Starsza siwa pani w lekko pomiętej bluzce z dekoltem odsłaniającym pomarszczoną skórę, pani, która powinna niańczyć wnuki lub planować weekend z rodziną – wraca do przeszłości i ją zapija. Zagłusza.
Pub zamknięto, później znów otwarto, ale już nigdy nie zobaczyłam Jenny. Mam ciągle przed oczami jej zastygłą postać z kuflem przy ustach, ale jednocześnie widzę mocną, wyprostowaną sylwetkę silnego człowieka, który dokonał swoich wyborów. Jak sam sądzi – dobrych.
Peter ma czterdzieści lat i pracuje jako pośrednik-mediator między organizacjami paramilitarnymi w jednej z dzielnic Belfastu i jako community worker. Jest lojalistą, ale uczestniczy w wielu projektach, które skupiają młodzież z dwóch stron. Nie wstąpił do paramilitarnych, choć bardzo chciał. Jego ojciec pilnował, żeby syn błądził w miarę rozsądnie w ramach młodzieńczego buntu, bez ekscesów, które by go zaprowadziły do paramilitarnych.
Peter znał wszystkich członków. I dzięki temu może robić to, co robi.
Jako mediator wie niemal tyle samo co członek organizacji. Wie, z kim można prowadzić negocjacje, z kim nie. Wie, kiedy organizuje się akcje przeciwko tym, którzy handlują narkotykami bez błogosławieństwa, wie, kto handluje narkotykami, ale oczywiście nie mówi tego nikomu. Wie, z kim należy rozmawiać, gdy coś komuś grozi. Gdzie kogoś przesiedlać, jeśli podpadł organizacjom paramilitarnym.
Zatem teraz wszyscy mu ufają. I policja, i organizacja – ta ostatnia do pewnego stopnia.
Peter jest zdecydowanie człowiekiem, który wierzy w proces pokojowy. Nie chce wyrzucać katolików z prowincji. Nie nienawidzi ich.
Ale gdy podwozi mnie do domu i podaję mu adres, nagle twarz mu ciemnieje.
Bo mieszkam w dzielnicy republikańskiej, w której działał na przykład Freddie Scappaticci, mistrz tortur i wydobywania informacji od swoich, podejrzanych o to, że byli informatorami służb specjalnych.
Mieszkają tu republikanie z wieloma zawieszonymi wyrokami.
– Nie wjadę tam, wysadzę cię obok – informuje mnie Peter.
Uśmiechnięty wiecznie Peter miał ukochanego wujka, brata swojego ojca. Wujek został zastrzelony przez mojego sąsiada.
Sąsiad ma się dobrze.
– Gdybym go zobaczył, nie byłoby już procesu pokojowego – mówi Peter.
Joe, lat pięćdziesiąt, był w UVF. Kiedy miał szesnaście lat, czynnie brał udział we wszystkim, w czym brał udział UVF. Rabunki, pobicia, grożenie śmiercią – wszystko to miało wytłumaczenie ideologiczne, jak mówił Joe, który za pomocą przestępczości chronił swoje państwo, czyli Wielką Brytanię, przed republikańskimi Irlandczykami. A przecież cel uświęca środki. Rabowało się więc, by UVF miał pieniądze na walkę ideologiczną (broń, szkolenia żołnierzy), groziło się śmiercią wrogom (wewnętrznym i zewnętrznym), a nieposłusznych biło się za karę.
I tak Joe żył. Nie chodził do szkoły, biegał po ulicach i wyobrażał sobie, że jest żołnierzem.
Widział krew, martwe ciała, słyszał wybuchy bomb. Zresztą – jak każdy wtedy, kto żył w Belfaście.
Trafił wreszcie do więzienia, w którym nauczył się pisać. Z nudów. Miał wówczas trzydzieści lat. Pierwsze litery stawiał za kratkami, usiłując pisać listy do rodziny. Potem odkrył bibliotekę więzienną, a w niej książki na temat konfliktu, w którym brał udział. Zobaczył, że miał on więcej wymiarów, zobaczył, że mógł być postrzegany też z innej perspektywy, nie tylko z jego dzielnicy, której nigdy w życiu nie opuścił. Jego pierwszą wycieczką poza własne śmieci był transport do więzienia.
Kiedy z niego wyszedł, nie mógł spać.
Męczyły go różne myśli. Dręczyły pytania. Wracały twarze ofiar. Choć te mniej. Najbardziej nigdy niewidziane twarze rodzin ofiar.
– I pewnego dnia obudziłem się i zacząłem płakać – mówi mi. – I nie przestałem przez trzy lata.
Joe pracuje teraz z dzieciakami z własnej ulicy, zwłaszcza z tymi, które są już notowane przez policję. Wyprowadza je poza własną dzielnicę i pokazuje inne domy, innych ludzi. Pokazuje horyzont. I mówi, że za nim też coś jest.
Joe zdaje sobie sprawę, że Irlandia Północna potrzebuje wielopłaszczyznowej edukacji, otwarcia na świat, który ją wyprzedził – przez lata zamknięta na wszystkie nowości ukisiła się we własnym sosie. Młodzież, niepamiętająca Kłopotów, ale z pewnością słuchająca o nich opowieści snutych w domu przez rodziców, znudzona i pozbawiona perspektyw, marzy o tym, by coś się w jej życiu działo. Żeby mieć jakiś cel. A hormony połączone z nudą powodują, że pojawiają się głupie pomysły owocujące chuligańskimi wybrykami.
– Bo wiesz, te dzieciaki wracają do domów, do pijanych rodziców, do czterech ścian, w których albo nie dzieje się kompletnie nic, albo jest patologia. Tam dostają szału, więc wychodzą i szukają możliwości, żeby się wyżyć.
Dziewczyny organizują ustawki przez Facebooka. Wcześniej wąchają klej albo piją cydr, by się jak najmocniej nabuzować. Poziom ich agresji przeraża – bywa, że to one rządzą na ulicy. Otumanione narkotykami, zamulone tanim alkoholem, złe, wściekłe. Używają seksu i agresji, by osiągnąć swoje cele, czyli popularność na osiedlu.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.