Hanka zmieszała się nieco, spuszczając wzrok na swoje zniszczone pantofle, które tak bardzo chciała ukryć przed ludźmi.
– Przepraszam. Nie chciałem cię urazić. Nie musisz się wstydzić – zreflektował się młody Łyszkin. Zdał sobie sprawę, że dla młodych dziewcząt to wciąż musiał być problem: strój, sposób wysławiania, różnice w edukacji. Hanna Lewin zapewne miała kompleksy w stosunku do bogatego towarzystwa.
– Nie mam się czego wstydzić! – wybuchła. – Nie kradnę, nie zabijam i nie cudzołożę.
Igor Łyszkin pomyślał, że nie udał mu się ten pierwszy w życiu podryw. Wyrzucał sobie, że kolejny raz wychylił się ze swoimi poglądami. A przecież akurat tym razem chciał dodać otuchy tej młodej kobiecie, która musiała się czuć niczym uboga krewna na przyjęciu wydawanym przez bogatą familię. Zaproponował, że odprowadzi ją do domu, ale odmówiła. Grzecznie, ale wystarczająco stanowczo, żeby ostudzić jego zapędy.
Wyszła z domu Chełmickich żegnana niczym objawienie i szczęśliwa ruszyła w stronę domu. Było dość późno, rodzice zapewne już spali, ale postanowiła, że jeszcze tam nie wróci. Skierowała się w stronę Chełmic i domu swojej przyjaciółki, Alicji. Chciała porady, co dalej powinna zrobić ze swoim życiem, a przede wszystkim miała ochotę opowiedzieć komuś o tym ekscytującym wieczorze.
Tymczasem w domu Chełmickich odbywały się tańce, piło się więcej alkoholu niż zazwyczaj i panowała frywolna atmosfera, uświetniana opowieściami Heleny Ducret o mrocznej bohemie artystycznego Paryża. Julian przytulał w tańcu Adriannę, chcąc poczuć miękkość jej piersi, Walter von Lossow przygrywał na fortepianie, myląc się co kawałek, a Igor Łyszkin siedział posępny w rattanowym fotelu na tarasie i pił wódkę. Im bardziej szumiało mu w głowie, tym większą czuł wściekłość na siebie za niewykorzystanie szansy, jaką było nawiązanie znajomości z Hanką Lewin. Już teraz nie będzie miał okazji, żeby ją spotkać, a za nic w świecie nie pozwoli się zaciągnąć do kościoła, gdzie modlono się do ścian i obrazów.
Nagle Igor usłyszał śmiechy i rozmowę kilku osób. Pewnie nie zwróciłby uwagi na kolejne opowieści z bujnego życia bogatej dziwki, jaką niewątpliwie była Helena Ducret, gdyby nie usłyszał imienia, które tego wieczoru wryło mu się w serce.
– Mam nadzieję, że ta dziewczyna pójdzie po rozum do głowy i nie zostanie na tej swojej wsi. Jest ładna, ma talent, w Warszawie albo Wilnie miałaby szansę na karierę.
– Nie jest wykształcona, nie ma obycia, obawiam się, że skończy jako fordanserka i śpiewaczka do kotleta, uwodzona przez znudzonych urzędników średniego szczebla – odpowiedział Helenie stary Chełmicki.
– No tak, wiele z tych gwiazdek spotyka właśnie taki los, ale wprowadzę ją do towarzystwa i może trafi jej się jakiś bogaty protektor. – Helena znowu się roześmiała, co miało niewątpliwie oznaczać, że ów protektor po prostu zostanie jej kochankiem.
Łyszkinowi zrobiło się przykro. Ta Helena była niczym sutener sprowadzający świeży towar do Warszawy, aby jej rozpróżniaczeni znajomi mogli mieć kolejną zabawkę. Chociaż gdyby udało się skusić Hankę na wyjazd do metropolii, wtedy i on miałby szansę zostać jej kochankiem. Był przystojny i miał bogatego ojca. A w Warszawie także potrzebowano ludzi szerzących idee, w które on tak bardzo wierzył. Mieli swoje przyczółki wśród polskich komunistów, a on dość dobrze władał językiem polskim.
Coraz bardziej pijany odpływał w otchłań marzeń o kobiecie, która jeszcze niedawno stała przy fortepianie i śpiewała. Był przekonany, że jeszcze kiedyś się spotkają.
– Łyszkin, stary druhu, chyba już całkiem omamił cię komunizm i przestałeś nas lubić. – Poczuł dłoń Juliana Chełmickiego na swoim ramieniu.
– Nie, Julianie, po prostu wypiłem za dużo i wietrzę umysł – odpowiedział zmieszany Igor.
– Może odprowadzę cię do pokoju i prześpisz się nieco? – zaproponował.
– My, Rosjanie, mamy mocne głowy do picia. Aż tak ze mną źle nie jest, żebym nie miał trafić do pokoju… – wybąkał. – Wracaj do swojej uroczej partnerki.
Julian przysiadł na oparciu fotela i powiedział cicho:
– Jest przepiękna, prawda?
– Tak… – przeciągnął sylabę Łyszkin. – Piękna i pusta, niczym porcelanowa lalka w waszej serwantce.
– W istocie, za dużo wypiłeś, Łyszkin – powiedział zdegustowany opinią kolegi Julian i wstał gwałtownie.
Igor pociągnął go za rękaw.
– Przepraszam, druhu. Ale lubię cię i nie chciałbym, żebyś pewnego dnia się obudził z poczuciem, że zmarnowałeś życie przez kobietę, która nie jest tego warta. No, ale nie moja sprawa – dodał ugodowo. – Jeśli tobie odpowiada panna Daleszyńska, kibicuję ci całym sercem.
Julian jednak był zły na kolegę i nic nie było w stanie go udobruchać. Adrianna miała nie tylko piękną twarz, ale i usposobienie anioła. Cóż z tego, że rzadko się odzywała albo oceniała ludzi na podstawie krążących stereotypów? Zapewne to jej skromność nakazywała jej powściągliwość w wypowiedziach, co było, zdaniem Juliana, bardziej frapujące niż na przykład gadatliwość i postępowość takiej Heleny Ducret.
Hanka Lewin dotarła do miasteczka, gdy zapadł zmierzch. Czerwcowe noce były krótkie i dlatego pomyślała, że musi być już po dziesiątej. Stanęła przed kamienicą Rosińskich i zadarła głowę. Tak jak się spodziewała, w oknach było już ciemno, a dźwięki dochodzące z festynu – ciche i spokojne, co oznaczało, że teraz trwa tylko zabawa taneczna. Wiedziała, że zarówno matka Alicji, jak i ona sama nie bawią na imprezie, więc podniosła z ulicy kamyk i rzuciła w narożne okno mieszkania. Pod nim właśnie stało łóżko jej przyjaciółki. Najwyraźniej Alicja nie spała, bo niemal natychmiast Hanka usłyszała skrzypienie otwieranego okna.
– Kto tam, u licha? – zapytała poirytowana Alicja.
– To ja, Hanka. Od Chełmickich wracam i muszę z tobą porozmawiać – odpowiedziała ściszonym głosem.
– Wszyscy już śpią. Poczekaj, wezmę klucze od zakładu i tam pogadamy – równie cicho odpowiedziała Alicja.
Po chwili weszły do pomieszczenia, zapaliły lampę i usiadły na twardych krzesłach, otoczone manekinami, skrawkami materiałów i porozwieszanymi wokół prawie gotowymi sukienkami. Hanka opowiedziała o propozycji Heleny Ducret. Alicja pomyślała przez chwilę i westchnęła:
– Jedź, Hanka. Tutaj nic cię nie czeka, oprócz zapijaczonego Stefka Koniuszki. Tam przynajmniej będziesz miała szansę i zobaczysz trochę wielkiego świata. Gdyby mnie coś takiego zaproponowano, nie wahałabym się ani minuty.
– Boję się – wyszeptała.
– A nie będziesz się bała ze Stefkiem do wyrka pójść?
– Nie mów mi nawet o tym… Nie wyjdę za niego za żadne skarby świata. – Hanka wzdrygnęła się.
– No to, kochana, pakuj walizkę i jedź do Warszawy. Nie masz wyjścia – złowróżbnie zakończyła Alicja.
Hanka wróciła do domu. Wszyscy już spali, więc tego wieczoru obyło się bez krzyków i awantur. Nazajutrz natomiast inne wydarzenie zdominowało życie Hanki. Jej matka zaniemogła zupełnie. Leżała w łóżku, mokra od potu, i wycierała z ust krwawą plwocinę. Przybyły lekarz nie miał dobrych wieści.