Rozniecić ogień. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0732-3
Скачать книгу
traktuje go z niebywałą łagodnością – upomniała ją surowo matka.

      – Trudno dostrzec w nim złe cechy – odparła Magdalena. – Za to wyraźnie widać tyle dobrego, że Bóg z pewnością w pełni to wykorzysta.

      – Zatem stanie się to w Nawarze – podsumowała doña Maria. – Podjęłam decyzję, by go sprowadzić do domu.

      – Teraz już rozumiem, dlaczego przyjechałam – oś­wiadczyła zakonnica cicho.

      – Wielebna Matka zaznaczyła, że również jest o niego niespokojna...

      Magdalena pokręciła przecząco głową.

      – To nie on mnie niepokoi – sprostowała. – Tylko ty.

      – Wielebna Matka wybaczy, ale nie rozumiem – oznajmiła doña Maria ostro.

      – W głębi serca przeczuwałam, że będziesz mu rzucała kłody pod nogi – wyznała przeorysza łagodnym tonem.

      – Żadną miarą nie mogę sobie pozwolić na finansowanie takiego życia, jakie on ma ochotę prowadzić! – krzyknęła doña Maria. – Bóg świadkiem, jak bardzo dotknęły mnie przeciwności losu i ile rozmaitych trudności muszę pokonywać każdego dnia.

      – On to wie i dostrzega każde twoje poświęcenie, matko – przypomniała zakonnica pogodnie. – Nikt nie chce, byś zapewniała Franciszkowi życie pełne luk­susów. Błagam cię jednak, nie uniemożliwiaj mu stu­diów.

      – Ależ... ależ... służący! Koń! Nie mogę...

      – W stosownym czasie zrezygnuje z tego typu zachcianek – zapowiedziała Magdalena. – Sam zostanie sługą Bożym i będzie niósł słowo Pana. W przyszłości bardzo dużo uczyni dla Jego chwały. Jednak wcześniej należy go stosownie przygotować i z tego względu musi pozostać tam, gdzie jest.

      Zapadło milczenie, po dłuższej chwili przerwane przez doñę Marię.

      – Skoro Wielebna Matka wyraża takie życzenie, nie odwołam go z uczelni – zgodziła się niechętnie.

      – To nie moje życzenie, lecz Boga – sprostowała zakonnica. Na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wstała, skłoniła się matce, braciom i wyszła bez słowa, szybko i lekko, bardziej jak wesoła, młoda dziewczyna niż pełna powagi przeorysza.

      Doña Maria ruchem dłoni nakazała synom opuszczenie pokoju.

      Bez słowa zastosowali się do polecenia. Za progiem Miguel ruszył prosto do drzwi piwnicy.

      – Muszę się napić wina – mruknął gardłowo.

      – Ja także – przyłączył się Juan. – Mam też ochotę na dużą porcję mięsa. Zaczekaj na mnie, idę z tobą. Nogi się pode mną uginają.

      Pierre’a Favre’a jak zwykle obudziło przenikliwe bicie uczelnianego dzwonu o czwartej nad ranem, a Franciszek Xavier jak zwykle w najlepsze spał dalej.

      Pierre cieszył się, że noc dobiegła końca, przynajmniej dla niego. Na dworze panowały jeszcze nieprzeniknione ciemności i słychać było dudnienie deszczu o okno.

      Od niedawna źle sypiał i choć doskonale znał tego przyczynę, nie chciał jej dopuścić do świadomości. Był zaniepokojony, a powód jego poruszenia spał na sienniku obok i ciężko oddychał przez nieco opuchnięte usta. Franciszek znowu wychodził. Innymi słowy, jego służący, Miguel Landivar, pożyczył od kogoś pieniądze. Człowiek ten dysponował wrodzoną umiejętnością zdobywania funduszów dla pana, który niezmiennie przeznaczał je na jeden i ten sam cel. Dziwne, że człowiek o niebywale silnym charakterze, dla którego godność i szlachetność tak wiele znaczyły, pozostawał pod tak wyraźnym wpływem służącego. Być może jednak nie chodziło o wpływ Landivara, tylko profesora Garcíi. Tajemnicą poliszynela było to, że García zabierał niektórych studentów na nocne eskapady. Odźwierny, hojnie przekupiony, nie puszczał pary z ust, lecz studenci ochoczo przechwalali się swoimi wyczynami.

      Czy takie życie naprawdę dostarczało tyle radości? A jeśli tak – czy był głupcem, nie czerpiąc z niego garściami?

      Jako dwunastolatek, Pierre Favre złożył śluby dożywotniej czystości. Uczynił to z własnej woli, w małej górskiej kapliczce. Czy naprawdę musiał ich dotrzymywać? Przecież była to tylko przysięga dziecka, które nie miało pojęcia o świecie.

      Niewiele wiedział wtedy o świecie, ale całkiem sporo o Bogu. Kto wie, może więcej niż teraz, po długotrwałej nauce.

      Zapalił świecę.

      – Franciszku, obudź się.

      Franciszek gwałtownie usiadł na materacu.

      – Zabierzcie ją – polecił ze złością. – Nie chcę jej więcej widzieć.

      – O czym ty mówisz? Dzwonił dzwon...

      – Dzwon? – Franciszek ziewnął. – Następny dzień, tak? Wspomnienia poprzedniego nadal przygniatają mi czaszkę. – Zerwał się na równe nogi i przeciągnął. – Szczęściarz z ciebie, Pierre. Długo spałeś. García pokazał nam nowy lokal. Właściwie wszystkie są takie same. Chyba muszę spasować. Dzisiaj wtorek, zgadza się? Na Île-aux-vaches odbędą się zawody w skoku wzwyż, a ja mam za sobą tylko dwie godziny snu. Niech licho porwie tego Garcíę. Zobaczysz, w tych zawodach nie mam szans.

      Przystąpił do porannej toalety, rozchlapując wodę na wszystkie strony.

      – Czy... czy miałeś dobre towarzystwo? – spytał Pierre i zastanowił się: Dlaczego muszę o to pytać przyjaciela? Czemu chcę poznać całą historię, którą mógłby opowiedzieć? Dlatego, że wysłuchiwanie opowieści o tym, o czym nie mogę myśleć, sprawia mi upiorną przyjemność. Samo pytanie to pierwszy krok ku...

      – García może to nazywać dobrym towarzystwem – prychnął Franciszek krótko. – Nie ma nic do stracenia.

      – Jak to? (Po co go wypytuję? Dlaczego?)

      – Od pewnego czasu nosi za długie rękawy, zauważyłeś? Podejrzałem, co ukrywa. Ma francuską chorobę, Pierre. Kiłę. Okropnie kiepsko to wygląda. Na jednej z kobiet zauważyłem świeży wrzód. – Gwałtownie potrząsnął głową. – Równie dobrze ja sam... Poczułem taką odrazę, że za dużo wypiłem. Pierre, jeśli nie wygram w dzisiejszych zawodach, już nigdy nie pójdę z Garcíą.

      – Mam nadzieję, że przegrasz – oznajmił Pierre porywczo.

      Franciszek przestał się wycierać, popatrzył uważnie na przyjaciela i wybuchnął śmiechem.

      – Nie wszyscy możemy być tacy święci jak ty, Pierre.

      – Święci... – powtórzył Pierre Favre i rozpłakał się, ku całkowitej konsternacji Franciszka.

      Ten dzień był fatalny od początku do końca. Franciszek zwyciężył w zawodach w skoku wzwyż, ale tylko dlatego, że nie przyszedł jego najgroźniejszy konkurent, długonogi Anglik. Franciszek skakał znacznie poniżej możliwości.

      – Do naszego pokoju dokwaterowali dwóch studentów! – poinformował go Pierre szeptem, gdy Franciszek powrócił na popołudniowe wykłady.

      – Dwóch! Nasz pokój jest dwuosobowy, czterech ludzi się tam nie zmieści. Mamy spać jeden na drugim? To szaleństwo!

      W tej samej chwili do sali wszedł nauczyciel, więc zamilkli.

      Natychmiast po zakończeniu wykładu, Franciszek ponownie zaatakował przyjaciela.

      – Kto to