Po powrocie do Londynu czytałam tę książkę w autobusie w drodze do pracy, chwiejąc się na nogach podczas jazdy, czytałam w toalecie. Czytałam nawet wtedy, gdy czekałam, aż zagotuje się woda w czajniku – zamieniłam się w jednoręką kobietę o umyśle i sercu splecionym z umysłami i sercami bohaterów opowieści. Oczywiście szukałam na jej stronach własnej matki, ale jak bym ją rozpoznała, nawet gdyby tam była? Niewidzialna, a jednak wciąż obecna z tyłu mojej głowy, próbowała mnie unieść poza czas i przestrzeń, jak olbrzymi pęk balonów, który ciągnął za moją rękę tak mocno, że nogi odrywały się od ziemi.
Constance Holden nie należała do grupy pisarek znanych nawet tym, którzy nie czytają. Nie była Muriel Spark ani Mayą Angelou, Doris Lessing ani Margaret Atwood. Czas zatarł ślad jej istnienia; tak jak wiele innych pisarek, zniknęła, przyćmiona przez nowe nazwiska. Mimo to jej styl był nie do podrobienia – choć, jak z zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, próbowano to robić. Zielona Królica to książka o samotnictwie i o niszczycielskiej sile nieudanej miłości; to książka o nieustającej potrzebie bycia z kimś innym, a jednocześnie niepohamowanym pragnieniu, by wszystkich od siebie odepchnąć. Jak bardzo jednak chciałam, gdy tak stałam w tym autobusie, żeby Królicy, zielonej kobiecie, wreszcie się ułożyło! Kobiecie pełnej nadziei, zazdrości i nowych początków… Jak bardzo chciałam, żeby ta książka trafiła do mojego serca i zmieniła moje życie!
Czytałam słowa Constance w przerażającym zachwycie, że według taty ta kobieta znała moją mamę w najintymniejszy ze sposobów – i być może umiałaby mi powiedzieć, co się z nią stało. Bolało mnie jednak, że choć wiem o tym związku, nie mam pojęcia, co z tą wiedzą zrobić. Owszem, mogłam czytać fikcję literacką Constance, lecz to nie na fikcji mi zależało. Chciałam, żeby wreszcie ktoś powiedział mi prawdę.
*
Spytałam Zoë, pracującą w Dobrym Ziarnie, studentkę na licencjacie z anglistyki, a przy okazji mola książkowego, czy kiedykolwiek słyszała o Constance Holden. Wkładając dyszę spieniającą do filiżanki cappuccino, Zoë zrobiła wielkie oczy.
– Żartujesz? – parsknęła. – Zielona Królica to jedna z moich ulubionych powieści!
– Właśnie ją przeczytałam.
– Ech, wielka szkoda, że Holden napisała tylko dwie książki… – stwierdziła z westchnieniem moja koleżanka z pracy.
– Wiadomo, dlaczego poprzestała na dwóch?
Zoë, lat dwadzieścia, z kolczykiem w nosie i rzadkimi blond włosami, zafarbowanymi na niebiesko, traktowała wszystko – od pisarzy aż po seriale z Netflixa – ze śmiertelną powagą, a ja szczerze ją za to kochałam.
– Istnieją różne teorie – odpowiedziała krótko. – Ale jest jeszcze ta słynna praca, którą opublikowała rok po Zielonej Królicy. Mówią o niej chyba na wszystkich kursach z teorii feminizmu.
– Wspominała w niej, że zamierza skończyć z pisarstwem?
– Nie bardzo. W każdym razie to ostatnia rzecz, jaka oficjalnie wyszła spod jej pióra. Plaga szarańczy, tak brzmi jej tytuł. Mogę ci ją przynieść, jeśli chcesz.
– Byłoby super. Dzięki, Zoë.
– Nie ma sprawy.
– A tak na marginesie, czy ta kobieta jeszcze żyje?
Zoë zmarszczyła brwi.
– Założę się, że gdyby umarła, w gazetach pojawiłyby się nekrologi, więc zakładam, że żyje. Swego czasu była ważną postacią. W sumie wciąż jest, tylko teraz bardziej jako kultowa, zdziwaczała mizantropka.
– Kultowa, zdziwaczała mizantropka?
– No, bo czemu przerwała karierę u szczytu popularności? Powinna była pisać jak najwięcej, potrzebowałyśmy jej! A ona dała sobie spokój… Wielka szkoda.
Zoë drżała; jako osoba wrażliwa odczuwała takie rzeczy wyjątkowo głęboko. Zrobiło mi się wstyd, bo ja, o czternaście lat starsza, już zapomniałam, jak to jest.
*
Wróciwszy z pracy, usiadłam przy kuchennym stole, by odszukać Constance Holden w internecie. Szybko się okazało, że Zoë miała rację – niezależnie od tego, czy to Connie usunęła się w cień, czy raczej ludzie postanowili o niej zapomnieć – a może winny był jakiś inny, mniej świadomy proces – Connie napisała tylko dwie książki, następnie pracę Plaga szarańczy, wkrótce potem nagle zamilkła. Szukałam fotografii, ale natrafiłam wyłącznie na ziarniste portrety z lat osiemdziesiątych w czerni i bieli – każdy z nich przedstawiał kobietę o natapirowanych, potarganych włosach, w workowatej bluzce i z pruderyjnie ściągniętymi, ale uszminkowanymi ustami. Nie wyglądała staro i nieświadomie zaczęłam o niej myśleć jak o młodej osobie – mimo że obecnie miała ponad siedemdziesiąt lat. Notki biograficzne na tylnych okładkach książek taty od dawna były nieaktualne, lecz sieć nie oferowała informacji, które pozwoliłyby uzupełnić luki w wiedzy o autorce. Co ona teraz mogła robić?
– A to kto? – zapytał Joe, zerkając ponad moim ramieniem na ekran laptopa.
– Constance Holden – odparłam.
– Kto?
– Pisarka. Właśnie przeczytałam jej książki.
– Niezła z niej lisica – stwierdził.
– To stare zdjęcia. Choć może teraz jest starą lisicą, kto ją tam wie. – Obróciłam się na krześle, żeby na niego spojrzeć. – Joey, tato coś mi powiedział, gdy byliśmy we Francji. Ta kobieta znała moją mamę.
Joe zmarszczył brwi. Wystarczyła byle wzmianka o mojej matce i zaczynał mi się przyglądać nieufnie, ale niewiele mógł na to poradzić – widział za dużo moich łez i brodził ze mną w zbyt wielu bagnach przygnębienia.
– Rozumiem – powiedział tylko.
– Zamierzam ją odszukać.
– Rosie…
– Mówię poważnie.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
– Oczywiście, że nie. Ale muszę spróbować. Po raz pierwszy w życiu…
– Nie musisz mi tłumaczyć. Rozumiem.
– To znaczy?
– Po prostu… Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, okej?
– Nie zamierzam.
Oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda.
– Dobra, powinniśmy już wychodzić do moich rodziców – zmienił temat. – Gotowa?
Westchnęłam i zamknęłam laptopa, niechętnie dając się przywołać do szarej rzeczywistości.
– A tak na marginesie, jak ci poszło wczoraj? – Poprzedniego wieczoru Joe zabrał na drinka potencjalnego „anioła biznesu”, sponsora, który miał zainwestować w nasz nowy biznes, food trucka sprzedającego burrito.
– Świetnie – odpowiedział promiennie.
– To znaczy?
– Sprawa jest złożona, a takie sprawy trwają – usłyszałam jeszcze, gdy odchodził.
Głęboko w środku krzyczałam na całe gardło. Choć moje usta mogły wydawać się zamknięte, wydobywał się z nich nadnaturalny huragan. Przez ostatnie dwa lata to j a brałam na siebie ciężar najtrudniejszych obowiązków. Zamknęłam oczy, zdruzgotana brakiem entuzjazmu Joego na wieść, że odkryłam potencjalne powiązanie Constance Holden z moją matką. Fakt,