Próbowali to uczynić, lecz Franciszek nie zamierzał angażować się w konflikt. Oznajmił, że sprawa budzi w nim obrzydzenie.
Wielu studentów oraz nauczycieli przybyło na kolację, niosąc baty i wszelkiego typu kije.
Profesor García osobiście nadzorował formowanie szpaleru, którego uczestnicy mieli wymierzyć karę nieszczęśnikowi. Jeden ze studentów został wyznaczony do powolnego maszerowania przed winowajcą, aby uniemożliwić mu ucieczkę i uchylenie się od choćby jednego ciosu.
Franciszek z najwyższą pogardą obserwował te przygotowania.
Kiedy stukanie laski majordoma obwieściło przybycie rektora, wszyscy wstali i popatrzyli na drzwi.
Zebrani w holu ludzie głęboko westchnęli ze zdumienia.
Don Diego wszedł u boku oskarżonego.
Iñigo de Loyola miał na sobie swój czarny habit, choć wszyscy oczekiwali, że przyjdzie rozebrany do pasa.
Don Diego powoli i z namaszczeniem odprowadził go na miejsce, pomógł mu usiąść, skłonił się i odszedł.
Baty i kije zaczęły znikać. Profesor García sprawiał wrażenie tak bardzo przygnębionego, że niektórzy studenci zaczęli chichotać. Oprócz przyciszonych śmiechów nie było słychać żadnego innego odgłosu. Potem rektor odmówił modlitwę i rozpoczął się posiłek.
Była to najcichsza kolacja w historii kolegium.
Później, rzecz jasna, przez korytarze i pokoje mieszkalne przetoczyła się fala ekscytacji.
Jak on to zrobił? Jak to możliwe, że skłonił rektora do całkowitej zmiany zdania? Studenci ustalili, że po południu spotkał się z don Diegiem. Nikt jednak nie wiedział, czego dotyczyła rozmowa, co takiego powiedział ich ubogi kolega, że stary, ponury rektor całkiem zmienił zdanie. Pewien student z Sycylii zaklinał się, że Iñigo de Loyola ma złe spojrzenie.
– Nikt nie przeciwstawi się człowiekowi z mal’occhio – wyjaśnił. – Wiem o tym doskonale. Pewna starucha z mojego rodzinnego miasteczka...
– Sam jesteś starucha. Ten człowiek to święty.
– Tak, słyszałem słowa Garrona, który twierdził, że według służącego don Diega, po kwadransie rozmowy rektor padł do stóp don Iñiga i poprosił go o wybaczenie.
– Wybaczenie? Czego?
– Tego nie wiem, ale tak było.
– Nie wierzę. W tym, co mówisz, nie ma krztyny prawdy.
Miguel Landivar posłał swojemu panu wymowne spojrzenie i przystąpił do czyszczenia jego ubrania.
– Co mówiłem, panie?
Franciszek zmarszczył brwi.
– Co mówiłeś? Nie rozumiem, mów jaśniej – zażądał.
– Magia – wyjaśnił Miguel przyciszonym głosem. – Pamiętasz, panie, co wspomniałem na temat książki, którą przechowuje w ukryciu? To jasne, skąd ją wziął. Sprzymierzył się z diabłem.
– Dureń z ciebie, Miguelu – westchnął Franciszek. – Zabierz ubranie i wyjdź.
Miguel wymknął się dyskretnie.
Franciszek nie mógł jednak przestać rozmyślać o ostatnich osobliwych wydarzeniach na uczelni. Jak obcy człowiek poskromił rozsierdzonego rektora? I dlaczego nie uważał swojego osiągnięcia za triumf? Podczas kolacji ani razu nie podniósł głowy, aby nacieszyć się chwilą, w której całe kolegium uważało go za bohatera. Po prostu siedział i jadł ze wzrokiem wbitym w talerz, blady i obojętny. Nie, raczej odległy myślami. Czy na tym polega samokontrola? Jeśli tak, to jest człowiekiem z żelaza. Było w nim coś nieprzeniknionego. Ludzie pokroju Miguela zawsze sądzili, że to z pewnością ma coś wspólnego z diabłem. Osoby podobne Pierre’owi Favre’owi nie wątpiły, że to ma związek z Bogiem.
Franciszek uznał, że wszystko jedno, która wersja jest prawdziwa, bo i tak to nie jego sprawa.
Pomoc Franciszkowi w napisaniu trudnego listu do króla nie była obowiązkiem don Iñiga de Loyoli, niemniej udzielił młodszemu koledze wsparcia. Stało się tak dlatego, że zniecierpliwiony Franciszek zaklął, nie mogąc dobrać odpowiedniego zwrotu do szczególnie trudnego ustępu. Don Iñigo akurat przebywał w pokoju, skierował wzrok na współlokatora i uśmiechnął się przychylnie. Gdyby zaprotestował przeciwko używaniu rynsztokowego słownictwa, Franciszek warknąłby na niego ostro, lecz życzliwy uśmiech okazał się wyjątkowo silną bronią. Franciszek wyjaśnił z irytacją, że nie potrafi znaleźć stosownych słów, a don Iñigo poprosił o pozwolenie na przeczytanie stosownego fragmentu. Franciszek wzruszył ramionami i wręczył rozmówcy pismo. Po chwili don Iñigo zaproponował wprowadzenie drobnej zmiany, która poprawi całość tekstu.
– To chyba głupie tak oficjalnie prosić o coś, co mi się prawnie należy – poskarżył się Franciszek. – Potrzebuję jednak na później potwierdzenia aktu nadania szlachectwa.
Don Iñigo skinął głową.
– Był czas, kiedy myślałem tak samo jak ty, Franciszku.
Nie zapytam go, dlaczego się zmienił, pomyślał Franciszek chmurnie. Jeśli to zrobię, opowie mi całe swoje życie.
– Długo bym musiał mówić, gdybym chciał opowiedzieć o przyczynach – przyznał don Iñigo cicho. – Możesz jednak znaleźć ich podsumowanie w dwóch linijkach w ósmym rozdziale Ewangelii świętego Marka, werset trzydziesty szósty.
– Tak czy owak, dziękuję za pomoc, don Iñigo – powiedział Franciszek sucho. Starszy mężczyzna lekko i dystyngowanie skinął głową i odszedł.
Co było napisane w ósmym rozdziale, trzydziestym szóstym wersecie Ewangelii świętego Marka? Mniejsza z tym, przede wszystkim musiał dokończyć i wysłać list. Profesura w kolegium Dormans-Beauvais to nie lada kąsek, ale kanonia w kapitule pampeluńskiej to znacznie lepsza rzecz. Napisał jeszcze kilka słów i przerwał. Czego dotyczył ten dwuwiersz ze świętego Marka? Och, i tak prędzej czy później będzie musiał to sprawdzić. Zdjął Biblię z półki i otworzył na odpowiedniej stronie. Znalazł: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić?”.
Co za impertynencja. Jakie powody miał ten świętoszkowaty pielęgniarz, by zakładać, że Franciszek Xavier traci duszę? Niech lepiej pilnuje własnej.
Dormans-Beauvais było dobrym kolegium chrześcijańskim. Kapituła pampeluńska składała się z wartościowych kanoników. Kto powiedział, że trzeba być świętym żebrakiem, jeśli nie chce się utracić duszy? Nic dziwnego, że ten człowiek miał kłopoty z Inkwizycją.
Franciszek był tak wściekły, że natychmiast dokończył list i wysłał go jeszcze tego samego dnia.
– Znowu był tu Sieur Sarpillier, panie – wspomniał Miguel Landivar ponuro.
– Kto to taki?
Miguel westchnął.
– Handlarz koni, panie.
– Znowu chciał pieniędzy, zgadza się?
– Tak, panie.
Franciszek również westchnął. Już dwukrotnie pisał do domu i nie doczekał się odpowiedzi.
– Czy mamy jakieś pieniądze, Miguelu?
– Nie, panie.