Z młodych osób przebywających w majątku Chełmickich Igora najbardziej irytowała niejaka panna Adrianna. Nadęta do granic możliwości dama, która uważała, że uroda i nazwisko są wystarczającymi powodami do prowadzenia próżniaczego trybu życia, kosztem chłopstwa i biedoty. Gdy dawała moniaka żebrakowi, robiła przy tym minę, jakby była królową świata, która w swojej łaskawości i przypływie dobrego humoru obdarowuje jałmużną głupich poddanych.
Jeśli chodzi o Chełmickich i ich towarzystwo, Igor tolerował jedynie młodego Juliana, który zdawał się zdystansowany zarówno do siebie, jak i do otaczającego go bogactwa. Lubił sypać niczym z rękawa dowcipami, łowić ryby ze starej łódki i opowiadać o kobiecych piersiach. Sprawy zakupów kolejnych koni czy antyków w ogóle go nie obchodziły. Lubił też von Lossowa, który kochał po prostu dobrą zabawę i zdawał się nie przejmować kompletnie niczym.
Na tematy polityczne zaś w domu Chełmickich się nie rozmawiało wcale, gdyż zaproszeni goście pochodzili z innych krajów. Mieszane towarzystwo Niemców, Francuzów, Anglików czy Rosjan miało podkreślać kosmopolityczny charakter spotkań, a z uwagi na wciąż napiętą sytuację w Europie starano się pewne kwestie omijać szerokim łukiem. Polska stawała się coraz silniejszym krajem, nadrabiając straty wynikające z grabieży zaborców, pierwsza euforia z odzyskania niepodległości minęła i Polacy chcieli się bawić, rozwijać biznes, a nie zajmować się kontrowersyjnymi sprawami Europy i awanturami w polskim sejmie. Pragnęli bez kompleksów być na równi z tymi, którzy niepodległości nigdy nie stracili, a jeśli przeżywali kryzysy, to na własne życzenie. Nie było sensu już rozpamiętywać, że przez odchodzących zaborców Polska została ogołocona niemal ze wszystkiego. Wbrew pozorom działania typowo wojenne stanowiły jedynie pięć procent wszystkich strat. Teraz jednak kraj kwitł, rozwijał się, w stolicy królowały kabarety i kawiarnie artystyczne, kręcono lekkie komedie. Kobiety żywiej interesowały się modą i premierami kinowymi, zaś mężczyźni woleli spędzać czas na dancingach i wyścigach konnych, będących właściwie sportem narodowym.
Antoni Chełmicki wpisał się w ten nurt, rozwijając swoje interesy nie tylko w kraju, ale także za granicą. Nie miał żadnych szczególnych uprzedzeń, chciał tylko zarabiać pieniądze. Korzystał ze swojego statusu materialnego, nabywając eleganckie i modne przedmioty, podróżując po świecie i inwestując w edukację swojego jedynego syna. Rzadko rozprawiał o polityce, a jeśli to czynił, rozważał owe fakty poprzez pryzmat gospodarki i rynkowych trendów. Miał nadzieję, że Julian połknie bakcyla i będzie w przyszłości równie skutecznie pomnażał rodzinny majątek.
W przeciwieństwie do Igora Łyszkina młody von Lossow był przedstawicielem nowoczesnej młodzieży zachodnioeuropejskiej. Wychowany w Wielkopolsce, w ogromnym majątku ziemskim, uznawał wojny i swary polityczne za niepotrzebne i bezsensowne. Sądził, że szczęśliwy naród to zamożny naród i jedynie rozwój gospodarczy gwarantuje stabilność państwa i zadowolenie społeczne. Według niego Niemcy zawdzięczały Hitlerowi bardzo wiele, ale jego dyktatorskie zapędy, ksenofobię i nacjonalizm uważał za równię pochyłą, która może się zakończyć kolejną wojną. A to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała Europa. Było tyle krajów do podbicia, nieznanych terenów w wielu zakątkach świata, pełnych bogactw naturalnych i na wpół dzikich ludzi, którzy nie wiedzieli, jak je wykorzystać. Jak niegdyś Wielka Brytania, Niemcy również mogłyby poszukać szczęścia na rubieżach Afryki czy Dalekiego Wschodu, zamiast wymachiwać palcem sąsiadom. Dlatego Walter studiował w Paryżu, mieście frywolnym i otwartym, gdzie rozwijała się kultura i sztuka, a nie nacjonalistyczne manifesty. Lubił też bywać w Chełmicach, gdzie myślano podobnie, a młodzież stawiała raczej na dobrą zabawę aniżeli dyskusje światopoglądowe.
Julian i Adrianna powrócili do dworku, bo zbliżała się pora kolacji. Była to również główna uroczystość tego dnia, będąca jednocześnie przyjęciem urodzinowym starego Chełmickiego. Służba uwijała się wokół ogromnego, długiego stołu, szczękając sztućcami, dźwięcząc kieliszkami i stukając porcelanową zastawą z monogramami rodowymi.
Goście siedzieli w rattanowych fotelach na tarasie albo przechadzali się po ogrodzie w pobliżu domu, czekając na dźwięk kryształowego dzwoneczka, którym to zapraszano do stołu. Zapachy dochodzące z kuchni i odgłosy dobiegające z jadalni, która szerokimi drzwiami połączona była z obszernym salonem, sprawiły, że gościom zbierała się w ustach ślina, a brzuchy bulgotały niespokojnie, jak gdyby domagały się spożycia tych rarytasów, które przygotowywała od rana Ludmiła. Marynowane ziołami mięsa, rosół z tłustej kury, pieczone kurczaki i tłuczone ziemniaki były świetnym podłożem pod wypijane przy stole trunki. Zwieńczeniem kolacji miał być ogromny, piętrowy tort z maślanym kremem i napisem „100 lat”. Okazjonalny napis był neutralny z uwagi na kompleks jubilata, który wciąż miał żelazną kondycję, cieszył się dobrym zdrowiem, lubił otaczać się młodymi kobietami i nieco wstydził się swojego zaawansowanego wieku.
Gdy w dworku szykowano przyjęcie, kilka kilometrów dalej, w domu Lewinów, Hanka upinała elegancki kok. Najchętniej wycisnęłaby modne fale, ale nie miała żelazka do włosów ani specjalnych klipsów, które kobiety zakładały na noc, na mokre jeszcze pasma. Spały następnie w tych metalowych hełmach, które przy każdym poruszeniu wbijały się w ich głowy, powodując dyskomfort i bolesny ucisk. Hanka także byłaby gotowa na takie poświęcenie, ale, niestety, nie posiadała klipsów. Siedziała więc przed toaletką z potrójnym lustrem, która oprócz rzeźbionej komody była najbardziej luksusowym meblem w ich domu, i misternie układała włosy. Pomyślała, że dobrze byłoby mieć jeszcze jeden przyrząd, ale było to coś tak niesamowitego i niedawno opatentowanego, że jego sława nie dotarła nawet do Warszawy. Przeczytała w gazecie o zalotce do rzęs, która niesamowicie je podkręcała i nadawała oczom łabędziego wdzięku. „Pomysłodawca, William McDonell, musiał po prostu kochać kobiety” – pomyślała z westchnieniem Hanka, która nie posiadała w swoich zasobach nawet pudru. Jedynym jej kosmetykiem była stara szminka po matce, która była tak zużyta, że jej resztki Hanka musiała wydłubywać zapałką.
Po skończeniu fryzury pomalowała usta i uszczypnęła się kilka razy w policzki, aby nabrały rumianych barw. Tak przygotowana wyszła z pokoju do kuchni, gdzie przebywali wszyscy. Ojciec palił papierosa, matka tłukła ziemniaki w żeliwnym saganie, a Emil leżał na kozetce, wpatrzony w obraz świętej Rity, upstrzony czarnymi kropkami owadzich odchodów. Czekał na kolację i próbował oszukiwać żołądek, który domagał się strawy. W tak wielkie święto matka ucięła kawał słoniny i usmażyła skwarki jako omastę. Ich zapach roznosił się po chałupie, potęgując głód. Jeszcze kilka dni temu Emil planował, że po kolacji pójdzie do Chełmic na piwo i tańce, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że nie miał na nic ochoty.
– A co żeś się tak wystroiła jak dziedziczka? – zapytał złośliwie brat, widząc stojącą w drzwiach kuchni Hankę.
– Do dworu idzie śpiewać staremu Chełmickiemu – mruknął Ignacy. – Za wysokie progi na twoje nogi, Hanka. Lepiej zakręć się porządnie koło Stefka, zanim inna go do ołtarza zaciągnie.
– Przecież ona do tego pejsaka wzdycha – ze wzgardą powiedział Emil.
– On nie dla niej – krótko podsumowała matka,