Co wy wiecie o Rosji. Jacek Matecki. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jacek Matecki
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-64526-14-5
Скачать книгу
w lewo i w prawo, bagnami albo tundrą. Bywają też zrobione z byle czego. Na przykład z zamazanego rozkładu jazdy na zaśmieconym przystanku. Człek nie może się doczytać: będzie autobus czy nie będzie? Tak czy owak dalej już donikąd. Można wrócić tam, skąd się przyszło, ale i to nie jest łatwe.

      Rzućmy okiem na mapę Morza Białego. Od południa rozcina je na dwie części półwysep Onega. Niby nie tak bardzo daleko od Archangielska, a jeszcze bliżej do leżącego nad samym morzem Siewierodwińska, zwanego onegdaj Mołotowskiem. Szpiegów z pewnością zainteresuje informacja, że w mieście tym produkują atomowe łodzie podwodne. Zdradzę jeszcze i to, że można wykonać fotkę tej stoczni (za którą słono zapłaci każdy wywiad). Należy wsiąść do samolotu relacji St. Petersburg–Archangielsk i zająć miejsce przy oknie po lewej stronie. Jeśli trafi się na bezchmurną pogodę i sprzyjające wiatry (od nich zależy kierunek podejścia do lądowania), istnieje szansa, że zobaczy się w dole ów zakład produkcyjny. Nazywa się „Gwiazdeczka” i jest pilnie strzeżoną tajemnicą.

      Z tego samego miejsca przy oknie na kilka minut przed Siewierodwińskiem dostrzec można półwysep Onega. Na pierwszy rzut oka nic tam nie ma. Lasy i bagna, gdzieniegdzie pobłyskują jeziorka. Latem hałas silników zagłusza bzyczenie stu trylionów komarów. W jednej trzeciej długości półwyspu od wschodu wrzyna się weń zatoka. Nad nią leży wieś Piertomińsk. Jeśli się dobrze przykleić do plastikowego okienka, da się ją wypatrzeć z samolotu. Kilkadziesiąt chałup, z których większość jest niezamieszkana, ale akurat tego nie widać.

      Dostać się tutaj można na trzy sposoby. Latem – statkiem lub samolotem z Archangielska. Zimą – samochodem.

      PIERTOMIŃSK, CZĘŚĆ PIERWSZA

      Wybrałem statek. Sezon nawigacyjny trwa od końca maja do października. Rejsy na półwysep wypadają dwa razy w miesiącu. Stateczek jest niewielki. Coś takiego, jak u nas pływa z Gdańska na Hel.

      Na dziobie do pokładu przyspawano dwa kontenery, w których poustawiano koje. Pod pokładem kabina z drewnianymi ławkami.

      Był to pierwszy rejs w sezonie i zanim wypłynęliśmy, doszło do awantury. Pasażerowie powoływali się na jakieś mętne enuncjacje prasowe, że niby bilety nie podrożeją w stosunku do ubiegłego roku, a jeśli nawet podrożeją, to jakoby mają być dotowane przez urząd gubernatora. Reprezentujący armatora facet, który stał przy trapie z bloczkiem biletów, nic o tym nie wiedział. Z biura linii żeglugowej sprowadzono postawnego mężczyznę, który wszystkie te „niby” i „jakoby” sprostował. Jego przemowa miała mniej więcej taki sens, jak ta wygłoszona w 1856 roku w Warszawie przez cara Aleksandra II do pełnych nadziei Polaczków: „Point de rêveries, messieurs”, co się z rosyjskiego tłumaczy jako: żadnych marzeń, panowie!

      Popłynęliśmy tedy wedle nowych stawek i nikt żadnej refundacji się nie doczekał.

      Podróż zaczyna się od nerwowej krzątaniny połączonej z upychaniem rzeczy. Roztasowawszy się, pasażerowie siadają i rozpoczyna się rytuał konsumpcji. Najadłszy się, ludziska rozbiegają się po statku, usiłując znaleźć jakieś ciekawe miejsce, dzięki któremu będzie mniej nudno. Niestety, wszędzie jest tak samo. Z lewej strony wąska linia brzegu, z prawej – puste morze. Kiedy dociera do nas ta smutna prawda, przysiadamy na kojach i na ławkach. Palacze szukają osłoniętych przed wiatrem miejsc na pokładzie.

      Rosjanie potrafią podróżować. Ogrom przestrzeni nauczył ich technik radzenia sobie z czasem, bezczynnością i przestrzenią. Najskuteczniejszą metodą jest sen. W podróży Rosja jest somnambuliczna.

      Najdoskonalszym rozwiązaniem byłby sen bez końca, lecz taki stan nazywa się śmiercią. Ludzie znaleźli więc inne wyjście. Zastygają bez ruchu i patrzą w jeden punkt. Ktoś w okno, ktoś w ścianę. Z boku taki człowiek wygląda na filozofa roztrząsającego zagadki bytu, lecz myślenie nie jest dobrą strategią na dłuższą metę. Ile można myśleć?

      O wiele lepsze jest niemyślenie. Da się je uprawiać bez końca. Wie o tym doskonale zdrowa większość ludzkości i dzięki temu świat się jeszcze jakoś kręci.

      Silnik mruczy. Wiatr wieje. Morze płaskie. Nuda. Nawet ptaki już nas opuściły. Wstaję i wychodzę na pokład. Tabliczka z zakazem wstępu na mostek kapitański kusi jak cholera. Zdejmuję łańcuch i wspinam się po schodkach do sterówki. Pretekstu do wizyty dostarcza niewinne pytanie, czy w Piertomińsku jest hotel. Pytanie najgłupsze z możliwych, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.

      Rozmowę trzeba rozpocząć umiejętnie i od razu wyjechać ze swoim obcym akcentem. I to nie akcentem z terenów Związku Radzieckiego – takim może się posługiwać byle Uzbek, Buriat, Kałmuk, Tatar, Jakut czy inny Litwin. Tu chodzi o rzetelny zagraniczny akcent! W Rosji znajomość języków jest szczątkowa, więc jeśli osoba zagraniczna potrafi się dogadać, automatycznie trafia do elitarnego klubu posługującego się ludzkim, czyli rosyjskim, językiem.

      – Hotel? A skąd mam wiedzieć? – odpowiada stojący za kołem sterowym młody, sympatyczny pomocnik kapitana. – Ja w Piertomińsku nigdy nawet na nabrzeże nie wyszedłem.

      Jesteśmy w sterówce sami. Na stole mapa. Po bokach dwa monitory wyświetlające wskazania radarów. Ciepło, przytulnie. Teraz pora na drugi etap zadzierzgania znajomości, czyli na zadawanie bardziej szczegółowych pytań. Ludzie lubią popisywać się wiedzą. Właściwie to najbardziej lubią monologować. Trzeba w odpowiednim czasie zadawać im pytania popychające monolog do przodu.

      Pomocnik tłumaczy co do czego służy. To GPS. Tamto – wskazania sondy wyświetlającej ukształtowanie dna. Widać nawet ławice ryb. Statek zasadniczo płynie sam, od czasu do czasu trzeba ruszyć kołem sterowym. Po półgodzinnej rozmowie technicznej zbaczamy niepostrzeżenie w stronę tematów egzystencjalnych. Pomocnik kapitana zdradza, że ukrywa się przed armią. Został mu jeszcze rok symulowania. Potem będzie mógł wyruszyć na ocean w charakterze prawdziwego marynarza.

      – Ta łajba to – macha ręką – nie pływanie. Wszystko przez tę nieszczęsną armię – wzdycha.

      Pierwszy facet w Rosji, który mi coś takiego mówi. W tym kraju każdy mężczyzna był w wojsku i jest to coś tak naturalnego, jak u nas stan całkiem przeciwny, czyli niebycie w armii. Najhuczniejsze święta – wyjąwszy Dzień Kobiet – związane są ze służbami mundurowymi: Dzień Zwycięstwa, Dzień Obrońcy Ojczyzny, Święto Wojsk Powietrzno-Desantowych, Dzień Marynarki Wojennej. Największy rozmach ma święto desantowców. Prawdziwi mężczyźni prawdziwie potrafią się bawić. Urządzane są pokazy walk. Spadochroniarze tłuką sobie na łbach butelki. Ukoronowaniem zabawy jest ogólna bijatyka. Kiedy nadjeżdża policja, sołdaci w pasiastych koszulkach stają do walki ze stróżami prawa. Tradycją jest, że zawiani desantowcy całą chmarą udają się na miejski bazar, aby zrobić porządek z przybyszami z Kaukazu.

      Niestety od kilku lat policja utrudnia te rozrywki. Zjawia się jednostka OMON-u, obstawia „plac zabaw” i pacyfikuje awanturników. Pałują. Aresztują. Państwo krzepnie i tłumi spontaniczne inicjatywy. Osobiście jestem przeciw nadmiernie okrzepłemu państwu.

      Naszą rozmowę przerywa wejście kapitana. Przeciera oczy i coś niewyraźnie burczy pod nosem. Zły. Pewno się nie wyspał, ale jest i drugi powód – obcy na mostku. Pomocnik widzi, że Pierwszemu po Bogu moja obecność się nie podoba i tłumaczy, com ja za jeden. Polak. Kapitana to nie wzrusza. Rozmowa już się nie klei i czuję, że nic tu po mnie.

      Na pokładzie wieje jak diabli. Jestem nieszczęśliwy, bo z rozkosznego ciepełka dla elit znów dostałem się między zwykłych pasażerów. Chowam się w osłoniętym od wiatru kącie na rufie.

      Nie pozostaje mi nic innego, jak zemścić się na Rosji za takie potraktowanie mnie przez przedstawiciela służb mundurowych. Opowiem więc co nieco o rosyjskich siłach zbrojnych. Nie wierzcie temu, co widzicie podczas defilady z okazji 9 maja na placu Czerwonym. To pokazucha. Przejedźcie się tego dnia na prowincję, do jakiegoś miasta garnizonowego. Tam też organizują defilady,