– Po co? – odburknęła jej Hanka, bo dobrze wiedziała, o co chodzi matce.
Koniuszkowie, właściciele niewielkiego gospodarstwa oddalonego niecały kilometr od Lewinów, mieli syna, którego koniecznie chcieli ożenić. A ponieważ Stefana Koniuszkę zajmowało jedynie picie piwa i gorzałki, stara Koniuszkowa postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wyswatać pierworodnego.
Ciągle podchmielony Stefan o słoniowatych nogach i nieświeżym oddechu nie był szczytem marzeń Anny Lewin o dorodnym zięciu, ale Koniuszkowie mieli większe gospodarstwo, kilka krów więcej i lubili Hankę, która była zawsze uczynna i grzeczna.
– Czas chyba pomyśleć o jakichś zrękowinach – stanowczo odpowiedziała Anna Lewin.
Póki swaty kończyły się na dziwnych uśmiechach i towarzyskich komentarzach, Hanka ignorowała je. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że mogłaby zostać żoną Stefana. Nawet go nie lubiła, bo był obcesowy, głupi i wiecznie niedomyty.
– Nie ma mowy, mamo!
– Poskarżę się ojcu – wycedziła matka.
– Możesz się poskarżyć nawet samemu proboszczowi. Nie wyjdę za niego, choćbym miała starą panną zostać, choćbym miała się pod lokomotywę rzucić – prawie wyłkała.
– Głupia jesteś, Hanka. Wciąż wzdychasz do tego pejsaka, Mosela. I co, myślisz, że stary pozwoli Jakubowi na ożenek z tobą? – Lewinowa pogardliwie wydęła wargi i dodała: – Lepiej się szybko namyślaj, bo Stefek wiecznie czekać nie będzie, a ty skończysz jak Bolkowa, co na stare lata z tego staropanieństwa zwariowała i teraz majtki nad stawem młodym chłopakom pokazuje.
– Wolę pokazywać majtki obcym niż temu pijaczynie bez charakteru – odcięła się Hanka. – Zresztą dzisiaj do Chełmickich idę.
– Po co tam leziesz? – Twarz Lewinowej spochmurniała jeszcze bardziej. – Podobno tam roboty dla ciebie nie ma.
– Śpiewać będę na przyjęciu – z dumą odpowiedziała Hanka.
– Zapłacą ci chociaż? – zaciekawiła się matka.
– Nie wiem… – bąknęła, zmieszana. – Nie pytałam o pieniądze.
– Oczywiście! Jak jesteś na naszym utrzymaniu, to cię takie sprawy nie zajmują – złośliwie odpowiedziała Lewinowa i zakasłała.
Widząc jednak, że nic tymczasem nie wskóra, odeszła bez słowa. Mimo niechęci Hanki do poczynań matki martwiła się o nią. Anna Lewinowa kaszlała coraz mocniej i częściej, z trudem znosiła wszelki wysiłek, a jej niegdyś rumiana twarz nabrała woskowego kolorytu. Wraz z ojcem usiłowali namówić ją na wizytę u doktora, ale Lewinowa zbywała ich machnięciem ręki i tekstem: „Samo przyszło, samo pójdzie”. Początkowo również tak uważali, uznając, że to najnormalniejsze przeziębienie, ale czas mijał, a uporczywy kaszel, niestety, nie.
– Naprawdę będziesz śpiewać u Chełmickich? – zapytała z ekscytacją i jednocześnie niedowierzaniem Alicja. – Czy nabujałaś matce, żeby cię do Stefka nie ciągnęła?
– Naprawdę. Antoni Chełmicki poprosił, żebym zaśpiewała na przyjęciu. Mają nawet fortepian i ktoś z rodziny będzie mi przygrywał – z dumą odpowiedziała Hanka.
– Zazdroszczę ci – westchnęła Alicja i roześmiała się. – A tancerki nie potrzebują?
– Nie mają takiego dużego salonu. – Hanka również się roześmiała i dodała: – Ale byłabyś blisko Juliana…
– Zapomnij o Julianie – stanowczo odpowiedziała Alicja. – On jest beznadziejnie zakochany. Niestety, nie we mnie, tylko w Adriannie Daleszyńskiej…
– Przykro mi – mruknęła niepewnie Hanka.
Postanowiła tym razem nie pocieszać przyjaciółki, bo wiedziała, że jeśli Alicja wypowiedziała te słowa z taką pewnością w głosie, to musiała w jakiś drastyczny sposób nabrać podobnego przekonania.
Julian Chełmicki przemierzał wolno alejkę parku okalającego jego rodzinny dom. Obok niego szła Adrianna Daleszyńska. Podobała mu się i cieszył się, że kojarzono ją jako jego partię, a w przyszłości żonę. Nie mówili zbyt dużo, ale to nie miało dla Juliana znaczenia. Wciąż zastanawiał się nad tym, jak wygląda drobne ciało Adrianny pod elegancką sukienką. Pozwalała mu na niezbyt wiele. Dotknięcie dłoni, muśnięcie warg, od czasu do czasu czuły uścisk to był ich cały kontakt fizyczny. Tymczasem koledzy w szkole opowiadali niestworzone historie o swoich podbojach. Widywał też fotografie roznegliżowanych dam, bezwstydnie pokazujących ramiona, uda, a nawet gołe piersi. Te czarno-białe zdjęcia, nieco już sfatygowane i nadgryzione zębem czasu, krążyły po Chełmicach wśród młodych chłopaków. Za dwa grosze każdy mógł popatrzyć na wyuzdane kobiety w mocnym makijażu, niemal cyrkowym, owinięte jedynie boa albo w barchanowych majtkach zakończonych koronką. Niektóre z nich były kompletnie nagie, leżały na zmierzwionej pościeli albo atłasowych narzutach i rozpalały chłopięce żądze. Kiedyś i jego zagadnęli, czy nie chciałby wyasygnować pięciu groszy na obejrzenie frywolnych obrazków. Wiadomo, dla niego stawka była większa, ale stać go było, żeby wydać równowartość pół litra mleka, aby sprawdzić, o czym szeptano w miasteczku. Oczywiście, po obejrzeniu udawał znudzonego i zawiedzionego, ale w duchu musiał przyznać, że owe erotyczne fotografie pobudziły jego zmysły. Nagie kobiety nie mogły się jednak równać z jego piękną Adrianną, która dumnie szła przy jego boku, ale cóż z tego, skoro te części jej ciała, które chciał oglądać, były poza zasięgiem jego wzroku.
– Co sądzisz o moich przyjaciołach, Adrianno? – zagadnął, by odpędzić myśli od pokus, które oferowała jego towarzyszka.
– Walter von Lossow robi bardzo dobre wrażenie, jest prawdziwym dżentelmenem i inteligentnym młodym człowiekiem, ale Igor Łyszkin ma zadatki na bolszewika – odpowiedziała. – Patrzy na wszystkich jak jakiś barbarzyńca.
Julian uśmiechnął się pod nosem. Dla Adrianny każdy Rosjanin był bolszewikiem, a każdy bolszewik barbarzyńcą. W istocie Igor nie poszedł w ślady ojca i z pogardą patrzył na właścicieli ziemskich, przemysłowców i innych wyzyskiwaczy klasy robotniczej. Był jednak dobrze wykształconym człowiekiem, studiującym w Wojskowej Akademii Inżynieryjnej w Leningradzie. Ku rozpaczy ojca, bo była to typowa szkoła mająca umacniać Armię Czerwoną i nowy system Związku Radzieckiego. Igor jednak uparł się i pragnął wrócić do kraju przodków, gdzie szalały idee bolszewizmu, zarażając młodych ludzi niczym czarną ospą. Tymczasem stary Łyszkin wciąż mieszkał w Polsce, gdzie w czasie zaborów prowadził rozliczne interesy, mimo wysokich apanaży wojskowych. Pomógł mu w tym ożenek z polską szlachcianką, Marią Dybowską. Jako biznesmen i żołnierz armii carskiej ze smutkiem patrzył na rewolucyjne przemiany w swoim kraju i dziękował Bogu za zesłanie mu żony mieszkającej w kraju rządzonym przez piłsudczyków. Chociaż było to wielce niepatriotyczne, gdy wybuchła wojna polsko-bolszewicka, trzymał stronę Polaków, bo najbardziej przerażały go rządy czerwonych potworów. Nie mógł jednak nic poradzić na to, gdy jego syn wygłaszał poglądy niczym zagorzały komunista. Woził go więc po świecie i po domach zamożnych znajomych, zapoznawał z najpiękniejszymi dziewczętami z porządnych domów w nadziei, że dostatnie życie i blichtr wielkiego świata zawrócą go z drogi, na którą chciał wejść.
Igor poddawał się zabiegom ojca, ale gdy tylko wracał do Leningradu, wsiąkał w nowy system, który mamił ludzi równością społeczną i sprawiedliwością dziejową. Uczestniczył