– Nie. Ale go widziałem. Podobnie jak ty, kilka miesięcy temu. Może nawet przed rokiem. Pamiętasz żebraka z osłem?
– Niemożliwe! Jak to się stało? Co się dzieje z Saint Barbe? Ten obszarpany strach na wróble? Matko Przenajświętsza, tego już za wiele. Nie chcę go widzieć w swoim pokoju.
– Dobrze wiesz, że nic na to nie poradzisz – zmitygował go Pierre Favre. – Zresztą, to całkiem miły jegomość, naprawdę.
Miły jegomość został przedstawiony Franciszkowi wieczorem tego samego dnia przez rektora kolegium, Diega de Gouveę we własnej osobie.
– Iñigo de Loyola – oznajmił Gouvea – jest twoim ziomkiem. Potrzebuje wsparcia naukowego, zwłaszcza w kwestii filozofii arystotelesowskiej. Ufam, że w wolnej chwili poświęcisz nieco czasu na jego dokształcanie.
Na szczęście wyszedł, zanim Franciszek zdążył odpowiedzieć.
Franciszek ze źle skrywaną pogardą popatrzył na bladego, łysiejącego człowieczka.
– Przykro mi, że narobiłem ci tyle kłopotów, Franciszku – przemówił Iñigo de Loyola łagodnie. – Postaram się, byś był zadowolony.
Franciszek był jednak zbyt wściekły, aby zwracać uwagę na powagę i kurtuazję słów starszego mężczyzny.
– Rektor dokonał błędnego wyboru – oświadczył. – Jestem najgorszym nauczycielem na świecie. Powinien był przekazać cię pod opiekę dobrego uczonego, takiego jak tu obecny Pierre Favre. Z pewnością będzie sobie radził lepiej ode mnie. Spróbujesz, Pierre, prawda? A teraz żegnam, na mnie pora. – Wyszedł chichocząc.
– Don Iñigo, nie przejmuj się nim – Pierre Favre pocieszył dobrodusznie nowego kolegę. – Niekiedy bywa w gorącej wodzie kąpany, ale ma dobre serce. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chętnie rozwieję twoje wątpliwości.
– Bardzo miło mi to słyszeć – odparł starszy mężczyzna pokornie. – Pozostaję do twojej dyspozycji.
Później, kiedy Franciszek spotkał się sam na sam z Pierrem, postanowił przeprosić go na swój sposób.
– Wybacz, Pierre, ale najzwyczajniej nie mogłem stawić temu czoła – wyznał. – Poza tym sam powiedziałeś, że to miły jegomość. Tak więc pomyślałem: ty się lepiej do tego nadajesz. Osobiście nie przepadam za naszym nowym współlokatorem. Jest w nim coś niezdrowego.
– On jest żądny wiedzy – zauważył Pierre. – Widziałeś jego oczy?
– Co takiego dostrzegłeś w jego oczach?
– Są piękne. Ten człowiek jest niesłychanie skromny i bardzo łagodny. Zważywszy, że prawie mógłby być moim lub twoim ojcem...
– Nie, dziękuję – odparł Franciszek wstrząśnięty i dodał uszczypliwie: – Powinien być mi wdzięczny. Sprawiłem mu nowego osła.
– Jest don Iñigo? – spytał student Bobadilla.
– Tak – odparł Franciszek. – Wrócił godzinę temu.
– Doskonale. Mamy dziś piękny dzień!
– Czemu? – chciał wiedzieć Franciszek, ale student Bobadilla nie słyszał: gnał po schodach, skacząc po trzy stopnie naraz.
Miguel Landivar zbliżył się eleganckim, kocim krokiem.
– Panie...
– Co się stało?
– Profesor García mówi, że dzisiaj w nocy znowu wychodzi.
– Beze mnie – mruknął Franciszek ponuro.
– Przepraszam, że tym razem nie potrafiłem zdobyć pieniędzy – ciągnął Landivar. – Profesor kazał powtórzyć, że to nie jest problemem, bo tym razem uważa siebie za gospodarza.
– Czy jest don Iñigo de Loyola? – spytał student Salmerón z entuzjazmem.
– Tak – potwierdził Franciszek. Student Salmerón uśmiechnął się od ucha do ucha i wbiegł po schodach na górę.
– Nie chcę wychodzić z Garcíą – oświadczył Franciszek ze znużeniem. – Jestem niewyspany.
– Ależ panie, profesor García mówi...
– Tak, don Iñigo jest u siebie – burknął Franciszek, zanim student Laynez zdołał otworzyć usta.
Laynez wyszczerzył zęby w pogodnym uśmiechu.
– Nareszcie wiem, co takiego studiujesz, Franciszku – wykrzyknął. – Czytanie w myślach to nie lada sztuka. Do zobaczenia.
– Ten człowiek to Żyd – zauważył Landivar z pogardą.
– W jego żyłach chyba rzeczywiście płynie odrobina krwi żydowskiej – przyznał Franciszek i skinął twierdząco głową. – Poza tym to najinteligentniejszy student, jakiego znam. Zupełnie nie pojmuję, czemu...
– Profesor García mówi...
– Przestań wreszcie powoływać się na Garcíę! Powiedziałem wyraźnie: nie chcę iść i moja decyzja jest nieodwołalna. Jak przy takim trybie życia mam zdać te przeklęte egzaminy? Muszę wreszcie wziąć się do pracy.
– Profesor Gracía mówi, że bez najmniejszego trudu zdasz wszystkie egzaminy, panie. Chodzą pogłoski, że szykuje się dla ciebie profesura w kolegium Dormans-Beauvais...
Franciszek uniósł wzrok.
– Miguel, jesteś nieoceniony, a twoje informacje bezcenne – pochwalił służącego. – Powinieneś mieć uszy wielkie jak słoń. Mimo wszystko, odrobina pracy z pewnością nikomu nie zaszkodzi.
– Zupełnie jak biedny señor Favre. – Landivar pokiwał głową i zaprezentował olśniewająco białe zęby. – W kółko praca, praca, praca... Jest łasy na pracę, podobnie jak wszyscy uczniowie świętego żebraka...
Franciszek zmarszczył brwi.
– Uczniowie! Jesteś o krok od bluźnierstwa, stary łotrze.
– Niech Bóg broni! – zaprotestował Landivar, cały czas uśmiechnięty od ucha do ucha. – Powiedzenie prawdy żadną miarą nie może być uznane za bluźnierstwo. Uczniowie siadają wokół świętego żebraka i pochłaniają każde jego słowo. Dwa razy w miesiącu idą wraz z nim do spowiedzi i przyjmują Komunię...
– To, o czym mówisz, nie jest zdrowe. – Franciszek potrząsnął głową z dezaprobatą.
– Gdybyś pytał mnie o opinię, panie, to moim zdaniem wygląda to trochę podejrzanie – ocenił Landivar.
– Twoim zdaniem oni się popisują?
– Powiem tyle, że moje wielkie uszy słyszały pewne opowieści o świętym żebraku. Otóż miał on przejścia z Inkwizycją.
– Dobry Boże! Zatem...
– Dwukrotnie, choć zdaniem niektórych nawet trzy razy. W Salamance trafił do więzienia za głoszenie herezji.
– Co? – wykrzyknął Franciszek. – Skazano go na karę więzienia? Zatem był winny, prawda?
Landivar wzruszył ramionami.
– Nie jestem teologiem, skąd mam wiedzieć – mruknął. W jego głosie zadźwięczała nuta zakłopotania, która nie umknęła Franciszkowi.