawsze uśmiechnięty, uwielbiał żartować… no i przede wszystkim we wszystkim można było na nim polegać. Załatwiał sprawy, kiedy była potrzeba przejmował zastępstwo. Akurat na niego można było zawsze liczyć, odkąd zaczęła pracować dobrze się przy nim czuła. Potrafili dużo rozmawiać, byli jak starzy, dobrzy kumple.
– Szkoda,