Patrzyłam na jej nisko pochyloną głowę. Lubiłam spędzać z nią czas, najbardziej zaś wtedy, gdy przechadzałyśmy się razem po parku. Mol biegła na przedzie i przykucała zręcznie na ścieżce, żeby podnieść patyk, cały w porostach, albo wyjątkowo zachwycający liść. Jej środek ciężkości znajdował się tak nisko, że zdawała się zginać i prostować niczym zabawka na sprężynie. Miała oczy Kelly; moja przyjaciółka zaszczepiała w jej dojrzewającym umyśle pociąg do obserwacji, uczyła ją, jak czerpać zachwyt z codzienności, jak odnajdywać w niej to, co ciekawe – wyrywać rzeczy z kontekstu i zamieniać je w magiczne różdżki, latające dywany albo doskonały materiał na kolaż. Znałam te kolaże, bo oglądałam wszystkie na Instagramie, jeśli nie udało mi się dotrzeć do parku. Widziałam liście pomazane złotą farbą, zbierające dwadzieścia pięć tysięcy polubień.
Zoë podeszła z kawami, uśmiechając się promiennie do Kelly i jej córki. Ludzie często reagowali na nie w ten sposób – może dlatego, że tak świetnie się dopełniały, tworzyły razem całość, dokładnie tak, jak powinno się dziać z matką i dzieckiem. Sięgnęłam po swoją kawę.
– Czekaj – rzuciła Kelly. Wiedziałam, co się święci. Główka Mol znajdowała się dokładnie pomiędzy naszymi kubkami, a Kel już trzymała telefon. – Nie zwracaj na nas uwagi, słońce, po prostu rysuj. – Molly jakby jej nie słyszała, tak przyzwyczajona do obecności telefonu, że nie dostrzegała jego istnienia. Zdjęcie gotowe – Kel sprawdziła szybko trzy czy cztery filtry, aż znalazła ten, który ujmował nastrój chwili lepiej niż samo zdjęcie. – Latte smarkiato… – wymamrotała, dodając opis do fotografii. Wcisnęła „wyślij” i schowała komórkę do torebki. Zastanawiałam się mimochodem, czy oznaczyła też miejsce, a jeśli tak, to czy w najbliższym czasie zauważalnie wzrosną obroty Dobrego Ziarna.
Mol i Dan byli stałymi, chociaż biernymi uczestnikami wciągającej opowieści, jaką Kelly snuła w sieci. Z jednej strony prywatnie uważałam, że to co najmniej dziwne – zarabiać na wizerunkach dziecka i partnera, umieszczając je w miejscu, do którego każdy ma dostęp, i to bez świadomej zgody Mol. Z drugiej – Kel robiła w życiu znacznie więcej niż ja i Joe, a ja byłam jej przyjaciółką. Cóż, jedno nie ulegało wątpliwości: Mol stanowiła doskonały content. „To cała społeczność – tłumaczyła mi Kelly – coś jak grupa wsparcia, którą łączą wspólne zainteresowania. Dziewczyny, które parę lat temu zaczęły mnie obserwować, dziś same rodzą dzieci. To naprawdę działa!”. Mol była słodko, głęboko ujmująca, a Kelly nigdy nie miała nastroju na dysputy o filozoficznych i etycznych aspektach swoich decyzji. Jej wybór, uspokajałam własne sumienie, a cała otoczka – kontrakty, darmowe pobyty w hotelach czy fakt, że w ciągu tygodnia widziałam kilka kobiet w swetrze mało znanej marki ze Sztokholmu, którą wypromowała Kel – dobitnie świadczyła, że @thestellakella to popkulturowy fenomen.
– Co u Joego? – Kel przysunęła do siebie kawę. – Jak mu idzie z Joerritos?
Zdawałam sobie sprawę z wagi jej pytania, ale nie wyczuwałam kryjących się za nim intencji. Nie stanowiło dla mnie tajemnicy, że Kel pod wieloma względami jest rozczarowana Joem, nigdy jednak nie mówiła tego na głos.
– Coraz lepiej – odparłam. – Prowadzi rozmowy z potencjalnym inwestorem.
Kelly zamieszała kawę.
– Z inwestorem – powtórzyła beznamiętnie, odzierając to słowo z całej magii.
Zaskoczyło mnie, że najpierw pyta o Joego, ale tego nie skomentowałam.
– Lepiej gadaj, jak się czujesz – zmieniłam temat. – Wszystko u ciebie w porządku?
Kelly zerknęła na Mol.
– Tak. Przynajmniej skończyły się poranne nudności.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Naprawdę nie wiem, jak ty sobie z tym wszystkim radzisz.
Zaśmiała się głośno.
– Też byś sobie poradziła, gdybyś musiała.
– Naprawdę tak uważasz?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Oczywiście. Słuchaj, skoro mnie się to udaje, to każdy by sobie poradził. – Obie wiedziałyśmy, że to nieprawda, ale nie drążyłam tematu. – A przy okazji, miałam ci coś powiedzieć. Zamierzam zamienić @thestellakellę w dziennik z podwójnego macierzyństwa. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. – Wykonała ręką zamaszysty gest. – No wiesz, jak z matki jednego dziecka staję się matką dwójki.
Przyglądałam się mojej wieloletniej przyjaciółce z rosnącą fascynacją. Kelly robiła to bezbłędnie – jeśli chodzi o umiejętność tworzenia prostych historii dla masowego odbiorcy, nie miała sobie równych. Była kobietą pewną siebie, ale zarazem taką, z jaką łatwo się utożsamić, a jej niedorzeczne plany się sprawdzały, bo zawsze w nie wierzyła – bo rozumiała, że w dzisiejszych czasach ludzie łatwo się gubią i potrzebują przewodnika. Tak jak ja.
– Brzmi świetnie – przyznałam. – A przy okazji, chciałam cię o coś zapytać. Chodzi o moją mamę…
– O twoją mamę?
Do jej oczu wkradł się niepokój, tak jak w przypadku Joego, ale ciągnęłam niezrażona:
– Przypominasz sobie może, czy kiedy dorastałyśmy, mój tato cokolwiek ci o niej mówił? Czy w ogóle wspominał o niej w twojej obecności.
Kelly się odwróciła, by wyjrzeć przez okno kawiarni. Zastanawiała się, jaka odpowiedź zabrzmi najlepiej. Godzinami przesiadywała w naszym mieszkaniu – po szkole, w weekendy, gdy zostawała na noc… Tato woził nas do kina i na zakupy w centrum handlowym. Krótko mówiąc, Kelly znała moje życie równie dobrze jak ja, jeśli nie lepiej.
– Dlaczego pytasz o to właśnie teraz?
– Byliśmy we Francji – wyjaśniłam – i tato powiedział mi o kobiecie, którą znała moja mama. Podobno były kochankami.
– Aha. – Kelly skrzyżowała ręce na stole. – Brzmi coraz ciekawiej.
– Słuchaj, ty prawie u nas mieszkałaś. Czy słyszałaś, żeby mój tato choć raz użył imienia Connie? Constance Holden. Napisała tę pracę. – Postukałam palcem w okładkę Plagi szarańczy.
Kelly przyjrzała się jej z zainteresowaniem.
– Przykro mi, Rosie, ale nie pamiętam. To było naprawdę dawno temu. – W jej oczach pojawiła się troska. – Czy coś się stało?
– Nie, po prostu… Trochę mnie to zszokowało.
– Mówiłaś Joemu?
– Tak. To znaczy, nie wszystko. Powiedziałam tylko, że Constance Holden to pisarka, którą znała moja mama.
– I?
Wzruszyłam ramionami.
– Nic z tego raczej nie wynikło…
Kelly westchnęła.
– Zresztą, on nie lubi, kiedy poruszam temat mojej mamy.
– Pewnie dlatego, że żadne z nas nie wie, co wtedy powiedzieć albo zrobić, Rosie.
Wbiłam wzrok w stół. Miałam wrażenie, że znów siedzę z tatą na bretońskiej plaży. Zamknęłam oczy ze strachu, że się rozpłaczę.
– Na pewno nic ci nie jest? – upewniła się Kelly.
– O Boże. Na pewno. – Wyciągnęłam rękę, by uścisnąć jej dłoń i poczuć, jak pod skórą drżą pokłady naszej miłości.
– Mamo, kiedy idziemy? – odezwała się Mol.
Odwróciłam