Gdy Anna Lewin obudziła się po krótkiej drzemce, zawołała do siebie Emila.
– Emilek – powiedziała słabym głosem – jak Hanka z ojcem pójdą w pole, przyjdź do mnie. Muszę ci coś powiedzieć.
Tak też uczynił. Gdy tylko pozostali mieszkańcy opuścili dom i wyruszyli w pole, wziął taboret z kuchni i przycupnął przy matce. Wolał być przy niej niż na rozgrzanym od słońca polu, poza tym uważał, że matka jest jedyną osobą na tym podłym świecie, która go kocha. Jego, właśnie jego. Drobnego złodziejaszka i obiboka. Nie wyobrażał sobie, że może jej nagle zabraknąć. Przeczuwał, że gdy odejdzie, ojciec któregoś dnia go zatłucze na śmierć albo on zabije ojca. Nie żywił bowiem do niego żadnych ciepłych uczuć. Miał wrażenie, że stary Lewin nienawidzi go, bo syn nie chce być taki jak on. Emil pragnął od życia czegoś więcej niż strawa dwa razy dziennie i praca od rana do wieczora.
– Emilek… – zaczęła cicho Anna. – Jak twój ojciec był w Legionach, ja pracowałam u Chełmickiego. Prałam mu odzież, krochmaliłam i maglowałam. Pewnego dnia przyszedł do mnie, do pralni, i powiedział, że jestem bardzo piękna. Wiesz, byłam kiedyś ładna…
– Wiem, mamo. Wszyscy w Chełmicach mówią, że ładniejszej dziewuchy w całej okolicy nie było – wydukał, połykając łzy, bo z urody jego matki nie pozostało nic, a choroba wyniszczyła ją jeszcze bardziej niż ciężka praca.
– Powiedział, że zakochał się we mnie i że da mi wszystko, co dusza zapragnie… – Anna Sobala męczyła się nawet mówiąc.
Emil milczał, czekając, aż matka odpocznie i skończy swoją opowieść.
– Niewiele mi dał… Tylko z dworu wygonił. Jedyne, co mi po nim zostało, to ty. Więc teraz myślę, że dał mi wiele. Emilek, tyś nie syn Lewina, tylko hrabiego Chełmickiego. W tobie płynie lepsza krew i zasługujesz na coś więcej niż takie podłe życie. Gdym mu o tym powiedziała, wyparł się ciebie, ale dał mi trochę pieniędzy. Kupiłam za to parę sztuk złota i dobrzem zrobiła, bo przyszedł czas, że mogłabym sobie za te pieniądze jedynie bochenek chleba kupić. Jak umrę, a to pewnie niedługo nastanie, idź do ziemianki i znajdź kamień. Jeden duży tam leży, nie kazałam go ruszać Hance, a Ignaś, jak wrócił bez nóg z wojny, i tak tam nie schodził. Pod kamieniem znajdziesz woreczek ze świecidełkami. Dużo tego nie ma, ale należy ci się po prawowitym ojcu. Zrobisz z tym, co zechcesz.
Emilowi odpłynęła krew z twarzy, gdy usłyszał, że nie jest Lewinowym synem, ale bogacza i szlachcica, Antoniego Chełmickiego. On był jego synem i Julian również, ale to ten drugi się kształcił w Warszawie, na koniach arabach wierzchem jeździł i spotykał się z jego miłością, Adrianną Daleszyńską. Nie był jednak zły, jakby można było przypuszczać, ale dumny, że ma krew szlachecką. Poczuł jeszcze większą pogardę do człowieka, który go wychowywał rózgami i wyzwiskami. Bardziej niż kiedykolwiek przedtem poczuł do ojca niechęć i zrozumiał, skąd u niego tęsknota za życiem lepszym niż to, które dotychczas było jego udziałem. Zawsze czuł przecież podskórnie, że stworzony jest do innego świata.
Wyszedł do kuchni i wyjął z kieszeni kapoty papierosa. Zapalił i zaciągnął się dymem. Nie miał najmniejszego zamiaru iść w pole. Ani teraz, ani kiedykolwiek. Zamierzał natomiast pójść do starego Chełmickiego i upomnieć się o miejsce w jego życiu, należne mu jako synowi.
Tak Emil dotrwał do południa, ocierając czoło matce i pojąc ją ziołami, które miały wzmocnić jej organizm. Czuł jednak, podobnie jak i ona, że koniec jej życia jest bliski.
Ojciec powrócił z pola dość szybko, bo i tak nie mógł pracować. Chciał jedynie wskazać miejsce, gdzie Hanka miała skosić siano. Był wściekły, że chłopak nie dołączył do nich, by pomóc siostrze.
– Czemuś, łajzo, nie przylazł na pole robić? – zapytał ostro i sięgnął po wiszącą na zardzewiałym gwoździu dyscyplinę.
– Nie waż się mnie tknąć, parszywy kuternogo – wysyczał młody Lewin.
Twarz Ignacego poczerwieniała ze złości.
– Ty mi nie będziesz, gówniarzu, mówić, co mam robić i jak chować swojego syna! – warknął rozwścieczony Lewin i znowu próbował sięgnąć do gwoździa.
– Rzecz w tym, kaleko, że nie jesteś moim ojcem i nigdy nim nie byłeś. – Emil odepchnął z impetem Ignacego.
– Tak, bękarcie, nie jesteś, ale dałem ci dach nad głową i jedzenie, więc musisz robić, co ci nakazuję – warknął stary Lewin i kolejny raz próbował dosięgnąć dyscypliny.
– Tak? A chcesz zobaczyć, jak ci za to podziękuję? Za te wszystkie wyzwiska i cięgi, którymi mnie raczyłeś przez te wszystkie lata? Za upadlanie mnie każdego dnia i wychwalanie Hanki? – Emil podszedł do kaleki i kopnął w jedną z drewnianych kul, która z hukiem gruchnęła o podłogę.
Ignacy zachwiał się, ale nie upadł, podpierając się z całych sił drugą kulą. Miał w oczach przerażenie. Emil był zdrowy, młody i silny, i właśnie dowiedział się, że mężczyzna, który okładał go rózgą i wyzywał od świniopasów, głupków i śmierdzących łajnem leni, nie jest jego prawowitym ojcem.
Emila już nie dało się zatrzymać. Z całej siły popchnął Ignacego na żeliwną kuchenkę i usłyszał, jak ten uderza głową o jej rant. Stary Lewin osunął się na podłogę, przewracając cynowe wiadro z wodą i drewniany taboret. Z tyłu jego głowy zaczęła sączyć się krew i mieszając się z wylaną wodą, utworzyła na drewnianych deskach podłogi czerwoną kałużę.
Emil odwrócił się i zobaczył w drzwiach pokoju zapłakaną matkę opierającą się o framugę drzwi i z trudem stojącą na nogach.
– Emilek, synku, coś ty zrobił? Coś ty zrobił? – wyłkała.
Pogrzeb starego Lewina odbył się na przykościelnym cmentarzu w otoczeniu kapłana, rodziny, kilku znajomych i lokalnych płaczek. Anna Lewin, z domu Sobala, stała podtrzymywana przez zapłakaną córkę i silnego syna. Była blada, chwiała się na nogach i z trudem łapała powietrze.
Emil Lewin nie poniósł kary za zabójstwo swojego ojca, bo Anna nie zdradziła nikomu, czego była świadkiem. Nie chciała, aby jej ukochany syn resztę życia spędził w więzieniu. Powiedzieli wszystkim, że stary uległ wypadkowi, przewracając się i niefortunnie uderzając w żeliwną kuchnię. Nikt nie negował tej wersji, w końcu Ignacy był kaleką, a nikomu nie przyszło do głowy, że do jego śmierci mógł przyczynić się chłopak, którego co prawda nie spłodził, ale wychował jak własnego. Nawet Hanka nie znała prawdy. Śmierć ojca była dla niej szokiem, ale odwlekła na pewien czas jej matrymonialne plany i na czas żałoby powstrzymywała nieco zapędy Koniuszków.
Kilka tygodni później młodzi Lewinowie pożegnali także matkę, która tajemnicę śmierci Ignacego Lewina zabrała ze sobą do grobu. Tym razem jednak to Emil szlochał na pogrzebie, wściekły na starego Chełmickiego, że nawet w ciężkiej chorobie matki, o której szeptało całe miasteczko, nie zaproponował pomocy.
Tuż po pogrzebie, gdy rana po śmierci matki była jeszcze świeża, udał się do majątku Chełmickich. Przy bramie natknął się na elegancko