Nik praktycznie tonie w komplementach.
I choć czekam, aż wyłoni się z tłumu, nie robi tego. Jest całkowicie odcięty przez poddanych, którzy po jakimś czasie zabierają go z dala od ogniska, prawdopodobnie już do końca wieczoru. Pozostali w końcu się rozchodzą, by korzystać ze święta, aż w końcu zostaję tylko ja, siedząca na piasku razem z kilkoma duszami, które przegrały bitwę o darmowy hvidtøl.
Wstaję, czując odrętwienie w stopach, po czym wdycham do płuc słone powietrze i patrzę na port. Moje gardło zaciska się, a do oczu napływają łzy. Wiem, jak to jest być samą. Praktycznie całe życie muszę sobie radzić z samotnością. Ale zawsze mogłam pójść do Nika, jeśli tego potrzebowałam. Potrząsam głową. Nie dzisiaj. Może nawet już nigdy. On niedługo zostanie królem, Evie. Mam ochotę zaśmiać się z własnej głupoty, przez którą tego nie przewidziałam. Przecież to oczywiste, że od teraz wszystko będzie wyglądało inaczej.
Księżyc świeci tak jasno, że jestem w stanie bez problemu dostrzec jak daleko rozciąga się plaża. Za jasno, jak na mój ponury nastrój, ale może spacer poprawi mi humor. Uporządkuje myśli. W końcu powinnam cieszyć się szczęściem Nika.
Idę najpierw do doków, gdzie ostrożnie stąpam po starych deskach, podczas gdy poruszane przez fale statki szarpią liny, które mocują je do portu.
Królewski dok jest oczywiście największy w całym porcie – mieści ogromny parowiec króla, łódź mojego ojca oraz tuzin innych okrętów, łodzi, szkunerów i jednoosobowych łódek. Jednak na samym końcu znajduje się pusty słup – ten, do którego powinien być przycumowany królewski parowiec.
Wpatruję się przez chwilę w wodę w tym miejscu, już po raz drugi dzisiaj modląc się w duchu, żeby ten statek nagle się tam zmaterializował. Żeby znikąd pojawił się z Ikerem, który natychmiast spojrzałby na mnie z błyskiem w oku i szerokim uśmiechem na ustach. Który, nie mogąc czekać ani chwili dłużej, zeskoczyłby ze statku, jeszcze zanim zdążyliby go zakotwiczyć. Który przyciągnąłby mnie mocno do siebie i złożył na moich ustach kolejny pocałunek.
Mrugam i ta myśl się rozwiewa.
Przy słupie wciąż nie ma żadnego statku.
Na horyzoncie również nie widać ani jednego okrętu.
Schodzę z doku, odwrócona plecami do fal, które odebrały mi Annę. W głowie i sercu czuję pulsowanie przypominające mi o tym, jak bardzo chciałabym, by ona również wróciła. Jak bardzo chciałabym odzyskać przyjaciółkę. Jak bardzo chciałabym przestać pokładać nadzieję w chłopcach, którym zależy na mnie tylko do momentu, gdy docierają do tej namalowanej na piasku niewidzialnej linii – linii krwi – a następnie mnie zostawiają. Choć być może Anna zachowałaby się tak samo, skoro również była wysoko urodzona.
Jestem zbyt niespokojna, by wrócić do domu i położyć się spać. By kiwnąć głową i uśmiechnąć się na widok pijackiego spotkania ciotki Hansy, na które zaprosiła swoich zamożnych przyjaciół – jakby ci przyjaciele jeszcze przed chwilą nie spalili tysiąca naszych podobizn. Dlatego idę wzdłuż linii brzegowej, w kierunku skraju zatoki. Wypatruję go w intensywnym świetle księżyca, odbijającego się od ziarenek piasku i tworzącego piękną ścieżkę zaraz przy brzegu.
Nie mam konkretnego celu, ale też żadnego nie potrzebuję. Jedyne, czego potrzebuję, to szansy na pozbycie się nagromadzonej energii, bym w końcu mogła spokojnie zasnąć bez przepełniającego moje serce smutku.
Mam przyjaciół, którzy nie pochodzą z rodziny królewskiej. Naprawdę mam.
Mam znajomych ze szkoły, którzy tolerują mnie ze względu na Nika, ale tylko wtedy, gdy jestem w jego towarzystwie. Jednak za każdym razem, gdy ich spotykam, zwykle na ich twarzach widzę niechęć.
Ta dziewczyna… nie potrafiła uratować własnej matki.
Ta dziewczyna… przeżyła, podczas gdy jej najlepsza przyjaciółka utonęła w morzu.
Ta dziewczyna… myśli, że praca jej ojca zapewnia jej wstęp do zamku.
Ta dziewczyna… myśli, że jest czymś więcej niż zwykłą zabawką dla naszego lekkodusznego księcia.
Docieram do pierwszych skał wyznaczających granicę zatoki i zatrzymuję się, pozwalając, by morska bryza smagała mi twarz kosmykami moich włosów. W tym miejscu wiatr zawsze wydaje się być niezwykle orzeźwiający – jakby za pomocą jednego podmuchu był w stanie pozbawić Zatokę Sund fizycznego i psychicznego brudu.
Dziś zatoczka jest spokojna. Fale delikatnie uderzają o brzeg, całując zarówno piasek, jak i skały, z tą samą wrażliwą precyzją. W pobliżu nikogo nie ma, a sukienka, jaką mam na sobie, nie jest jakoś szczególnie wyjątkowa – żadna z moich rzeczy taka nie jest – więc ściągam buty i pończochy, po czym ostrożnie kładę je na części plaży, której nie sięgną fale. Czując, jak piasek przykleja mi się do palców u stóp, zeskakuję z plaży na pierwszą małą wysepkę i kolejno przeskakuję z głazu na głaz, aż docieram do Piknikowej Skały.
Choć wciąż pokrywa ją wilgoć, jaka pozostała po ostatnim przypływie, nie jest na tyle śliska, bym mogła z niej spaść. Podciągam spódnicę, przyciągam kolana do piersi i siedzę na skale z zamkniętymi oczami, oddając się morskiej bryzie.
W końcu moje serce zwalnia, a ja czuję, jak stopniowo ogarnia mnie wyczerpanie. Ale nie mogę tu zasnąć. Z wysiłkiem staję na zesztywniałych nogach, zabieram swoje rzeczy i idę w głąb plaży, gdzie mogę wejść na ścieżkę prowadzącą przez las do mojego domu. Z przodu widzę masę przecinających zatoczkę ostrych skał, które jako jedyne odznaczają się na płaskim brzegu. Jest niemal bezwietrznie, lecz mimo to czuję mrowienie na plecach. Krzyżuję ręce na piersiach, ale w żaden sposób nie mogę się ogrzać. Wpatruję się w mrok, gdzie morze styka się ze skalną ścianą – z każdym krokiem jestem coraz bliżej domu – gdy nagle zauważam błysk jasnej skóry.
– Jest tam kto? – wołam, czując, jak moje ciało drży.
Odpowiada mi tylko wiatr, który, coraz silniejszy, nadchodzi od strony portu i kieruje się do morza.
W jednej chwili przytomnieję i ponownie patrzę na skalną ścianę, lecz nie widzę nic oprócz cieni i fal.
Może jakaś ośmiornica zadomowiła się w zatoczce i postanowiła ze mnie zadrwić, podobnie jak drwią z cioci Hansy za każdym razem, gdy łapie je tylko po to, żeby wycisnąć z nich atrament i wlać go do butelek.
Ale pewnie się mylę i znowu mam zwidy.
Dokładnie tak, jak na urodzinach Nika.
– Może nie powinnaś była tu przychodzić podczas pełni, Evelyn – mamroczę pod nosem. Księżyc potrafi mieć zabawny wpływ na wiedźmy.
Nagle słyszę w głowie kolejny wers mojej żałosnej pieśni: Ta dziewczyna… widzi duchy w świetle księżyca.
Cztery Lata Wcześniej
Chłopiec usłyszał plusk wody i wstał, całkowicie zapominając o flecie i nie odwracając wzroku od morza. Wstrzymał oddech i czekał, aż któraś z przyjaciółek wypłynie na powierzchnię. Obie potrafiły dobrze pływać, lecz brunetka miała zwyczaj być tą, która zwykle triumfowała.
Mielizna zaczynała się sto jardów od brzegu. W normalnych okolicznościach chłopiec pomyślałby, że to dobre miejsce na kąpiel, lecz gdy ponownie spojrzał na wodę, od razu wiedział, że coś było nie tak. Fale zachowywały się inaczej niż zwykle.
Morze było wściekłe.
Chłopiec wziął głęboki oddech i zrobił krok w stronę wody,