Operację tę opisuje się jako taką, która tragically went wrong (nie wyszła, a jej skutki były tragiczne).
Plan był inny, opowiadał później ten zamachowiec, który przeżył. Plan był taki, że: wchodzimy do sklepu, zmuszamy ludzi, grożąc bronią, żeby się jak najszybciej wynieśli, i zostawiamy bombę na ladzie. Czysta robota. Tymczasem bomba wybuchła za wcześnie.
W dniu, kiedy słucham Nolan Show, planowano odsłonić tablicę pamiątkową, by uczcić pamięć zamachowcy. Tabliczka głosi, że Thomas Begley zginął na służbie. Trumnę z jego ciałem dźwigał sam Gerry Adams[7].
Córka dwóch ofiar (!) napisała list do uczestników uroczystości, prosząc, by nie odsłaniali tablicy. Napisała, że rozumie ich ból, że śmierć to śmierć, ale nie można przecież gloryfikować pamięci kogoś, z kogo ręki zginęli niewinni ludzie.
– Na wojnie nie ma niewinnych ludzi – mówią republikanie w audycji Nolana. – Jesteś z nami albo przeciwko nam.
– Ale wtedy nie było wojny – odpowiadają krewni ofiar. – Gdyby była, mielibyśmy do czynienia ze zbrodnią wojenną.
Nie, mówią ci, którzy uważają, że to była wojna. Na wojnie są ofiary.
Żyjący zamachowiec Seán Kelly przeprosił ofiary zamachu (jego przeprosiny krążą w internecie i poszły w eter BBC), ale jednocześnie pochwalił Begleya jako bohatera.
– Kto jest terrorystą? Kto jest ofiarą? – pyta Nolan.
Kelly dostał dziewięć wyroków dożywocia. Ale wypuszczono go na mocy porozumienia wielkopiątkowego.
Człowiek z Provisional IRA miał, według zleceniodawców, dobre intencje. Wojenne dobre intencje. Tak krzyczą w audycji Nolana republikanie. O głosach całkiem młodych i całkiem starych.
Chciał zabić członków wrogiej organizacji paramilitarnej, której zdarzało się zabijać członków jego organizacji. Nie wyszło. Zabił cywili.
Nolan sugeruje, że właściwie wszyscy tu żyjący są ofiarami Kłopotów. Może warto by było zapomnieć o przeszłości? Odgrodzić ją od tego, co teraz?
– Przeszłość jest naszą teraźniejszością – mówi kobieta, która straciła obie nogi w zamachu bombowym przeprowadzonym przez IRA w 1972 roku w czasie krwawego piątku. W samym Belfaście wybuchło wówczas dwadzieścia sześć bomb.
Dziesięć osób dziennie zgłasza się z prośbą o pomoc do specjalnie po to powołanej organizacji Victim and Survivors Service. Inna organizacja, Wave Trauma Centre, prowadząca między innymi psychoterapię dla osób, które ucierpiały podczas Kłopotów, zajmuje się również dziećmi z zespołem stresu pourazowego. Dzieci te niekoniecznie żyły w czasie konfliktu, zdarza się, że ich rodzice, bezpośrednie ofiary zamachów czy strzelanin, przekazali im traumę.
Istnieje bowiem wiele sposobów przekazania traumy bez mówienia o niej, a może nawet głównie bez mówienia. „To może być tylko unikanie tematu, by nie wywoływać wspomnień, ale to mogą być też różne pozawerbalne zachowania, na przykład atak paniki, gdy wybuchają fajerwerki czy słychać helikoptery policyjne – twierdzi ekspert. – Dziecko to widzi i się tego uczy, a im mniej wyjaśnień, tym więcej lęków i w nim”.
Istnieje też… hierarchia ofiar, której trzymają się same ofiary. „Uważa się, że ci, którzy stracili więcej niż jednego członka rodziny albo na skutek zamachu terrorystycznego odnieśli rany i są niepełnosprawni albo którym zabito dzieci, stoją w hierarchii wyżej niż ci, którzy wyzdrowieli albo którym zabito jedną bliską osobę, i to starszą”[8] – w książce Give a Boy a Gun pisze Alistair Little, północnoirlandzki terapeuta i mediator, były paramilitarny.
Ból jest bólem. Porównywanie jego jakości wydaje się niemożliwe, ale ludzie tu to robią. Ja cierpię więcej, ty mniej. Ja jestem bardziej ofiarą, ty mniej. Bo w przeliczeniu strat mój ból musi być większy. A poza tym, skoro byłeś po tamtej stronie, może w ogóle nie jesteś ofiarą, choć straciłeś rodzinę…
Tak więc mimo że nikt Nolana nie lubi, wszyscy go słuchają. Bo każdy z pewnością widzi ofiarę Kłopotów w sobie. Kiedy ktoś sugeruje, że po drugiej stronie też były ofiary, z miejsca budzi kontrowersje, choć coraz więcej osób zaczyna dostrzegać słuszność tej tezy. Bywa, że przez łzy.
Od tej pory słucham Nolana co rano.
Jak cała reszta Irlandii Północnej.
I kiedy jadę ponownie do Derry / L’Derry, tym razem na marsz upamiętniający krwawą niedzielę, myślę właśnie o ofiarach. To ma być ostatni marsz, bo państwo brytyjskie przyznało, po wielu latach dochodzeń, komisji śledczych i badań, że w 1972 roku strzelało do niewinnych protestujących przeciwko prawu umożliwiającemu internowanie podejrzanych o terroryzm, że ofiary (czternaście) były nieuzbrojone i nie stanowiły zagrożenia. Na marszu pojawiają się tysiące ludzi. Koniec stycznia, lekko zachmurzone niebo, soczysta zieleń trawy. Nie ma nigdzie policji. Tłum jest spokojny, smutny. W rękach rodzin ofiar zdjęcia zastrzelonych. Jest też orkiestra z gigantycznymi bębnami, na których wymalowani są żołnierze IRA z bronią.
Marsz zaczyna się w najtrudniejszej dzielnicy miasta, zamieszkałej też przez dysydentów republikańskich[9], Creggan. Po drodze do marszu dołączają setki ludzi. Spokój, cisza, porządek pilnowany przez rosłych mężczyzn w cywilnych ubraniach, jak mniemam, policjantów. Zatrzymują ruch, stoją na skrzyżowaniach.
Mają bardzo poważne, groźne twarze.
I ta władczość gestów. Wyciągnięcie ręki – nadjeżdżające auto hamuje z piskiem opon i błyskawicznie się wycofuje. Żadnych dyskusji. Żadnych pytań.
– To nie policjanci, to kółko historyczne – informuje mnie lokalny mieszkaniec, kiedy pytam o owych porządkowych. – Policja dzisiaj siedzi na posterunkach albo jeździ po protestanckich dzielnicach. Nie mogą prowokować. Tu nie wjadą.
Bo policja to w oczach wielu republikanów ramię państwa brytyjskiego, tego samego, które lata temu rozkazało strzelać do niewinnych ludzi, ofiar Kłopotów, w krwawą niedzielę.
Jestem zaintrygowana. Fascynuje mnie spokój i układna cisza panujące w czasie marszu. To nie tylko wyraz żałoby i bólu, ale i czegoś jeszcze innego, jakiejś dyscypliny, która nie zna i nie rozumie sprzeciwu. I nikogo, poza mną, to nie dziwi.
Zbieram myśli, posiłkując się tym, co widzę, i tym, co wydaje mi się, że wiem. Patrzę przez okna pociągu, studiuję twarze mieszkańców trudnych dzielnic, czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce, by zrozumieć to, co staje mi przed oczami, ogarnąć niepojęte.
Przystojny rudy mężczyzna z karabinem walczący o swój kraj. Ogorzały bohater w kominiarce. Tyle wygrzebałam ze wspomnień z dzieciństwa. Dla nastolatki, która w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych czerpała wiedzę na temat Irlandii Północnej z amerykańskich filmów, uromantyczniona wizja brudnej wojny była jedyną znaną, i to tylko fragmentarycznie, wyrywkowo, w taki sposób, w jaki irlandzka diaspora żyjąca w USA, przeznaczająca duże pieniądze na hollywoodzkie produkcje, chciała, by świat odbierał IRA.
Pamiętam filmy, które w latach dziewięćdziesiątych oglądała cała Polska: Gra pozorów (1992) Neila Jordana czy Zdrada (1997) Alana Pakuly z Bradem Pittem. Terroryści z IRA mają w nich nie tylko piękne, archetypowe twarze silnych, zdecydowanych mężczyzn, ale i są najzwyczajniej w świecie sympatyczni. W Grze pozorów główną rolę grał Stephen Rea, charyzmatyczny aktor z Belfastu, który poza karierą kinową wsławił się też tym, że w czasie Kłopotów w wiadomościach telewizyjnych podkładał głos pod terrorystów[10]. Jego żona Dolours Price dwie dekady wcześniej uczestniczyła w zamachu