– Chryste, ja zwykle nie pamiętam, gdzie zaparkowałem.
– Nie rób tak.
– Jak?
– Nie umniejszaj swojej wartości takimi żartami – wyjaśnił Poole. – Wiem, że mądry z ciebie facet. Jesteś dobry w tym, co robisz. Nic nie zyskasz, umniejszając siebie. Otoczenie będzie miało o tobie gorszą opinię. Nie rób sobie tego.
Nash uśmiechnął się kącikiem ust i zniżył głos.
– Zdradzę ci pewien sekret, Frank. Przy głupim policjancie ludzie zwykle przestają się pilnować. Zdziwiłbyś się, ile można zdziałać paroma żartami i wymiętymi ciuchami. Jak taki gość jak ty gdzieś wejdzie, to żaden gnój nie puści pary z ust. Ludzie się pilnują. Uważnie dobierają słowa. Ze mną chcą wypić piwo. Zapominają, że mają do czynienia z gliniarzem. – Wskazał na tablice. – Poczucie humoru pomaga mi też radzić sobie z tym wszystkim. Dużo tu śmierci, po jakimś czasie to zaczyna ciążyć.
Poole westchnął i wbił wzrok w podłogę.
– Czy Sam jest w to zamieszany?
Nash wytarł dłonie w spodnie.
– Chciałbym powiedzieć, że nie. Chciałbym móc powiedzieć, że absolutnie nie ma mowy. Znam go od dawna, jest jednym z najlepszych gliniarzy, z jakimi miałem przyjemność pracować. Sądzę, że gdybyś zadał mi to pytanie miesiąc temu, tak właśnie bym odpowiedział. Teraz jednak nie jestem już taki pewny. Wpadł w obsesję. Zachowuje się irracjonalnie. Wypuścił się na jakąś dziwną misję. Pomógł tamtej kobiecie uciec z więzienia… Ciągle sobie powtarzam, że nic mi nie mówił, żeby mnie chronić, Clair i Kloza też, ale nie czuję tego. To wszystko jest jakieś pokręcone. Gdybym wypisał wszystko, co zrobił, na jednej z tych tablic, i nie umieścił jego nazwiska w nagłówku, a spojrzał tylko na dowody, jego działania, byłby moim głównym podejrzanym. Trudno mi się z tym pogodzić, ale wiem, że to prawda. Tymczasem jednak mamy cztery nowe ciała, a on przez cały ten czas był zatrzymany. Nie ma mowy, żeby był za to odpowiedzialny, ale to jeszcze nie oznacza, że jest czysty. Czegoś mi nie mówi, czegoś naprawdę ważnego, a cokolwiek to jest, narastało przez te lata, kiedy pracowaliśmy nad sprawą. Śmiertelnie boję się dowiedzieć, czym jest to coś, ale jako policjant nie mogę spocząć, dopóki nie odkryję prawdy. Tak to już jest.
Obaj umilkli na jakąś minutę. Ciszę przerwał Poole:
– W FBI uważają, że są jakieś nieprawidłowości w śledztwie. Że to dlatego 4MK tak długo nie daje się złapać.
Nash zaczął energicznie kręcić głową, jeszcze zanim Poole skończył zdanie.
– 4MK tak długo się miga, bo jest chorym pojebem, którego motywy nie mają żadnego sensu, chyba że dla niego. Jeśli Sam ma z tym jakiś związek, a to naprawdę wątpliwe, to nigdy nie wpłynęło na jego pracę. Widziałeś tamtą ścianę w jego mieszkaniu. Tak się nie zachowuje ktoś, kto próbuje sabotować śledztwo. To był efekt działania umysłu ogarniętego obsesją. Kogoś, kto chciał za wszelką cenę dopaść Bishopa. Człowiek siedzący teraz w pokoju przesłuchań nadal tego pragnie. – Nash odwrócił się do Poole’a. – Musicie pozwolić mu przeczytać te pamiętniki. Niech wam pomoże. Nieważne, czy mu ufacie, czy nie, nikt nie ma wyższych kompetencji, żeby przebić się przez bełkot Bishopa. Dobrze o tym wiesz, nawet jeśli nie zamierzasz przyznać mi racji.
– Wysłaliśmy mu te zeszyty dziesięć minut temu – oznajmił Poole.
Nash się żachnął.
– Czyli produkowałem się zupełnie bez sensu?
– A coś mówiłeś? – zdziwił się Poole. – Nie słuchałem.
– Oho, ciebie też trzymają się żarty?
– Tylko ten jeden. – Poole wstał i telefonem sfotografował tablice. – Za pół godziny jest odprawa przy Roosevelt. Burmistrz na pewno by chciał, żebyś się tam stawił.
Nash nie miał pewności, czy ostatnie zdanie też było żartem.
11
Porter był zbyt podniecony, żeby spać. Wypuścili go z sali przesłuchań tylko do łazienki i źródełka z wodą pitną w holu. Kiedy funkcjonariusz w mundurze go wyprowadził, zgromadzeni w korytarzu ucichli. Detektywi, których znał od lat, personel etatowy, wszyscy stali i patrzyli bez słowa. Zwalczył chęć, żeby wyrzucić ręce w powietrze i wrzasnąć „Buuu!” – może to by ich sprowokowało. Gdy wrócił do sali przesłuchań, zostawiono go tam samego. Spodziewał się, że postawią mu zarzuty – od pomocy w ucieczce z więzienia po morderstwo w hotelu Guyon – ale nie. Przynajmniej na razie. Cóż, nie ma pośpiechu, pomyślał. Wiedział, że go nie wypuszczą. Zamknął oczy, próbował odpocząć, ale w głowie słyszał ogłuszający krzyk – wszystkie fakty związane ze sprawą wrzeszczały jednocześnie, sto różnych głosów prowadziło ożywioną debatę.
Kiedy ktoś zapukał do drzwi, Porter gwałtownie otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że minęły dwie godziny.
Nie wiedział, po co w ogóle bawili się w pukanie, przecież i tak nie mógł otworzyć. Wcześniej przez ponad godzinę walczył z pokusą przekręcenia gałki, w końcu się poddał, ale potwierdził tylko swoje obawy – zamknięte na klucz. Na dźwięk stukania podniósł więc tylko wzrok i czekał. Usłyszał brzęk otwieranego zamka i po chwili drzwi się otworzyły. Do pokoju weszła dwudziestokilkulatka z identyfikatorem FBI i wejściówką dla odwiedzających komendę policji. Postawiła na stole białe pudło na dokumenty.
– To od agenta Poole’a.
Chwilę później już jej nie było. Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz.
W pokoju znów panowała cisza, jeśli nie liczyć szumu klimatyzatora.
Porter gapił się na pudło. Wiedział, co znajdzie w środku. Praktycznie czuł te cholerne zeszyty przez cienki karton, czekały na niego niczym żywe stworzenie, które na chwilę się przyczaiło. Położył rękę na pokrywie i mógłby przysiąc, że jest ciepła.
Pot spłynął mu z czoła po policzku. Czuł, że kapie mu na ramię, ale nawet nie próbował wycierać twarzy.
– Będę potrzebował czegoś do pisania – powiedział, nie podnosząc głowy. Wiedział, że ktoś obserwuje go zza lustra weneckiego. Pewnie nawet kilkoro ktosiów. – I może też kawy.
Jakąś minutę później wszystko mu przynieśli – tablicę, marker, kubek i dzbanek kawy pokryty ciemnobrązowym osadem, z rączką sklejoną taśmą.
Dopiero kiedy został znowu sam, otworzył pudło, wyjął po kolei wszystkie zeszyty i rozłożył je na stole. Były ponumerowane, cyfry umieszczono w prawym górnym rogu każdej okładki – od jednego do jedenastu – dobrze mu już znanym charakterem pisma.
Porter nalał sobie czarnej kawy i usiadł na krześle z pierwszym zeszytem. Wydawało mu się, że jedno z ktosiów po drugiej stronie lustra nachyla się nieco bliżej. Odparł pokusę, żeby czytać na głos.
12
Dom Pani Finicky dla Krnąbrnych Dzieci odzywał się nocą. Trzask starych, artretycznych kości i stawów żył w ścianach, podłodze i suficie. Dom dyszał, próbując nabrać powietrza – cichy świst i chrapliwy wydech zawsze zdawał się rodzić na dolnych piętrach i wychodzić gdzieś górą. Pomieszczenia