Jazda z Brixton do Hampstead ciągnęła się wyjątkowo długo. Elise podziwiała sprawność, z jaką Connie zmieniała biegi, nie wahając się przemknąć na żółtym świetle.
– To miasto jest cudowne – rzuciła do niej. – Potrafisz sobie wyobrazić, jak strasznie musiało tu być podczas bombardowań albo wielkiego pożaru?
– Nie, ale zdecydowanie wolę plagę bankierów pod krawatem – odparła Connie ze śmiechem. Zatrzymała się na czerwonym świetle i położyła dłoń na dłoni Elise. Miała suche, silne palce, a samochód prowadziła z niezrównaną pewnością siebie. Elise wyglądała na zewnątrz, aż zapaliło się zielone i Connie znów musiała chwycić oburącz za kierownicę, by pomknąć przez Euston Road i St. Pancras, obok kobiet stojących na York Way i jeszcze dalej na północ, aż do swojego domu.
*
Po obejrzeniu wystawy Elise i Connie stały przed galerią, obserwując samochody sunące w górę i w dół ulicy. W końcu ruszyły bez słowa na stację Whitechapel, obok siebie, ale nie trzymając się za ręce.
– Trzeba przyznać, że z jej obrazów wyłania się istny bajzel – stwierdziła w końcu Connie, jakby gawędziła z koleżanką. Był wietrzny kwiecień i blade, rude loki powiewały jej wokół twarzy.
– Bajzel? – powtórzyła Elise. Nie miała pojęcia, co znaczy to słowo, choć brzmiało odrobinę żydowsko. Wciąż czuła się oszołomiona intymnością dzieł Kahlo. Chciała być taka, jak ona – poznać na wylot każdy zdruzgotany fragment siebie i potrafić go zaakceptować.
Spojrzała na Connie i zapragnęła jej dotknąć, lecz nie zrobiła tego, bo nigdy nie wiadomo, kto się im właśnie przyglądał. Już wkrótce wszystko się zmieni; już wkrótce Woskowe serce zostanie zekranizowane w Hollywood jako Kraina serc. Jechały do Los Angeles, żeby to zobaczyć. Wtem zapragnęła uklęknąć na chodniku East Endu i z całej siły przycisnąć do niego dłonie. To było jej miasto, prawda?
– No wiesz – powiedziała Connie. – Choroba w dzieciństwie, później wypadek i operacje. Pragnienie posiadania dzieci, poronienia… No i to m a ł ż e ń s t w o.
Elise wzruszyła ramionami.
– Sama nie wiem.
– Miała zaledwie czterdzieści siedem lat, kiedy umarła! – emocjonowała się Connie. – Czy to nie tragedia odejść tak młodo?
– Nie zawsze. Poza tym, czy to młodo? W wieku czterdziestu siedmiu lat?
– Cóż – ciągnęła Connie, zażenowana – chyba nie potrafię określić, dlaczego tak bardzo jej współczuję.
– Ja nie współczuję Fridzie Kahlo – odparła Elise. – I nie wydaje mi się, żeby ona potrzebowała litości. Wystarczy rzut oka na niektóre z jej obrazów, żeby ujrzeć złość. Frida Kahlo była bardzo zdeterminowana, by pokazać ci dokładnie to, co chciała pokazać.
Connie się roześmiała. Elise nie znosiła, kiedy to robiła, jakby szklanką wody gasiła płonącą świecę. Miała w takich kwestiach zdecydowane zdanie i nic nie mogła na to poradzić. Sztuka była wyłącznie kłamstwem opowiadanym po to, żeby ukazać prawdę. Właśnie tak powiedział jej wykładowca z Royal College of Arts, kiedy tam pozowała. A prawdy nie należy mylić z faktem – prawda jest kwestią perspektywy, zależy od tego, gdzie się stoi i co się chce zobaczyć. Sztuka zawsze dąży do tego, czego człowiek może się uchwycić.
*
Pociąg metra linii District zatrzymał się na peronie w Whitechapel. Elise i Connie zajęły miejsca obok siebie. Connie oparła głowę o szybę, wykończona tą wyprawą, a Elise na przemian zwijała i rozwijała katalog wystawy, obserwując, jak za oknami rozbujanego wagonu przemykają światła tunelu. Odkąd poznała Connie, jej serce dojrzewało szybko jak brzoskwinia w podgrzewanym laboratoryjnym inkubatorze. Nabrzmiewało i nabierało ciężaru, spychając na bok kamień, który tkwił wcześniej w jego miejscu. Nawet w dniu przeprowadzki, gdy wsiadała do citroëna Connie, czuła się starsza niż pięć minut wcześniej, nieświadoma, że to przejaw młodości.
Connie powiedziała jej: „Zależy mi, żebyś rozkwitła”. Ale właściwie dlaczego? Elise zastanawiała się nad tym, gdy metro pędziło w stronę centrum miasta. Czego ona w ogóle od niej chciała? „Chcę wyłącznie cię kochać – twierdziła – bo móc cię kochać to największy przywilej. Och, a może napisałabyś w końcu tę sztukę?”.
Elise nie tęskniła już każdego dnia za Connie, gdy ta przemieszczała się z miejsca na miejsce z powodu swoich rozlicznych obowiązków. Jej twarz była nieruchoma jak powierzchnia sadzawki, jej cipka – jak ciepły węgiel. Ale miłość wciąż w niej narastała, obciążała ją, zapuszczała korzenie. Elise zdawała sobie sprawę, że nie osiągnęła zbyt wiele, odkąd poznała Connie. Miała dwadzieścia dwa lata i wciąż wszystko nosiła w sobie. Zbzikowana kokoszka, oto, czym uczyniła ją Connie. Zmarszczkami na wodzie; ptaszkiem o małym móżdżku, dręczonym pożądaniem, które redukowało ją do czerni i bieli. Czuła się tak bezsilna, a zarazem tak szczęśliwa.
6.
Elise stała na progu gabinetu Connie, przyglądając się jej w milczeniu. Nigdy nie wchodziła do środka. Pogrążona w zadumie Connie nawet jej nie zauważyła; garbiła się lekko nad biurkiem, przesuwając dłonią po papierze. Ripley leżał na dywanie; uniósł na moment głowę i przetoczył się na drugi bok, świdrując Elise wzrokiem. Wiedźma ze swym wiernym towarzyszem – pomyślała Elise – zapisująca zaklęcia w tajemnej księdze. Sama też czuła się w pobliżu Connie jak kot, kiedy chłonęła jej kojące ciepło, dające poczucie bezpieczeństwa. To ona chciała przeciągać się na podłodze pod stopami swojej pani. Connie pracowała ostatnio coraz dłużej. W rezultacie pod koniec dnia często wyglądała na zmęczoną. Przy śniadaniu była rozkojarzona, podobnie zresztą jak podczas lunchu i kolacji, ale za to tkwiła w stanie przypominającym uniesienie, a Elise ekscytowało, że może być wtedy blisko.
– Con…?
– Hm?
– Masz ochotę na filiżankę herbaty?
– Nie teraz.
– To może na ciastko?
– Nie.
Mimo to Elise nie odeszła. Na dole była teraz Mary O’Reilly, sprzątaczka. Elise nie lubiła, kiedy Mary kręciła się po domu. Poznała ją na początku swojej znajomości z Connie – Elise czytała w kuchni gazetę, a Connie pracowała wtedy na piętrze. Nieoczekiwanie usłyszała chrzęst klucza w zamku i zamarła, zastanawiając się, któż to taki – i skąd ma klucz! W holu rozległy się kroki i do kuchni wkroczyła kobieta w wełnianej czapce. Elise widziała tylko jej plecy, kiedy z całkowitą swobodą odkładała plecak na krzesło i szła w stronę szafki pod zlewem, gdzie schowane były środki czystości. Dopiero wtedy się odwróciła i ujrzała Elise przy stole. Szczupła pięćdziesięciolatka, znudzony i poważny mandaryn wtajemniczony w sekrety gabinetu swojego ministra.
– Dzień dobry – powiedziała Mary, ściskając czapkę koniuszkami palców. – A więc to ty się u nas zatrzymałaś.
– Zgadza się – odparła Elise. – To ja się tutaj zatrzymałam.
*
– Co piszesz? – zapytała Elise.
Connie zesztywniała. Przerwała pracę, ale się nie odwróciła.
– Coś.
– Coś? – powtórzyła za nią Elise.
Connie odłożyła na chwilę pióro, ale nadal na nią nie patrzyła.
– El…
– Przepraszam.
Connie p i s a ł a –