– Ja mówię ci o wszystkim, co robię – rzuciła niezobowiązującym tonem, oparta o framugę drzwi. – Za każdym razem, gdy pytasz, odpowiadam.
Biurowe krzesło zakręciło się gwałtownie i Connie spojrzała Elise w oczy; na jej twarzy malowała się irytacja.
– Piszę o zielonej królicy – oznajmiła.
– O czym?
– O zielonej królicy.
– Aha.
– Proszę cię, nie rób tego – wycedziła Connie przez zaciśnięte zęby.
– Czego?
Connie potarła czoło.
– Przepraszam, ale… Czy mogę ci to pokazać, kiedy skończę?
– Jasne – odparła Elise, choć wciąż się wahała. – Ale jak to sobie wyobrażasz?
– Książkę?
Czyli pisała kolejną powieść.
– Nie. Nasz wyjazd. Do Los Angeles.
– Och. Wyobrażam sobie basen niczym z obrazu Hockneya. Słońce. Pozory i iluzję.
– A czy Sorcha naprawdę zaopiekuje się Ripleyem?
Sorcha była przyjaciółką Connie z czasów studenckich, które spędziła w Manchesterze. Obecnie wykładała historię współczesną, choć Elise nigdy jej nie poznała – jak zresztą wielu innych znajomych swojej partnerki.
– Oczywiście że tak. – Connie przyjrzała się jej badawczo. – Czy coś się stało, El? Wolałabyś dalej pracować w Sadzonce? Nie chcesz wyjeżdżać? O co chodzi?
– O nic. Nie martw się.
Elise poszła do sypialni, położyła się na łóżku i rozmyślała o Los Angeles. Mało wiedziała o tym mieście rodem ze snów, gdzie dziedzictwem sławy była groteska; gdzie od stulecia gwiazdy filmowe zabijały się za pomocą narkotyków i alkoholu, doznając upokorzeń przemijania albo ulegając pysze nadmiernej uwagi. Wyścig toczył się tam wyłącznie o dolary, a aktorki ceniono nie za ich talent, lecz ze względu na kwoty, jakie miały zapisane w kontraktach. „Zły film może cię tam pogrążyć – powiedziała jej Connie. – Obyśmy tylko nie zrobiły złego filmu…”
*
Elise kochała dom Connie za jego spokój – i nie mogła tego zmienić nawet Mary, trzaskająca na dole szafkami. Był to spokój, jakiego wcześniej nie znała, i napawało ją dumą, że odnalazła go w końcu dla siebie. Connie zwabiła ją podstępem, lecz Elise ani myślała uciekać – wręcz przeciwnie, pragnęła zostać jak najdłużej, bo czuła, że to pierwsze miejsce na ziemi, które potrafiłaby nazwać w ł a s n y m domem. Mogła tu z absolutną swobodą urzeczywistniać swoje sny na jawie, za tło mając przeładowane regały i niepasujące meble, scenografię rodem z amatorskiego teatru już po wyjściu aktorów.
Gdy wieczorem leżały w łóżku, Elise powiedziała Connie, że jest jak migdał. Napięcie w pokoju zdawało się świadczyć, że się pokłóciły i atmosfera wymagała rozładowania, a co nadaje się do tego lepiej niż odrobina wygłupów?
– Gdybyś była orzechem, to właśnie migdałem – stwierdziła Elise.
Connie leżała na boku, odwrócona do niej plecami; Elise położyła dłoń na jej kształtnej czaszce, wdychając zapach włosów kochanki, słodki jak marcepan.
– Mogłabym cię zmielić i dodać do ciasta! – powiedziała. Connie się roześmiała, a Elise patrzyła, jak ściągają się jej ostre łopatki, znak, że narasta w niej pożądanie.
– W ogóle nie czuję się jak migdał – odparła Connie. – Czy nie przypominam ci raczej nerkowca? – Przetoczyła się na drugi bok, by spojrzeć Elise w twarz. – A ty? Jakim jesteś orzechem?
Elise uwielbiała ją za to, że nigdy nie odrzucała tych łóżkowych tułaczek. Płynęły wówczas razem z nurtem słów i idei, w korycie rzeczki czasu, który należał tylko do nich, i w tym byciu razem zamykał się cały ich świat.
– Ja? Na pewno brazylijskim.
– Och, ty mój kremowy przysmaku. – Connie zamruczała, jakby miała chrapkę na przekąskę. – Brazylijski to mój ulubiony.
Zawsze tak robiła – zamieniała te drobne szaleństwa w odbicie ich miłości, metafizyczna czarodziejka, która za każdym razem zachwycała Elise swoimi sztuczkami. Położyła dłoń na policzku Connie i przesunęła ją powoli w dół na obojczyk, na blade ramiona, całe w piegach. Gdy Connie przyciągnęła czyjś wzrok, człowiek nie wiedział, co dalej. Nie zawsze chciał podchodzić blisko, ze strachu, że zostanie odepchnięty. Co więcej, Connie nie zdawała sobie w pełni sprawy, jaką ma moc i jednocześnie nie słyszała, jak lekceważący potrafił być jej głos. Teraz milczała w oczekiwaniu – i Elise wiedziała, że Connie się nie poruszy, dopóki ona czegoś nie zrobi.
Pocałowała ją więc w usta, delikatnie, ale to wystarczyło, by usłyszała westchnienie niekłamanej rozkoszy. Poczuła, jak dłonie Connie łapią ją i przyciągają w najbardziej naturalnym odruchu pod słońcem.
*
Elise obudziła się wcześnie rano. Pogrążona we śnie Connie zawsze wyglądała pięknie, nieruchoma i bezgłośna jak nieoswojone leśne zwierzę, które znalazło schronienie w cieple bijącego ludzkiego serca, naiwnie nieświadome, że w każdej chwili Elise może je obedrzeć ze skóry i pożreć. Connie była cudem, ale zbliżało się Los Angeles – Los Angeles, które budziło strach. Elise zakopała go głęboko, tę żrącą rzecz, która przysporzyła jej w życiu tylu problemów. Strach był rdzą na jej duszy, nalotem, którego nie mogła się pozbyć.
– Kocham cię – szepnęła, a jej słowa zawisły w powietrzu w oczekiwaniu, aż ktoś je pochwyci.
Connie otworzyła oczy, jej twarz wyrażała zaskoczenie. Poruszyła rękami pod kołdrą i pościel zaszeleściła niczym suche liście.
– El… – Uśmiechnęła się i wtuliła twarz w szyję Elise. – Ja też cię kocham, El. Ja też.
2017
7.
Zaczęłam czytać Woskowe serce na promie do Plymouth. Prawie nie odzywałam się do Joego. Nie wspomniałam mu o rozmowie z tatą, zła, że dyskutował z nim na temat naszych wyimaginowanych dzieci. Chyba po prostu czułam, że takich spraw – wewnętrznych mechanizmów naszego związku, a zwłaszcza mojego ciała – nie należy omawiać przy kawie we francuskim bistro. Joe najwyraźniej prawidłowo odczytał mój nastrój, bo postanowił dać mi przestrzeń. Wałęsał się przez jakiś czas po pokładzie, by ostatecznie usiąść i zająć się przeglądaniem instagramowych profili kucharzy i blogerów kulinarnych.
Woskowe serce ukazało się drukiem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym, Zielona Królica cztery lata później. Woskowe serce było krótką, elegijną historią osadzoną w nieokreślonym czasie – a może raczej poza czasem, choć tu i ówdzie dało się dostrzec odwołania do lat siedemdziesiątych. Opowiadało o kobiecie, Beatrice Jones, której mąż wdał się w serię długich romansów, a ona po ich odkryciu została sama, ale za to z przekonaniem o własnym triumfie. W drugiej książce, Zielonej Królicy, wyczuwało się więcej złości. I choć była to powieść od Woskowego serca bardziej zmysłowa i jednocześnie mocniej osadzona w rzeczywistości, jej główny wątek stanowił wariację fabuły tej pierwszej. Przedstawiała historię zakochanej kobiety, która jednak w tym przypadku nie chciała być sama.