Szóste dziecko. J.D. Barker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: J.D. Barker
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788381435529
Скачать книгу
odgarnął włosy denatki. – Nie ma jednego ucha. Upozowano ją… Jest w takiej pozycji, jakby się modliła. Klęczy.

      Sięgnął do ust, próbował je otworzyć.

      – Sztywna. Nie mogę otworzyć jej ust.

      – Stężenie pośmiertne?

      – Nie wydaje mi się. Może to z zimna.

      – Nic na siłę – powiedział Poole. – Koroner sprawdzi, czy usunięto język. Masz tam trzy pudełeczka? Przewiązane czarnym sznurkiem?

      – Tak – potwierdził Nash. – Ale zwykle nie tak je znajdujemy. Bishop wysyła pudełka pocztą, pojedynczo, przez mniej więcej tydzień. Nie zostawia wszystkich trzech naraz.

      – Zrobił tak z tamtym ciałem, które znaleźliście z Porterem w tunelach. To był dyrektor finansowy Talbota – zauważył Poole.

      – Gunther Herbert – uściślił Nash.

      Bishop powiedział Porterowi, że torturował Herberta, żeby wyciągnąć z niego informacje o sytuacji finansowej Arthura Talbota. Informacje te obciążały potentata na chicagowskim rynku nieruchomości, który, jak się okazało, maczał palce w licznych zbrodniach półświatka.

      – Tak samo było z Libby McInley – dorzucił Poole. – Zostawił trzy pudełka na stoliku kawowym.

      – Sprawca wyciął jakimś ostrzem napis na czole ofiary.

      – Co napisał?

      – „Jestem zła”.

      Libby również została pocięta. Tysiące maluteńkich nacięć brzytwą na całym ciele.

      – Herberta i McInley torturowano dla wyciągnięcia informacji – powiedział Nash cicho. – Różnili się od pozostałych ofiar.

      – Co jeszcze?

      Nash schylił się jeszcze niżej. Denatka wyglądała bardziej jak posąg niż jak żywy człowiek. Nigdy jeszcze nie widział tak upozowanego ciała.

      Jakby się modliła.

      Zmrużył oczy.

      – Opuszki palców…

      – Co z nimi?

      – Chyba są… spalone.

      – Usunięto jej odciski?

      – Na to wygląda – przytaknął Nash, próbując się dokładniej przyjrzeć, nie ruszając przy tym dłoni ofiary. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił.

      – Jest jakiś podpis?

      – Podpis?

      – Kawałek tektury, kartka papieru… Cokolwiek napisane gdzieś w pobliżu zwłok?

      Nash rozejrzał się dookoła.

      – Nic nie widzę… A nie, czekaj.

      – Co tam?

      Nash wstał i podszedł do ściany. Obejrzał się na obserwujących go funkcjonariuszy.

      – Ktoś się orientuje, czy to świeże?

      Nikt nie odpowiedział.

      – Co? – dopytywał Poole.

      Nash ostrożnie dotknął farby. Była jeszcze mokra.

      OJCZE, PRZEBACZ MI

      8

Dzień piąty, 6.22

      Przez całą rozmowę z detektywem Nashem Poole nie odrywał wzroku od ciała. Kobieta klęczała na brzegu sadzawki, jakby się modliła. Przed nią na srebrnej tacy leżały trzy białe pudełeczka przewiązane czarnym sznurkiem. „Ojcze, przebacz mi” na tabliczce opartej o ciało. Napis „Jestem zła” wycięty na jej czole.

      Z pewnej odległości przyglądała mu się ekipa techników kryminalistyki FBI. Był też ktoś z biura koronera. Podobnie jak na stacji metra wszystkim kazano trzymać się z dala.

      Poole przyklęknął w śniegu i przyjrzał się jej palcom. Choć dłonie były przyciśnięte do siebie, zauważył oparzenia na opuszkach. Oparzenie chemiczne, pewnie kwasem – siarkowym, może solnym.

      Sięgnął do ust denatki i próbował otworzyć je siłą, ale nie ustąpiły. Tak jak mówił Nash. Zbyt sztywne jak na stężenie pośmiertne. Być może zamarznięte. Temperatura powietrza wynosiła jakieś minus dziesięć stopni. W nocy było minus kilkanaście, a odczuwalna jeszcze niższa z powodu silnego wiatru.

      Tu też był biały proszek. Kobieta była zasypana śniegiem, więc trudno było go dostrzec, ale tak, był. Cienka warstewka pokrywająca ciało, ale nie sukienkę. Ubrano ją po tym, jak pył obsypał jej skórę. Lśnił delikatnie, niczym kryształki.

      Sól?

      Paul Upchurch, z pomocą Bishopa, topił swoje ofiary w zbiorniku ze słoną wodą. Czy to mógł być jakiś osad z tego zbiornika?

      Zadzwonił telefon Poole’a. Wyłowił go z kieszeni, ale nie rozpoznał numeru.

      – Mówi agent Poole.

      – Z tej strony Banister, szeryfka z Simpsonville. Przepraszam, że tak wcześnie zawracam panu głowę. Jest pan jeszcze w Nowym Orleanie?

      – Już z powrotem w Chicago – odparł Poole. Wstał i dał technikom znać, że mogą rozpocząć proces dokumentacji i katalogowania. – Czym mogę pani służyć?

      – Mam… mam tu ciało. – Sprawiała wrażenie roztrzęsionej. Głos jej drżał. – Znaleziono je na schodach sądu, jakieś dwie godziny temu. Tak… tak jakby klęczy. Prawie jakby się modliło. Tak przynajmniej to wygląda. Do tego trzy białe pudełka obwiązane sznurkiem. Ktoś napisał też coś na schodach.

      – „Ojcze, przebacz mi” – mruknął Poole.

      – Tak! Skąd pan wiedział?

      – Domyśla się pani, kim ona jest?

      – To nie ona, tylko on. I świetnie wiem, kto to jest.

      9

Dzień piąty, 6.29

      Clair kichnęła i wyciągnęła nową chusteczkę z pudełka na stole.

      – Będzie nam potrzebne większe pudło – Kloz sparafrazował cytat ze Szczęk, siląc się na akcent z Nowej Anglii. Zrobił wdech przez nos, wciągając z powrotem smarki.

      Clair łypnęła na niego spode łba.

      – Bardzo bym nie chciała tu z tobą umrzeć.

      Kloz rozparł się na krześle. Stary metal zatrzeszczał.

      – Gdybyś mogła wybrać, gdzie i z kim umrzeć, kto by to był?

      Zastanowiła się chwilę.

      – Matthew McConaughey. Zawsze uważałam, że seksowny jest jak na białasa. Ale McConaughey po czterdziestce, nie ten młodziak z Uczniowskiej balangi. Dorósł do tej twarzy dopiero później.

      – Gdzie?

      – Może na plaży na Barbadosie.

      Kloz pokręcił głową.

      – No nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Na plaży można umrzeć tylko od pogryzienia przez rekina. Nikt by nie chciał zostać zeżarty przez rekina.

      – Debilna ta gra.

      Kloz zignorował jej uwagę.

      – Ja bym wybrał Jennifer Lawrence, ale tylko gdyby miała na sobie to skórzane wdzianko z Igrzysk śmierci.

      – A gdzież to chciałbyś