– Przecież zrezygnowałeś z dóbr doczesnych. Jak ci się udało pokonać tę długą drogę?
– Bóg miał mnie w swojej opiece. Wszystko jest w Kazaniu na Górze. Z Bożą pomocą powrócę do Ziemi Świętej, tym razem z innymi, i będziemy Mu służyli w taki sam sposób.
– Jako żebracy?
– Początek jest tylko maleńką cząstką całości. Przede wszystkim musimy nauczyć się pokory, a inni powinni odnaleźć ofiarność w swoich sercach. Ubóstwo czyni człowieka wolnym. Ludzie mu nie zazdroszczą, z wyjątkiem niewielkiej grupy osób, które łatwo zaspokajają zazdrość poprzez naśladownictwo. Człowiek, który nie nosi ze sobą przedmiotów, ma wolny umysł i swobodne ręce. Ludzie służący mamonie zwą nas szaleńcami. Zapominają, że obłąkaniec ma więcej mocy niż człowiek zdrowy, nie tylko z powodu potężniejszych mięśni, lecz również dlatego, że nie myśli o obronie samego siebie. Może wykorzystać całą swą potęgę do zmiażdżenia wroga.
– Mówisz jak żołnierz – zauważył Franciszek.
– Jestem żołnierzem – odparł mężczyzna na sienniku. – Podobnie jak ludzie, którzy idą za moim przykładem. Dobrej nocy, Franciszku.
– Dobrej nocy – powtórzył Franciszek. Dopiero teraz uświadomił sobie, że rozmówca uprzejmie, lecz nieoczekiwanie zakończył dyskusję. Jego „dobrej nocy” zabrzmiało niczym szkolny dzwonek, który obwieszcza koniec zajęć.
Tak się zakończyła pierwsza lekcja.
Pragnął czuć irytację, lecz nie było na nią miejsca.
Potem usłyszał miarowy, spokojny oddech śpiącego mężczyzny na sienniku.
– Profesor – oznajmił Landivar i wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu. – Członek władz kolegium Dormans-Beauvais. To wspaniały dzień, profesorze. Pierwszy z wielu wspaniałych dni. Teraz zawsze będę mógł pożyczać pieniądze dla mojego pana, lecz on nie będzie ich potrzebował, bo zacznie otrzymywać wynagrodzenie w dobrych, zacnych dukatach od kwestora.
– Dukaty są najważniejsze, prawda? – spytał Franciszek z uśmiechem.
– Kiedy zamieszkamy z innymi profesorami kolegium? – wypytywał Miguel.
– Czemu chcesz to wiedzieć?
Miguel przestąpił z nogi na nogę.
– Z pewnością nie ma takiego obyczaju, by profesor sypiał z trzema studentami w tym samym pokoju... – zauważył.
– Zapominasz, że oni również zdali egzaminy – przypomniał Franciszek. – A twój ulubiony wróg, don Iñigo, poradził sobie lepiej od nas wszystkich. Został magistrem.
Miguel ściągnął usta.
– To nie zmieni jego sposobu myślenia. – Wzruszył ramionami. – Nic go nie odmieni.
– Miguelu – westchnął Franciszek dobrodusznie. – Obawiam się, że moje słowa cię rozczarują. Nie podejmę pracy w Dormans-Beauvais.
– Nie? – Miguel zrobił wielkie oczy, a jego dłonie zadrżały. – Mój pan zmienił zdanie?
– Owszem – przyznał Franciszek cicho. – Zamierzam zrobić coś, co nie przypadnie ci do gustu. Obawiam się, że nasze drogi się rozchodzą, Miguelu.
Landivar unikał jego spojrzenia.
– Święty żebrak – mruknął pod nosem. – To z powodu świętego żebraka, zgadza się, panie?
– Z powodu don Iñiga de Loyoli – podkreślił. – Również zostanę żebrakiem. Dlatego nadeszła pora rozstania.
Landivar pokiwał głową.
– Jutro przypada święto, panie – przypomniał po chwili.
– Tak, święto Wniebowzięcia.
– W tym dniu święty... chciałem powiedzieć don Iñigo i jego uczniowie złożą śluby, prawda?
– Zgadza się – potwierdził Franciszek. Zdumiewało go, że jego służący potrafił tak sprawnie uzyskiwać wszystkie istotne informacje. Jako szpieg byłby nieoceniony. Dlaczego jednak interesował się planem don Iñiga? Nagle zrobiło mu się żal człowieka, który przez wiele lat wiernie mu służył i pokładał większe nadzieje w swoim panu, niż jego pan w sobie. – Nie bierz sobie tego do serca, Miguelu. Idź do domu i wróć jutro po południu. Będę miał dla ciebie trochę pieniędzy.
– Dziękuję, panie – powiedział Miguel chrapliwie. – Dobranoc, panie.
– Dobranoc.
Chwilę później Franciszek przestał myśleć o Landivarze. Jutro jego życie miało się rozpocząć na nowo. Nie będzie ono przyjemne w jego dotychczasowym rozumieniu tego słowa. Zapowiadało się jednak jako największa ze wszystkich wielkich przygód. Franciszek miał wrodzone zamiłowanie do przygód. Być może właśnie to sprawiło, że coraz bardziej wątpił, czy może być szczęśliwy pośród czcigodnych kanoników pampeluńskich. Mimo to jego entuzjazm, choć ogromny, wydawał się znikomy w porównaniu z niecierpliwym wyczekiwaniem Favre’a, Layneza, Salmeróna, Bobadilli oraz Rodrígueza. Przynajmniej Bobadilla również od zawsze uwielbiał przygody. Był impulsywnym zapaleńcem, jak jego przyjaciele. Z kolei Favre wskoczyłby do płonącego wulkanu, gdyby mógł w ten sposób pomóc sprawie Chrystusa na ziemi. Mało kto charakteryzował się tak ogromnym poświęceniem i miłością. Tymczasem choćby Laynez – intelektualista, od którego należało by oczekiwać wyłącznie chłodnej logiki – promieniał niczym kochanek. Jak to możliwe? A Salmerón i Rodríguez, obaj w wieku, w którym umysł mężczyzny jest nadal psotny niczym kocię? Co sprawiło, że ogarnął ich zapał i żar, każdego w odmienny sposób? Czemu tryskali energią i entuzjazmem? Dlaczego, pomimo całej swej skromności i pokory byli tak absolutnie pewni celu, który zamierzali osiągnąć?
Rzecz jasna, wszyscy oni spędzili miesiąc z don Iñigiem oraz jego książką. Wszyscy. Tylko w jego wypadku don Iñigo tak długo zwlekał i nadal nic nie robił.
Coś się zmieniało w ludziach, którzy przechodzili ten specyficzny sprawdzian. Po trzydziestym dniu człowiek najzwyczajniej nie był już tą samą osobą, co na początku.
Dziwne, że on, Franciszek, będzie jutro składał śluby, choć nie zdał jeszcze sprawdzianu.
Z drugiej strony nie było to takie zaskakujące. Może w jego wypadku nie istniała potrzeba przemiany. Żaden z uczniów nie opowiadał o tym, co się z nim stało w ciągu tych trzydziestu dni, a przynajmniej nie zagłębiał się w szczegóły. Franciszek wiedział jednak, że chodziło o coś w rodzaju wojskowej musztry. Może właśnie w tym tkwiło rozwiązanie zagadki. Don Iñigo sam podkreślił, że uważa się za żołnierza Chrystusa. Żaden członek małej grupy jego zwolenników nie był jednak żołnierzem, ani jeden nie pochodził nawet z żołnierskiej rodziny. Musieli więc przejść przez odpowiednie ćwiczenia. On, Franciszek Xavier, wywodził się z rodu, w którym całe pokolenia mężczyzn służyły w wojsku. Dla niego taki stan rzeczy był jak najbardziej naturalny. Don Iñigo, człowiek obdarzony zdolnością subtelnego pojmowania ludzkiej wrażliwości, od razu się w tym połapał. Zatem w wypadku Franciszka nie zachodziła potrzeba przeprowadzania żadnego konkretnego sprawdzianu