– W końcu mogłabym się zrealizować? – rzuciłam niespodziewanie. – A co niby robiłam przez ostatnie trzy dekady?
– Nie o to mi chodziło.
– Trochę chyba jednak o to. Takich rzeczy się nie mówi.
– Przepraszam. Spieprzyłem sprawę, prawda?
Było późne popołudnie; dmący znad morza wiatr spieniał grzbiety niskich fal. Gdzieś za progiem czaiła się jesień. Pomyślałam o Londynie, o tym, co tam zostawiłam i czego mi brakowało.
– Nie spieprzyłeś, tato – powiedziałam w końcu. – Nic się nie stało.
4.
Ostatniego dnia, mniej więcej godzinę przed naszym wyjazdem do Londynu, siedziałam z tatą przy kuchennym stole, czekając na poranną kawę. Joe jeszcze się nie obudził, a Claire poszła pobiegać. Tej nocy spałam wyjątkowo źle – przewracałam się z boku na bok, dręczona niespokojnymi myślami. To przez świeże powietrze, wmawiałam sobie. Ludzie często twierdzą, że po wyjeździe z miasta śpią dużo lepiej, mnie jednak czyste powietrze i nieprzerwany szum wody niemal fizycznie wyczerpywały, bo nie mogłam ukryć w nich swoich nawyków myślowych, tak jak ukrywałam je w otumaniającym chaosie londyńskich spalin i migoczących świateł. Moje ja kryło się w warstwach Londynu, niewidoczne wśród milionów. Tutaj, przy morzu, czułam się niemal naga.
Twarz taty była blada i ściągnięta napięciem. Zaciskał kurczowo usta, jakby wstrzymywał oddech. Sięgnął w dół, w stronę ławy, na której siedział, podniósł dwie książki i położył je na obdrapanym stole, który Claire kupiła lata temu na lokalnym pchlim targu. Leżały pomiędzy nami, dwie niewinnie wyglądające powieści w miękkiej oprawie.
– Czytałaś? – zapytał tato. – Kiedy jeszcze studiowałaś.
– A co to takiego?
Pchnął książki w moją stronę, a ja wzięłam je z wahaniem. Pierwsza nosiła tytuł Woskowe serce, druga – Zielona Królica. Okładki były stare, ale nie brakowało im polotu – proste liternictwo rekompensowały wyszukane ilustracje. Ta Woskowego serca przedstawiała olbrzymie serce, wykonane staroświecką techniką drzeworytu, podzielone na dwanaście części jak zodiak, tyle że symbole – Koziorożca, Raka czy Byka – zastąpiły przedmioty wskazujące na tradycyjne kobiece role: rondel, igła do szycia, motek wełny i sprasowany kwiat, wszystko to nakreślone ciężkim, czarnym, elżbietańskim atramentem. Na okładce Zielonej Królicy pozwolono sobie na więcej szaleństwa – odręczna, mistrzowsko poprowadzona zielona kreska tworzyła zarys królika, jeśli jednak spojrzało się uważniej, można w nim było dostrzec sylwetkę kobiety. Obie książki napisała niejaka Constance Holden.
– Nie znam tego – powiedziałam. – Koncentrowałam się raczej na epoce wiktoriańskiej.
– To naprawdę dobra pisarka. W każdym razie na pewno nią była.
– Nie żyje?
– Nie mam pojęcia. Naprawdę nigdy o niej nie słyszałaś?
– Nie, tato – odparłam z rozdrażnieniem. – Dlaczego mnie o to wypytujesz?
– Koniecznie je przeczytaj – nalegał. – Obie zdobyły dużą popularność.
W głębi duszy zastanawiałam się, czy nie są to przypadkiem pierwsze oznaki starczej demencji – to błądzenie po manowcach rozmowy, te niespodziewane powroty do przedmiotów sprzed lat czy czerpanie wody ze studni własnego życia i zdumienie, że nikt nie ma ochoty spojrzeć do wiadra.
– Okładki mają cudowne – przyznałam, kartkując Zieloną Królicę. Papier był spłowiały na brzegach, a czcionka drobna i niedzisiejsza. – Skąd je masz? – Nie odzywał się, więc podniosłam na niego wzrok. – Chcesz się ich pozbyć? Przyznaj się, sam ich nie czytałeś.
– Twoja mama… – zaczął i nagle urwał, żeby wziąć głęboki wdech.
Jego słowa natychmiast obudziły moją czujność. Mocniej chwyciłam książkę.
– Mama? Jaki to ma z nią związek?
Powietrze pomiędzy nami zgęstniało. Tato wskazał nazwisko na okładce.
– Twoja mama znała osobiście Constance Holden – oznajmił.
– Tato, nic nie rozumiem…
Odwrócił głowę, żeby wyjrzeć przez kuchenne okno na szary bezkres morza.
– Powinienem był wyznać ci to wszystko lata temu.
Serce waliło mi jak szalone.
– Ale co? Co chcesz mi wyznać?
Znów skupił na mnie spojrzenie.
– Zanim poznałem twoją mamę… – Zacisnął palce w pięść. – Zanim ją poznałem, żyła z Constance. Czy rozumiesz, co mam na myśli?
Wpatrywałam się w niego w osłupieniu.
– Moja matka? – wykrztusiłam w końcu i położyłam drugą dłoń na okładce Woskowego serca. – Żyła z tą kobietą?
– Tak.
– Chcesz powiedzieć, że była… była lesbijką?
– Żebym to ja wiedział, Rosie. Niewykluczone, bo przez jakiś czas były nierozłączne. Poza tym urodziła mi później ciebie, więc… Nie potrafię jej sklasyfikować.
– W takim razie była biseksualna?
– Tak. Chyba można tak powiedzieć. – Tato wyglądał tak żałośnie, jakby miał ochotę zwinąć się w kulkę i na zawsze ukryć przed całym światem.
Odetchnęłam, trzymając Zieloną Królicę jak talizman.
– O rany – tylko te dwa słowa przyszły mi do głowy.
– Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. – Tato oddychał ciężko. – Chodźmy z tą kawą na zewnątrz.
*
I znów siedzieliśmy obok siebie na kamienistej plaży. Wciąż miałam ze sobą książkę, leżała teraz na moim udzie. Kilka stóp przed nami fale leniwie omywały brzeg, wzdłuż którego szedł mechanicznie krab z uniesionymi szczypcami. Spojrzałam w niebo – ku jednolitej, nieporuszonej zasłonie chmur. Głowa pękała mi z bólu, ale mimo to chciałam wiedzieć więcej.
– Dlaczego mówisz mi o tym właśnie teraz? – Tato nie odpowiedział, zapatrzony nieprzytomnie w szary horyzont. – Tato…? Chyba nie jesteś… chory?
– Nie, nie. Czuję się bardzo dobrze. Po prostu… Sam nie wiem. Dręczyło mnie to. Ty. I twoja mama.
Mówił o tym w taki sposób, jakby chodziło o niepokojący spadek formy Arsenalu w pierwszej lidze, ja jednak wiedziałam, że w tych rzadkich chwilach, gdy się otwierał, najlepiej było pozwolić mu robić to po swojemu.
– Kiedy rozmawialiśmy z Joem – ciągnął – pomyślałem sobie: tak nie może być. To nie w porządku. Że nic o niej nie wiesz, a sama myślisz o tym, by zostać mamą.
Bez żadnego ostrzeżenia do oczu napłynęły mi łzy. Czasem to do mnie docierało – jak bardzo musiał się starać i jak źle był wyposażony do swojej roli, a mimo to zawsze robił wszystko z myślą o mnie. Jak wiele dla niego znaczyłam i jak mocno odczuwałam chwilami łączącą nas więź. W milczeniu wytarłam policzki.
– Ciągle mnie o nią pytałaś, Rosie. Złościłaś się na mnie.
– Wiem, ale…
– I miałaś rację. Nigdy nie mówiłem o tym zbyt wiele, ale prawda